„Teściowa nie uwierzyła, gdy wygrałem fortunę. Stwierdziła, że to dziwne, by szczęście uśmiechnęło się do takiej niedojdy”
„— A tobie nigdy nic nie wychodziło, Miłosz — zaczęła, a ja już wiedziałem, że to nie wróży niczego dobrego. — Jak w liceum oblałeś prawko, mówiłam: „To nie jest chłopak w czepku urodzony”. Jak rozwaliłeś grilla u ciotki, wszyscy widzieli, że masz dwie lewe ręce. A teraz nagle taki łut szczęścia? Nie wierzę”.

- Redakcja
To był zwykły poranek, a przynajmniej na taki się zapowiadał. W radiu leciały wiadomości, żona jak zwykle marudziła, że nie ma co na siebie włożyć, a teściowa... teściowa robiła mi przegląd życia. Jak co dzień.
— Znowu zapomniałeś wynieść śmieci, Miłosz — rzuciła z kuchni. — Facet po czterdziestce, a dalej jak dzieciak.
Nie odpowiedziałem, bo to i tak nie miałoby sensu. W głowie miałem tylko jedno: kupon. Ten, który wczoraj z nudów wypełniłem przy kasie na stacji benzynowej. Zaznaczyłem liczby na chybił-trafił, nie robiąc z tego wielkiej sprawy. I wieczorem... właściwie zapomniałem go sprawdzić Zrobiłem to dopiero rano, między łykiem kawy a kolejnym pouczającym spojrzeniem mojej ukochanej teściowej. I wtedy mnie zatkało. Wygrałem. I to nie byle co! Fortunę! Tyle że nim zdążyłem nacieszyć się tym jak dziecko z nowej zabawki, dostałem zimny prysznic.
— Ty? Wygrałeś? — prychnęła teściowa, jakbym ogłosił, że zamierzam polecieć na Marsa. — No to świat się kończy. Tyle porządnych ludzi żyje od pierwszego do pierwszego, a tobie się tak trafiło. Tyle szczęścia... I to komu... Tobie?
Jakby los się pomylił. Jakby imię "Miłosz było tylko pomyłką. I w sumie może coś w tym było. Ale żeby zaraz mi to wytykać?
Może ja będę wyjątkiem
Wszystko zaczęło się od stacji benzynowej. Czekałem na żonę, która uparła się, że „tylko na chwilę” skoczy do apteki, a jak wiadomo, w kobiecym słowniku słowo „chwila” oznacza pełną rotację Ziemi.
Wszedłem do środka jedynie po kawę. Automat lał ją jak ospały kelner, więc dla zabicia czasu sięgnąłem po kupon na loterię. Pani zza lady spojrzała na mnie z politowaniem.
— Tylko niech pan nie liczy na cud — mruknęła, wbijając coś na kasie. — U nas to same grosze wygrywają.
— A może ja będę wyjątkiem — rzuciłem, choć sam w to nie wierzyłem.
Kupon wrzuciłem do schowka w aucie i zapomniałem o nim, jak o wizycie u dentysty, którą trzeba umówić od trzech miesięcy. Przypomniałem sobie dopiero nazajutrz, kiedy w wiadomościach podali zwycięskie liczby. Zerknąłem z czystej ciekawości i autentycznie mnie zatkało.
— Kasia! — wrzasnąłem do żony, która właśnie robiła makijaż w przedpokoju. — Chodź tu! Zobacz!
— Co znowu? — Przewróciła oczami, jakby spodziewała się, że pająk z łazienki znowu zaatakował moje męskie ego.
— Wygrałem! — Uniosłem kupon, jakby był świętym Graalem. — Sprawdź! Wszystkie sześć!
— No co ty… — Zbliżyła się nieufnie. — Pokaż. O ja cię… To nie żart?
— Żartem to było, jak twoja matka mówiła, że się do mnie przekona.
Nie minęło dziesięć minut, jak wpadła teściowa — w dresie, z wałkami na głowie, i wzrokiem jak skaner rentgenowski.
— Co to ja słyszę? Że ty wygrałeś? Ty?! — parsknęła. — Jak Boga kocham, jeszcze chwila, a psy będą miauczeć.
To się źle skończy
— Podaj mi okulary — zarządziła teściowa, siadając jak sędzia Sądu Najwyższego przy naszym kuchennym stole. — Chcę zobaczyć, jak to cudo wygląda.
Podałem jej kupon, nie do końca rozumiejąc, co zamierza. Obejrzała go z każdej strony, jakby sprawdzała autentyczność papirusu znad Nilu.
— No i co? — spytałem, kiedy zaczęła mruczeć coś pod nosem.
— A tobie nigdy nic nie wychodziło, Miłosz — zaczęła, a ja już wiedziałem, że to nie wróży niczego dobrego. — Jak w liceum oblałeś prawko, mówiłam: „To nie jest chłopak w czepku urodzony”. Jak rozwaliłeś grilla u ciotki, wszyscy widzieli, że masz dwie lewe ręce. A teraz nagle taki łut szczęścia? Nie wierzę.
— Przepraszam, że nie skonsultowałem wygranej z twoją wewnętrzną wróżką — odciąłem.
— To się źle skończy — mówiła dalej, ignorując moją złośliwość. — Tyle kasy w rękach człowieka, który nie potrafi odkręcić kranu bez instrukcji? Los się pomylił. Komuś innemu to było pisane.
— Mamo, daj spokój — wtrąciła Kasia, choć bez większego przekonania. — Może to właśnie znak, że Miłosz ma teraz czas błyszczeć.
— Albo się ośmieszyć — burknęła teściowa.
Wstała i podeszła do lodówki, po czym bez pytania sięgnęła po moje piwo.
— Skoro już jesteś milionerem, to chyba mnie poczęstujesz? — rzuciła.
Patrzyłem, jak otwiera puszkę i zasiada z triumfem przy stole. Nikt nie potrafił tak jak ona zrobić z cudzej wygranej... własnego dramatu.
To ja wygrałem
Pierwszy raz w życiu nie mogłem się skupić na niczym konkretnym. Kręciłem się po domu jak kura po podwórku, tylko zamiast ziarenek zbierałem w myślach kolejne scenariusze: nowy samochód, wakacje, spłata kredytu, może dom z ogrodem… Aż nagle usłyszałem:
— Miłosz, a ty w ogóle wiesz, ile wygrałeś? — Kasia stanęła nade mną z laptopem. Wyglądała, jakby właśnie odkryła złotą żyłę w Bieszczadach.
— No… sporo. Wystarczająco, żeby nie martwić się o rachunki — bąknąłem.
— Sporo?! — Podniosła głos. — Tu jest napisane, że za szóstkę w tym losowaniu wypłacają ponad trzy miliony!
Zrobiło mi się gorąco. Trzy miliony. Tyle razy mówiłem, że gdybyśmy mieli taki zastrzyk gotówki, wszystko by się zmieniło. A teraz, kiedy to naprawdę się stało… nie potrafiłem tego ogarnąć.
— Miłosz… — Kasia mówiła teraz cicho, niemal szeptem. — Przecież to może być nasz nowy start.
— Nasz? — mruknąłem, czując ukłucie niepokoju.
— No tak… — Zawahała się. — Ale wiesz… przydałby się może nowy salon. I kuchnia. No i te wakacje, o których zawsze marzyliśmy.
W tym momencie do kuchni weszła teściowa, jakby tylko czekała, aż temat pieniądza zawiśnie w powietrzu.
— Wakacje? Salon? — prychnęła. — Najpierw zrób porządek z własnym życiem, Miłosz. Bo żadne pieniądze ci nie pomogą, jak ci się we łbie poprzewraca.
— Przepraszam bardzo, ale to ja wygrałem — przypomniałem z dumą.
— Właśnie. — Uśmiechnęła się jadowicie. — I dlatego wszyscy powinniśmy się martwić.
To był dopiero początek problemów
Teściowa zainstalowała się u nas na dobre. Przychodziła rano, wychodziła wieczorem, jakby pracowała na pełny etat jako strażnik majątku. Twierdziła, że nie ufa „takim nagłym fortunom” i że ktoś musi mi „pilnować rozsądku”. Naturalnie, tym kimś miała być ona.
— Miłosz, sprawdziłam historię twojego konta — oznajmiła pewnego ranka, stukając paznokciami w stół.
— Co zrobiłaś? — wykrztusiłem, bo to, co właśnie usłyszałem, nie mieściło mi się w głowie.
— Kasia mi dała dostęp, przecież nie będziesz się złościł — rzuciła beztrosko. — To w naszym wspólnym interesie.
— Wspólnym? — Zerknąłem na nią spode łba. — Chyba śnisz.
— A nie? — Zadarła brodę. — Jesteś mężem mojej córki, a twoja wygrana to też los mojej rodziny.
Machnąłem ręką, nie chcąc się sprzeczać.
— I co tam zobaczyłaś, detektyw Rutkowski? — mruknąłem zamiast tego.
— Że próbowałeś wpłacić zaliczkę na jakiś… samochód sportowy? — Uniosła brwi. — Naprawdę, Miłosz?
— Moje pieniądze, moja sprawa — stwierdziłem spokojnie.
— Twoje? — rzuciła drwiąco. — Przepraszam, ale bez mojej córki nie miałbyś nawet porządnego garnituru, nie mówiąc o koncie w banku.
Kasia weszła do kuchni w idealnym momencie.
— Mamo, nie przesadzaj — odezwała się, ale jakoś tak niemrawo.
—Że ja przesadzam? — obruszyła się. — Chcę tylko, żeby ten... szczęściarz nie zmarnował wszystkiego na zabawki. Powiedz mu, że ma się zachowywać jak dorosły człowiek.
— Może… zacznijmy od ustalenia, co właściwie chcemy z tymi pieniędzmi zrobić — zaproponowała Kasia pojednawczo.
Jedyne, co wiedziałem, to to, że ta wygrana to był dopiero początek problemów. Bo nie ma nic trudniejszego niż mieć pieniądze... a dookoła ludzi, którzy wiedzą lepiej, jak je wydać.
Nie dać się zwariować
Wieczorem siedziałem na tarasie z butelką piwa, patrząc w ciemność, która otulała nasze spokojne osiedle. W domu teściowa z Kasią planowały „co najpierw” — kuchnia czy salon. Ja tymczasem układałem w głowie plan, który przynajmniej w teorii miał zapewnić mi przetrwanie w tym nowym świecie.
— Miłosz, co ty tam tak siedzisz, jakbyś dumał nad ucieczką z kraju? — usłyszałem za sobą znajomy głos.
— Rozważam, czy nie zainwestować w domek w Bieszczadach. Żeby nie było tam zasięgu — odpowiedziałem, nie odwracając głowy.
Teściowa weszła na taras z herbatą — tylko dla siebie, rzecz jasna.
— Ale najpierw spisz testament — pouczyła mnie. – Żebyśmy wiedzieli, co komu po tobie zostanie.
— Serio? — Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. — Ty naprawdę myślisz, że zaraz umrę albo wszystko przegram?
— Nie. Myślę, że jesteś zbyt rozrzutny — oświadczyła spokojnie. — Jak nie dasz sobie rady, to wszyscy będziemy musieli po tobie sprzątać.
— A może po prostu kupię ci mieszkanie. — Uśmiechnąłem się szeroko. — W Zakopanem, z widokiem na Giewont. I będziesz mogła z daleka kontrolować moje wydatki.
— Myślisz, że mnie kupisz? — Zmrużyła oczy.
— Nie. — Mój uśmiech stał się szerszy. — Ale może cię wyeksmituję.
Wróciła do salonu, mamrocząc coś o braku wdzięczności. Tymczasem Kasia wyszła do mnie, z notatnikiem pełnym pomysłów.
— Kochanie, porozmawiajmy — zaczęła cicho. — Może podzielimy te pieniądze na trzy części. Jedna na inwestycje, jedna na potrzeby... i jedna, żeby się zabawić. Ale ty sam zdecyduj, co chcesz z tym zrobić.
Patrzyłem na nią chwilę. Mój plan był prosty: przede wszystkim nie dać się zwariować — Ani teściowej, ani samemu sobie.
Jednak byłem tego wart
Minęło kilka miesięcy. Dom wciąż był ten sam, choć kuchnia zyskała nowe fronty, a w salonie pojawiła się kanapa, która, cytując Kasię: „wreszcie nie wciąga gości jak czarna dziura”.
Nie wydałem wszystkiego. Część zainwestowałem, część schowałem tak głęboko, że sam muszę się czasem zastanowić, gdzie. A resztę... no cóż, nauczyłem się mówić „nie”.
Teściowa z początku protestowała.
— Nie chcesz mi kupić telewizora do sypialni? — zapytała któregoś dnia. — Po tylu latach wsparcia?
— Po tylu latach wtrącania się — poprawiłem ją.
Nie spodobało jej się to, ale przynajmniej przestała przychodzić codziennie. Widocznie się obraziła. Kasia z kolei pozytywnie mnie zaskoczyła. Okazało się, że kiedy przestała słuchać mamy, a zaczęła mnie, staliśmy się całkiem niezłą drużyną. Chyba wreszcie przestała traktować mnie jak „projekt do poprawy”.
— Wiesz — powiedziała ostatnio przy kolacji. — Nie chodziło mi o to, żebyś wydawał wszystko. Tylko żebyś raz w życiu poczuł, że coś ci się udało.
Uśmiechnąłem się i choć nie powiedziałem nic, zrobiło mi się po prostu miło. I choć wszyscy wokół czekali, aż się potknę, ja po prostu... żyłem. Bez złotych zegarków i willi z basenem, za to z tą dziwną satysfakcją, że los faktycznie się do mnie uśmiechnął. I że może, wbrew wszystkiemu, jednak byłem tego wart.
Miłosz, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dla dobra mojego męża integrowałam się z przystojnym sąsiadem. Ja przestałam narzekać, a ślubny miał święty spokój”
- „Mój mąż wyliczał mi pieniądze z mojej własnej wypłaty. Zbuntowałam się i go zdradziłam, ale wcale nie tak, jak myślał”
- „Żona twierdzi, że jestem niedojrzały, bo ciągle biegam do mamy. Nic nie poradzę, że tylko ona mnie rozumie i docenia”

