Reklama

Nie wiem, czy to szczęście, czy przekleństwo, że los w końcu się do mnie uśmiechnął. Jeszcze pół roku wcześniej byłem nikim. Bezrobotny, z długami po uszy, z mieszkaniem, którego nie mogłem utrzymać i z sercem złamanym przez kobietę, którą kochałem bardziej niż siebie.

Anita odeszła, kiedy straciłem pracę. Powiedziała, że „nie widzi przyszłości z facetem bez planu”. Bolało, ale nie mogłem jej winić — sam w siebie wtedy nie wierzyłem. Przez kilka miesięcy żyłem z oszczędności, potem z pożyczek. Wstydziłem się odbierać telefony. Każdy dzień był jak czekanie na wyrok.

A potem — jakby ktoś pociągnął za niewidzialny sznurek — trafiłem szóstkę w loterii. Cztery miliony złotych. Patrzyłem w ekran komputera i nie wierzyłem, że to naprawdę mój kupon. Myślałem, że to żart, że zaraz wszystko się wymaże. Ale nie. To ja wygrałem.

– Stary, nie spieprz tego – powiedział Tomek, mój najlepszy kumpel, kiedy pokazałem mu potwierdzenie. – Pieniądze potrafią z ludzi zrobić potwory.

– Może i tak – odparłem – ale może też dają szansę, żeby coś naprawić.

Tomek tylko pokręcił głową. Ja jednak byłem pewien, że los dał mi drugą szansę. I wiedziałem, co chcę zrobić najpierw – zadzwonić do Anity.

Chciałem, żeby zobaczyła, że potrafię

Wpatrywałem się w ekran telefonu dobre dziesięć minut, zanim odważyłem się nacisnąć zieloną słuchawkę. Palce miałem spocone, serce waliło jak oszalałe. Nie wiedziałem, co jej powiem po tylu miesiącach ciszy. Że wygrałem? Że wciąż o niej myślę? Brzmiało to żałośnie.

– Halo? – usłyszałem jej głos. Ten sam, którego tak bardzo mi brakowało.

– Anita... tu Marek.

– Marek? – zdziwiła się. – Nie sądziłam, że jeszcze się odezwiesz.

– Pomyślałem, że może się spotkamy. Na spokojnie, jak dawniej.

Nie powiedziałem, że chcę jej pokazać, że już nie jestem tym samym facetem z pustym portfelem i głową pełną marzeń. Chciałem, żeby zobaczyła, że potrafię.

Spotkaliśmy się dwa dni później w restauracji, do której kiedyś nawet nie odważyłbym się wejść. Gdy tylko weszła, cały świat zniknął. Uśmiech, zapach, sposób, w jaki odgarniała włosy za ucho – wszystko wróciło jak cios w żebra.

– No proszę, Marek. Garnitur, zegarek... Wyglądasz jak ktoś, komu w końcu się powiodło – powiedziała z uśmiechem, a ja od razu się zarumieniłem.

– Wiesz, czasem los daje niepowtarzalną szansę – odparłem.

– Ale trzeba umieć ją wykorzystać? – mrugnęła do mnie lekko prowokująco.

Kolacja minęła jak sen. Rozmawialiśmy o wszystkim – o dawnych wyjazdach, wspólnych znajomych, o tym, co robi teraz. Tylko raz zapytała mimochodem:

– A czym się teraz zajmujesz?

Udawałem, że to zwykłe pytanie, ale wiedziałem, że dobrze zapamiętała moją biedę.

Kiedy odprowadzałem ją do taksówki, powiedziała:

– Miło było cię zobaczyć, Marek. Naprawdę.

A ja czułem, że to dopiero początek czegoś nowego. Nie zauważyłem tylko, że w jej oczach obok ciepła błyszczała jeszcze inna iskra – ciekawości, może chciwości.

Na początku było jak dawniej

Minęło kilka tygodni. Spotykaliśmy się coraz częściej — najpierw na kawę, potem na kolację, aż w końcu Anita zaczęła zostawać na noc. W moim nowym mieszkaniu, oczywiście — tym, które kupiłem za gotówkę, bo po co miałem się ograniczać? Czułem, że znów mam wszystko: ją, poczucie sensu, nawet przyszłość, która wcześniej wydawała się jak zgaszona żarówka.

Na początku było jak dawniej. Śmialiśmy się, wspominaliśmy stare czasy, a ona często mówiła:

– Marek, nie mogę uwierzyć, że tak się zmieniłeś. Zawsze wiedziałam, że masz w sobie potencjał.

Brzmiało to jak komplement, ale gdzieś głęboko coś mnie uwierało. Potencjał? Jakby wcześniej tylko brak pieniędzy czynił mnie kimś gorszym.

Kupowałem jej drobiazgi: perfumy, kolczyki, sukienkę „na specjalne okazje”. Cieszyła się, choć nie tak, jak dawniej — bardziej spokojnie, wyrachowanie. Ale chciałem wierzyć, że to tylko moja wyobraźnia.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy na tarasie, piliśmy wino, a ona oparła głowę na moim ramieniu.

– Wiesz, Marek... czasem myślę, że wszystko w końcu wróciło na swoje miejsce.

– Ty, ja i nasze drugie podejście?

– Tak... tylko żeby tym razem nic tego nie zepsuło.

Zamilkłem. W głowie pojawiło mi się pytanie, które nie dawało mi spokoju: „A co właściwie zepsuło to pierwsze?”

Kilka dni później przyszła do mnie Kinga — przyjaciółka jeszcze z czasów, gdy byłem nikim. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem, gdy zobaczyła Anitę wychodzącą z mojego mieszkania.

– Marek, ty chyba żartujesz? Znowu z nią?

Ludzie się zmieniają, Kinga.

– Może. Ale Anita nigdy się nie zmienia. Ona nie wraca do ludzi — tylko do pieniędzy.

Zirytowałem się.

– Nie masz prawa jej oceniać. Nie znasz jej tak jak ja.

– Znam ją aż za dobrze – odpowiedziała spokojnie. – I pamiętam, jak cię zostawiła, gdy byłeś na dnie.

Zamknąłem drzwi, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej. Ale jej słowa wracały do mnie w nocy jak echo.

Tymczasem Anita coraz częściej wspominała o wspólnej przyszłości.

– Wiesz, Marek, nie ma co czekać. Przecież się kochamy. A ty wreszcie możesz dać mi bezpieczeństwo.

– Bezpieczeństwo? Myślałem, że chodzi o miłość – odpowiedziałem cicho.

Uśmiechnęła się, ale w jej oczach nie było już ciepła. Był błysk, którego wtedy jeszcze nie umiałem nazwać.

„Wszystko idzie zgodnie z planem”

Byłem pewien, że to już ten moment. Po tylu latach czułem, że wreszcie mam u boku kobietę, której pragnąłem, i że niczego nam nie brakuje. Zabrałem Anitę do tej samej restauracji, w której spotkaliśmy się po raz pierwszy po mojej wygranej. Tylko tym razem w kieszeni miałem małe, czarne pudełko z pierścionkiem.

Siedzieliśmy przy stoliku, a ja próbowałem zebrać myśli. Wino grzało mnie od środka, ręce lekko drżały.

– Anitko… – zacząłem. – Chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie przestałem cię kochać. I że teraz, gdy wszystko się ułożyło, chciałbym, żebyś została moją żoną.

Zamarła tylko na sekundę, po czym szeroko się uśmiechnęła.

– Marek… naprawdę? Boże, nie wiem, co powiedzieć!

– Powiedz „tak”.

– Tak – wyszeptała i przytuliła się do mnie tak, jak dawniej.

Byłem szczęśliwy. Naiwnie, ślepo szczęśliwy.

Kilka dni później zauważyłem, że Anita częściej rozmawia przez telefon, wychodzi na balkon, gdy dzwoni. Pewnego popołudnia wróciłem wcześniej z urzędu i usłyszałem jej głos w salonie. Myślała, że jest sama.

– Spokojnie, kochana, wszystko idzie zgodnie z planem – mówiła do telefonu. – Tak, oczywiście, pierścionek już mam. Po ślubie będę miała wszystko. Wreszcie będę zabezpieczona.

Zamarłem w korytarzu. Nie mogłem uwierzyć, że słyszę własne imię w ustach kobiety, która brzmiała jak ktoś obcy.

Nie, nie chodzi o miłość. Chodzi o rozsądek – dodała po chwili, śmiejąc się cicho.

Serce mi stanęło. Świat wokół rozpadł się jak szkło. Czułem, jakby ktoś wyrwał mi grunt spod nóg. Stałem tam, wpatrując się w drzwi do salonu, słysząc jej lekki śmiech – i wiedziałem już wszystko.

Nie pamiętam, jak wyszedłem. Szum w głowie zagłuszył wszystko. Wróciłem dopiero wieczorem, kiedy siedziała przy stole, przeglądając katalog sukien ślubnych.

– Gdzie byłeś? Martwiłam się – zapytała z uśmiechem, nieświadoma, że już nie ma czego ratować.

Patrzyłem na nią i czułem w sobie coś nowego: chłód. Cichy, nieubłagany chłód rozczarowania.

Tym razem ja odszedłem

Następnego dnia wstałem wcześniej niż zwykle. Zaparzyłem kawę, ubrałem się w koszulę, którą ona lubiła najbardziej, i usiadłem przy stole. Wiedziałem, że przyjdzie — zawsze schodziła do kuchni w jedwabnym szlafroku, pachnąca perfumami, które kosztowały więcej niż mój stary samochód.

– Dzień dobry, kochanie – powiedziała, ziewając. – Wyglądasz, jakbyś nie spał całą noc.

– Nie spałem – odparłem spokojnie. – Myślałem.

– O czym? – zapytała z udawanym zainteresowaniem.

Podszedłem do szafki i wyjąłem pudełko z pierścionkiem. Położyłem je przed nią.

– O nas. I o tym, dlaczego naprawdę chcesz ze mną być.

Unikała wzroku, próbowała zażartować.

– Marek, co to za pytanie? Przecież wiesz, że cię kocham.

– Kochasz? – powtórzyłem cicho. – Czy może kochasz moje konto bankowe?

Spojrzała na mnie z udawaną złością.

– Co ty wygadujesz?

– Słyszałem cię wczoraj. Twój „plan”, twoje „zabezpieczenie”. Te słowa trudno pomylić, Anita.

Na moment zamarła, potem odchyliła się na krześle i wzruszyła ramionami.

– A może po prostu jestem rozsądna? Wiesz, ile razy byłam na dnie? Ile razy musiałam zaczynać od zera? Może chciałam wreszcie poczuć się bezpieczna.

– Bezpieczna, czyli bogata.

– A ty co? – wybuchła. – Myślisz, że kupiłeś sobie miłość? Że jak zaprosiłeś mnie do drogiej restauracji i wręczyłeś pierścionek, to od razu jestem twoja? Nie oszukuj się, Marek. Ty też chciałeś czegoś kupionego. Drugiej szansy od losu, którą da się opłacić pieniędzmi.

Jej słowa były jak policzek. Bo gdzieś głęboko wiedziałem, że miała rację. Może naprawdę próbowałem odkupić przeszłość.

Wstałem powoli, sięgnąłem po pierścionek i położyłem go na stole między nami.

– Nie musisz go oddawać. Niech ci przypomina, co było naprawdę.

– Marek… – zaczęła, ale jej głos się załamał.

– Już nie musisz nic mówić – przerwałem. – Tym razem to ja odchodzę.

Zabrałem kurtkę i wyszedłem, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Na klatce schodowej powietrze było zimne i surowe.

Szczęścia nie da się kupić

Nie wiem, ile czasu minęło od tamtej rozmowy. Dni zlewały się w jedno – kawa, cisza, myśli, które nie dawały spokoju. Nie wiedziałem, czy bardziej boli zdrada, czy świadomość, że dałem się nabrać jak dziecko.

Tomek przyszedł pierwszy. Wszedł bez pukania, jak zawsze.

– Wiedziałem, że tak się skończy – powiedział, patrząc na mnie z mieszaniną współczucia i złości. – Ale wiesz co? Lepiej teraz niż po ślubie.

– Nie mów „a nie mówiłem”, Tomek. Nie dziś.

– Dobra, nie będę. Ale stary, masz szansę zacząć od nowa, byle mądrzej.

Następnego dnia przyszła Kinga. Usiadła naprzeciwko mnie, postawiła dwie kawy.

– Nie chciałam mieć racji, Marek. Naprawdę.

– Wiem – odpowiedziałem cicho.

– Ale może to, co się stało, było potrzebne?

– Potrzebne?

– Tak. Żebyś zrozumiał, że szczęścia nie da się kupić. Ani miłości, ani spokoju.

Spojrzałem na nią uważnie. Kinga zawsze mówiła prosto, bez ozdobników. Kiedyś myślałem, że to brak romantyzmu. Teraz widziałem, że to uczciwość.

Zacząłem robić rzeczy, o których wcześniej nawet nie myślałem. Pojechałem nad morze sam. Zapisałem się na kurs fotografii, o którym marzyłem od lat. Zainwestowałem w siebie, nie w ludzi, którzy widzieli we mnie tylko portfel.

Kiedyś Tomek zażartował:

– Straciłeś dziewczynę, ale zyskałeś rozum.

– Może pierwszy raz w życiu jestem naprawdę bogaty – odpowiedziałem mu. – Bo wiem, kogo nie chcę w swoim życiu.

Patrzył na mnie przez chwilę, po czym klepnął w ramię.

– Tego się trzymaj, stary.

I tak właśnie zrobiłem.

Teraz widzę swoją prawdziwą drugą szansę

Minęło kilka miesięcy. Czas wyleczył to, czego nie potrafiły naprawić żadne pieniądze. Czasem wciąż myślę o niej – o Anicie – ale już bez złości. Raczej z czymś w rodzaju smutnego zrozumienia. Oboje czegoś szukaliśmy. Ja – miłości, którą można odkupić. Ona – bezpieczeństwa, które można kupić.

Pewnego dnia znalazłem w szufladzie pudełko po pierścionku. Został tam, na dnie, maleńki paragon z jubilera. Cztery tysiące dwieście złotych. Niby nic, a jednak wtedy myślałem, że tym kawałkiem złota kupię sobie szczęście. Uśmiechnąłem się do siebie i wrzuciłem pudełko do kosza.

W moim życiu nie ma już luksusowych kolacji ani planów na egzotyczne wakacje. Ale jest spokój. Rano wstaję, idę biegać, piję kawę na balkonie i czuję, że to, co mam, naprawdę należy do mnie.

Czasem spotykam Tomka i Kingę. Tomek zawsze dodaje:

– Los dał ci drugą szansę, tylko nie taką, jak myślałeś.

I ma rację. Bo druga szansa nie przyszła z wygraną, tylko z rozczarowaniem, które otworzyło mi oczy.

O Anicie wiem tylko, że wyjechała. Podobno za granicę. Nie mam już potrzeby wiedzieć, z kim i po co. Kiedyś marzyłem, żeby los się do mnie uśmiechnął. Dziś wiem, że los nie daje szczęścia – daje wybór. I że nie każdą drugą szansę trzeba wykorzystać.

Marek, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama