Reklama

Wychowałam się w domu, gdzie słowo ojca było święte. Jerzy – mój ojciec – nie krzyczał, nie podnosił głosu, nie bił. Ale potrafił jednym spojrzeniem sprawić, że czułam się, jakbym zrobiła coś bardzo złego. Całe dzieciństwo próbowałam zasłużyć na jego uwagę – przynosiłam dobre stopnie, pomagałam mamie, nawet uczyłam się grać na skrzypcach, bo kiedyś wspomniał, że to "szlachetny instrument". Bez skutku.

Brakowało mi miłości

Marta, moja młodsza siostra, miała w sobie coś, co przyciągało jego wzrok. Może chodziło o to, że była bardziej ugodowa, cichsza, zawsze przytakiwała. Ja byłam... inna. Szybko się usamodzielniłam, wyjechałam na studia do Warszawy, zaczęłam pracę w marketingu, potem awansowałam na kierowniczkę zespołu. Wynajmowałam mieszkanie, potem wzięłam kredyt i kupiłam własne. Utrzymywałam się sama od dziewiętnastego roku życia. Nie potrzebowałam ich pieniędzy. Ale potrzebowałam ich miłości.

Z mamą miałam poprawne relacje, choć nigdy nie stanęła po mojej stronie. Ona była jak tapeta w naszym domu – obecna, ale nieistotna. Przez lata wierzyłam, że wszystko się jeszcze jakoś ułoży. Że tata może któregoś dnia zrozumie, że też byłam lojalna. Że to, że jestem inna, nie znaczy, że jestem gorsza. A potem wydarzyło się coś, co miało zmienić wszystko.

Pewnego ponurego wtorku wracałam z pracy. Zmęczona, z myślą tylko o gorącej kąpieli i winie. I wtedy, zupełnie bez przekonania, weszłam do kiosku i kupiłam los. Ot, impuls. Nawet nie spojrzałam na liczby. A gdy tydzień później przyszła wiadomość, że wygrałam – nie mogłam w to uwierzyć. Kwota była tak duża, że przez pięć minut siedziałam z telefonem w ręku, niezdolna do ruchu. Potem się popłakałam. Ze szczęścia, oczywiście. Myślałam, że to nowy początek. Że teraz, gdy ojciec zobaczy, jak dobrze sobie radzę, w końcu poczuje dumę ze mnie. Ale bardzo się pomyliłam.

Spodziewałam się innej reakcji

– Wygrałam! – powiedziałam z uśmiechem, który sam wskakiwał mi na twarz. – Tata, wyobraź sobie, trafiłam szóstkę. W totolotka.

Ojciec nawet nie podniósł głowy znad gazety. Siedział przy stole w kuchni, w tym samym miejscu co zawsze, z herbatą, która od lat nie zmieniała smaku, i miną jak z kamienia.

– I co z tego? – mruknął. – Gratulacje tobie potrzebne?

– No… tak. Chciałam się podzielić. Wiesz, to spora kwota.

– A po co mi to mówisz? – wreszcie spojrzał na mnie. – Chcesz się pochwalić, że teraz jesteś lepsza? Że nie potrzebujesz już rodziny?

– Co? Nie! Przecież... to chyba dobrze, że wygrałam. Może coś wam pomogę, Marcie...

– Zostaw Martę w spokoju – przerwał lodowato. – Ona sobie radzi bez jałmużny.

Zamilkłam. Serce mi zaczęło bić szybciej. Coś było nie tak.

– Klara, skoro teraz jesteś taka bogata, to nie musisz się już niczym martwić. A już na pewno nie spadkiem – powiedział.

Zamarłam.

– Co to znaczy?

– Zmienię testament. Wszystko dostanie Marta. Dom, ziemię, konto. Ty masz swoje miliony, prawda?

– Ale... czemu? – poczułam, jak coś ściska mi gardło. – Co ja ci zrobiłam, tato?

– Jesteś teraz bogata, więc po ci spadek po mnie?

Spojrzałam na niego, próbując odnaleźć w tej twarzy ojca. Ale widziałam tylko obcego człowieka, który właśnie wykreślił mnie nie tylko z testamentu, ale i z życia.

Czułam żal

– Mamo, on to powiedział na serio? – zapytałam, zaraz po tym, jak trzasnęłam drzwiami wejściowymi. – Naprawdę wykreślił mnie z testamentu?

Mama nawet nie udawała zaskoczenia. Stała przy kuchence, mieszała coś w garnku, jakby to była kolejna zwykła środa.

– Klara… on po prostu… uważa, że sobie radzisz. Że nie potrzebujesz…

– Że nie potrzebuję co? Rodziny? Uznania? Miłości? – przerwałam jej ostro. – Zawsze miałaś dla niego wytłumaczenie. Nawet jak miałam dziesięć lat i powiedział, że Marta jest „bardziej dziewczęca i grzeczna”.

– On tak nie mówił…

– Mówił! – niemal krzyknęłam. – I ty to słyszałaś. A mimo to zawsze byłaś cicho. Jakbyś się go bała. Albo… jakbyś się ze mną nie zgadzała.

Matka odłożyła łyżkę i w końcu spojrzała mi w oczy. Były zmęczone, ale nie zapłakane.

– Klara, twój ojciec zawsze uważał, że Marta to taka… nasza dziedziczka. Ona została tu, była z nami, pomagała, opiekowała się domem. Ty... Ty byłaś inna. Zawsze chciałaś wszystko sama.

– Bo musiałam! Bo nikt nigdy nie zapytał mnie, czego ja chcę!

Milczała. Przez chwilę miałam nadzieję, że się złamie, że przyzna mi rację, że powie: „Masz prawo być wściekła”. Ale nie.

– On po prostu nie rozumie twojego świata, Klaro.

– A może nie chciał zrozumieć?

Obróciłam się na pięcie i wyszłam, zanim zdążyła odpowiedzieć. Nie chciałam jej słuchać. Bo najgorsze nie było to, co zrobił ojciec. Najgorsze było to, że ona nigdy mnie nie broniła.

Ojciec mnie nie kochał

Drzwi do salonu były lekko uchylone. Weszłam cicho, bo zapomniałam zabrać książkę, którą zostawiłam na parapecie. Ale zanim zdążyłam zrobić krok, usłyszałam głos ojca.

– I dobrze, że wygrała. Przynajmniej teraz wszystko zostanie w rękach kogoś lojalnego.

Zamarłam. Z drugiego końca pokoju dobiegał też głos Marty.

Tato, ale… może nie trzeba było tak ostro…

– Nie trzeba było?! – przerwał jej. – Klara nigdy nie była częścią tej rodziny. Zawsze robiła wszystko po swojemu. Nawet jak była mała, nie potrafiła się dopasować. Tylko ty, Martuś, tylko ty byłaś naprawdę nasza.

Zrobiło mi się zimno, jakby nagle wszystkie okna się otworzyły. Weszłam.

– Więc to o to chodziło? – powiedziałam cicho. – Nigdy nie byłam „wasza”?

Ojciec zamarł. Marta poderwała się z kanapy.

– Klara, ja nie chciałam… – zaczęła, ale nie dałam jej skończyć.

– Wszystko jasne. Całe życie się starałam. Dobre szkoły, dobra praca, żadnych problemów. I co? To było za dużo. Za bardzo was nie potrzebowałam, prawda?

– Klara, to nie tak – próbował jeszcze ojciec, ale jego głos był już zupełnie inny. Zmęczony. Obojętny.

– Nie, właśnie tak. Wybraliście sobie córkę. Tylko że mnie nikt nawet nie zapytał, czy chce być skreślona.

Odwróciłam się i wyszłam. Tym razem drzwi zamknęły się za mną bez dźwięku. Ale i tak wszystko się rozsypało.

Siostra była tylko pionkiem

– Nie powinnam była tego słyszeć – powiedziałam, siadając naprzeciw Marty. Siedziałyśmy w tej samej kawiarni, w której kiedyś świętowałyśmy jej obronę magisterki. Wtedy cieszyłyśmy się razem. Dziś czułam się jak obca.

Marta odsunęła filiżankę z kawą. Dłonie jej drżały.

– Klara, ja... nie wiedziałam, że on tak to powie. Myślałam, że tylko cię ukarał za tę wygraną. Że go to przerosło.

– Kara? – prychnęłam. – Za co niby? Za to, że pierwszy raz w życiu coś mi się udało?

Spojrzała na mnie z bólem. Ale nie zaprzeczyła.

– On od lat powtarzał, że jesteś zbyt niezależna. Że nie słuchasz. Że wszystko robisz na przekór. Mówił, że nie można ci ufać, bo jesteś egoistką.

Zamilkłam. Słowa uderzyły we mnie z całą siłą. Nie dlatego, że były nieprawdziwe. Bo... może trochę były. Może czasem byłam twarda. Może za bardzo dumna.

– I co? Zgodziłaś się z nim? – zapytałam w końcu.

Marta spuściła wzrok.

– Nie miałam siły się sprzeciwiać, Klara. On był jak mur. Próbowałam. Ale… on mi obiecał, że jeśli wszystko zapisze na mnie, to chociaż mama będzie miała spokój.

– A ja? – zapytałam cicho. – Co ja miałam mieć?

Ona milczała. A ja poczułam, że to nie testament mnie zabolał najbardziej. Tylko to, że zostałam sama. Nawet siostra nie miała odwagi powiedzieć „stop”.

– Nie potrzebuję waszych pieniędzy, Marto – dodałam, wstając. – Ale myślałam, że przynajmniej mam ciebie.

Nie potrzebuję ich

Weszłam do mieszkania i zamknęłam drzwi tak, jakby za nimi nie zostali ludzie, tylko kurz. Jakby cała ta historia była brudem, który trzeba strzepnąć z ramion. Bez butów przeszłam do salonu, otworzyłam szeroko okna i wzięłam głęboki wdech. Warszawa pachniała inaczej niż rodzinny dom. Tu pachniała możliwościami.

Podniosłam kieliszek z szafki, nalałam sobie drogiego wina, które dotąd stało tylko „na specjalną okazję”. Oto ona. Tylko nie taka, jaką sobie wyobrażałam. Następnego dnia zadzwoniłam do banku. Potem do agenta nieruchomości. Kupiłam mieszkanie – jasne, przestronne. Już widziałam siebie, jak piję poranną kawę na tarasie. Po południu zapisałam się na kurs ceramiki. Później przeglądałam oferty fundacji, którym mogłabym przekazać część wygranej. Ale nie rodzinie. Nie ojcu. Nie Marcie.

Nie potrzebuję ich. Nie muszę udowadniać, że zasługuję. Już nie będę. Nie zamierzam też siedzieć i czekać na „przyjęcie z powrotem”. Nie chcę być „naprawiona” w oczach ludzi, którzy nigdy mnie nie rozumieli. Wreszcie jestem wolna. Bogata – owszem. Ale przede wszystkim wolna. Po raz pierwszy w życiu nie muszę wybierać między sobą a czyimiś oczekiwaniami. Ojciec wybrał. Marta wybrała. Teraz ja wybieram siebie.

Klara, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama