Reklama

Przez większość życia nie miałam w sobie tej buty, która pozwala ludziom oczekiwać czegokolwiek od świata. Zawsze myślałam, że jak się ciężko pracuje, to coś się człowiekowi od życia w końcu należy. Ale nigdy nie sądziłam, że tym „czymś” będzie sześć milionów złotych w totka.

Przez dwadzieścia lat byłam księgową. Dzień w dzień: Excel, VAT, deklaracje. Dzieci odprowadzane do szkoły w biegu, obiady gotowane na raty, wieczory z laptopem na kolanach. Mój mąż, Jarek, niby był obecny, ale… no właśnie. On był jak mebel – stał, nie wadził, nie pomagał.

Z jego rodzicami – Basią i Romanem – nasze relacje zawsze były, powiedzmy, poprawne. Ale jak trzeba było coś zrobić – przywieźć, odwieźć, naprawić – to ja zawsze pierwsza. Bo przecież „rodzina”.

Nie żałowałam kasy nikomu

Kiedy wygrałam w totka, to wcale nie był skok radości i taniec w salonie. Usiadłam przy kuchennym stole, patrzyłam na te cyfry i po prostu płakałam. Ale nie z radości. Z ulgi. Że już nie muszę liczyć każdego grosza, że mogę dzieciom zapewnić przyszłość. Że wreszcie będę mogła oddychać.

Podzieliłam się z Jarkiem od razu. A on, jak to on, tylko się podrapał po głowie i powiedział:

– No to teraz możemy coś pomóc moim rodzicom, nie?

Pamiętam, jak wtedy przytaknęłam bez słowa. Serce mi się ściskało, bo choć nie przepadałam za nimi, to widziałam, jak ledwo wiążą koniec z końcem. Ich dom – pamiętający Gierka – sypał się z każdej strony. Kredyt zaciągnięty na leczenie Romana wisiał nad nimi.

I tak zaczęła się moja pomoc. Spłaciłam im długi, zrobiłam im generalny remont, kupiłam auto, bo Basia zawsze marzyła, że jeszcze raz pojedzie gdzieś nad morze. Myślałam wtedy, że jeśli im pokażę, że jestem po ich stronie, że chcę ich szczęścia – to może wreszcie mnie zaakceptują. Może zobaczą we mnie rodzinę. Przez chwilę myślałam, że to się udało. Przez bardzo krótką chwilę.

Byłam w szoku

– Mamo, a dziadek mówił, że ty sobie naszą rodzinę kupiłaś – rzuciła Zuzia, wkładając łyżkę do jogurtu jakby nic się nie stało.

Zamrugałam. Spojrzałam na nią, potem na Michała, który nagle zrobił się czerwony, i z powrotem na moją dziewięcioletnią córkę.

– Co ty powiedziałaś?

– No że... że jak się komuś daje dużo pieniędzy, to potem się ten ktoś czuje jak niewolnik. I że dziadek mówił, że mama teraz chce wszystko kontrolować, bo przecież za wszystko zapłaciła.

Wstałam od stołu. Ręce mi się trzęsły.

– Jarek! – krzyknęłam w stronę salonu. – Możesz tu na chwilę?!

Przyszedł, z telefonem w ręce. Zerknął na mnie, potem na dzieci.

– Co się stało?

– Może ty mi powiesz, dlaczego twoi rodzice mówią naszym dzieciom, że „kupiłam sobie rodzinę”?

Zamarł.

– Zuza… – zaczął, ale dziewczynka już była przy zmywarce, jakby chciała zniknąć.

– No mów, Jarek. Czy to są te podziękowania za spłacenie ich kredytu? Za to, że żyją w cieple, a nie w zawilgoconej norze? Za samochód, który dostali „ot tak”?

– Emilia, nie dramatyzuj. Może ojciec coś palnął, ale on już taki jest. Ty wszystko zawsze bierzesz do siebie.

– A co, mam machnąć ręką?! Przecież oni karmią nasze dzieci swoim jadem! I ty mi każesz to zignorować?

– Nie chcę się mieszać. To delikatna sprawa…

– Nie chcesz się mieszać? Jarek, to nie jest rozmowa o pierogach na święta. To jest zwykłe plucie mi w twarz. A ty, jak zwykle, chowasz się w swojej skorupie.

Stał w milczeniu. Ja drżałam cała – z wściekłości, z bezsilności, z zawodu.

– Wiesz co? Może następnym razem niech twoi rodzice sami sobie zrobią prezent – syknęłam przez zaciśnięte zęby i wyszłam do sypialni, trzaskając drzwiami.

Nie rozumiałam tego

– Ja nie po to przyjąłem tę kasę, żeby teraz ktoś mi z butami do życia wchodził – powiedział Roman i upił łyk herbaty, jakby był panem świata. – Ja rozumiem, że chciałaś dobrze, ale kto ci kazał tyle dawać?

Siedziałam na ich nowej, kremowej kanapie. Tej samej, którą zamówiłam po remoncie. Dwa razy sprawdzałam materiał, żeby łatwo się czyścił. Teraz patrzyłam na nią jak na rekwizyt jakiegoś koszmaru.

– Przepraszam, ale czy wy się naprawdę na mnie obraziliście… za to, że wam pomogłam?

Basia prychnęła.

– Emilia, ty tego nie zrozumiesz. Myśmy całe życie z moim Romanem się starali, żeby nikomu nie być ciężarem. A teraz wszyscy gadają, że to nasza synowa nas wzięła na utrzymanie.

– Kto gada?

– Ludzie.

– Jacy ludzie?! – uniosłam głos, ale zaraz się zreflektowałam. – Dobrze. To może powiecie, co tak naprawdę wam nie pasuje?

Roman się wciął.

– Wiesz, to wszystko... wyglądało jak pokazówka. Jakbyś chciała udowodnić, że teraz ty jesteś kimś. A my? My mamy się cieszyć i siedzieć cicho, tak?

Zaparło mi dech.

– Nikt was o nic nie prosił. Sami się zgłosiliście po pomoc.

– My? – Basia aż się zaśmiała. – Nie pamiętasz, jak przyszłaś z tymi wszystkimi ofertami, z tym swoim entuzjazmem? A teraz się dziwisz, że czujemy się, jakbyśmy byli tylko dodatkiem do twojego sukcesu?

Wstałam. Nie mogłam już tego słuchać.

– A może po prostu nie umiecie przyjąć niczego bez pretensji? Może wasza duma nie pozwala wam zobaczyć, że ktoś chciał dobrze?

– A ty co? Myślałaś, że jak nas obsypiesz prezentami, to cię pokochamy? – syknęła Basia.

– Nie. Myślałam, że mnie w końcu zaakceptujecie.

Wyszłam stamtąd, zostawiając ich w ciszy. A w oczach miałam łzy nie z bezsilności, tylko z tej bolesnej świadomości: że nigdy nie byłam dla nich rodziną.

Buntowali moje dzieci

– A co mamusia dzisiaj kupiła? – usłyszałam głos Basi za drzwiami. Stałam w korytarzu, wstrzymując oddech. Teściowie wpadli bez zapowiedzi.

– Torebkę nową – odpowiedziała Zuzia, a jej głos był dziecinnie ufny. – Taką jak pani w telewizji miała.

– No właśnie – mruknął Roman. – Mamusia zawsze musi mieć to, co najlepsze. Nawet miłość sobie kupuje. Dzieciom, nam, wszystkim.

– A jak się tata jej znudzi, to go też sobie wymieni – parsknęła Basia. – Gdyby nie te pieniądze, to Jarek już dawno by wrócił do domu. Tylko teraz ma wygodnie, to siedzi.

Cisza. Potem głos Michała, cichy, zdezorientowany:

– Ale mama nie jest zła… Ona zawsze nam pomaga…

– Nie mówimy, że jest zła – odezwał się Roman. – Tylko że jak ktoś wszystko załatwia pieniędzmi, to potem nie wiadomo, co naprawdę czuje.

Pchnęłam drzwi. Wpadłam do salonu jak burza.

– No to już wiecie, co czuję. Czuję wstręt. I żal. Że wpuściłam was do mojego życia, że wam zaufałam!

Dzieci wstały gwałtownie. Michał patrzył na mnie z przerażeniem, Zuzia zaczęła płakać.

– Co to za teatr? – Roman uniósł się. – Podsłuchiwałaś?

– Podsłuchiwałam?! We własnym domu słyszę, jak mnie oczerniacie przed moimi dziećmi! – krzyczałam. – I jeszcze pytacie, dlaczego się wściekam?

– Emilia, uspokój się – syknęła Basia. – One są za małe na takie awantury.

– To wy je wciągnęliście w tę aferę! – wskazałam palcem. – To wy im włożyliście do głów, że jestem zła.

Dzieci wtuliły się w siebie. A ja… ja poczułam, jak pęka coś we mnie. Po raz pierwszy w życiu miałam ochotę uciec. Albo wygonić ich wszystkich.

– Wynoście się – powiedziałam cicho. – Wynoście się z mojego domu.

Było mi przykro

Zamknęłam drzwi za nimi tak mocno, że klamka się obluzowała. Nie obchodziło mnie to. Przez długą chwilę stałam na środku korytarza i nie wiedziałam, czy zaraz zemdleję, czy się rozpłaczę, czy po prostu wybuchnę śmiechem. Moje dzieci wtuliły się w siebie na kanapie, zupełnie cicho. Zostawiłam je tam – bałam się, że każde słowo, jakie powiem, coś w nich złamie.

Zamknęłam się w sypialni. I zadzwoniłam do Moniki.

– Emi, słuchaj, ja jestem w pracy, mogę tylko chwilę…

– Muszę z kimś pogadać – powiedziałam. I nagle popłynęło ze mnie wszystko. Monika nic nie mówiła, tylko słuchała.

– To oni cię wykorzystali – powiedziała w końcu. – Po prostu. I to nie pierwszy raz. Po co ty to w ogóle zrobiłaś?

– Bo naiwnie myślałam, że jak im pomogę, to mnie pokochają.

– Ale to nie działa w ten sposób. Pomagasz komuś, kto chce być pomocy wart. A oni tylko czekali, żeby mieć na ciebie haka.

Miałam dość

Po południu wrócił Jarek. Wszedł, jakby wracał z zakupów, jakby nic się nie stało.

– Słyszałem, że była mała awantura.

– Jarek – zaczęłam, zimno – Albo my się od nich odcinamy, albo ja się odcinam od ciebie.

Spojrzał na mnie, jakby słyszał obcy język.

– Co ty wygadujesz? Emi…

– Nie, Jarek. Nie chcę więcej dzieci z płaczem po ich wizytach. Nie chcę być tą złą, bo coś kupiłam. Jeśli ty nie potrafisz postawić granicy, ja to zrobię. Sama.

– Straszyć mnie chcesz?

– Nie. Ostrzegam cię. Ja już się nie dam krzywdzić.

Porozmawiałam z dziećmi

Usiadłam z dziećmi po kolacji. Zuzia jeszcze pociągała nosem, a Michał miał tę swoją minę, którą zwykle robił, gdy był zły albo smutny, ale nie umiał tego nazwać. Wzięłam głęboki oddech.

– Chciałabym wam coś powiedzieć – zaczęłam cicho. – Wiem, że dziadkowie mówili różne rzeczy. I że to wszystko było dla was trudne. Ale chcę, żebyście wiedzieli jedno: ja nie kupuję sobie waszej miłości.

Zuzia spojrzała na mnie niepewnie. Michał milczał.

Kiedy coś wam kupuję, to dlatego, że was kocham. Bo chcę, żebyście byli szczęśliwi. A nie po to, żebyście byli „wdzięczni”. Rozumiecie to?

Michał skinął głową. Zuzia podeszła i usiadła mi na kolanach.

– Dziadek powiedział, że jak ludzie za bardzo się starają, to coś ukrywają – wyszeptała.

– A ja ci powiem, że ludzie, którzy są nieszczęśliwi, często robią innym krzywdę. I że my nie musimy tego przyjmować do siebie. Nawet jeśli to rodzina.

Usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Jarek. Patrzył na nas, oparty o framugę.

– Rozmawiacie beze mnie?

– Chciałam dzieciom coś wyjaśnić – odpowiedziałam. – Bo dziadkowie narobili zamieszania.

Jarek podszedł bliżej, spojrzał na mnie uważnie.

– Emi, ale nie możesz ich nastawiać przeciwko mnie.

– Ja? – zapytałam ze złością. – Jarek, ty sam stoisz pośrodku. I nawet nie wiesz, czy chcesz zostać. Ja mam dość. Albo jesteś ze mną, albo z nimi.

– Przecież to moje dzieci też – burknął. – Nie rób ze mnie takiego złego.

To się zachowuj jak ojciec i głowa rodziny. A nie jak chłopczyk wciśnięty między mamusię a żonę.

Wyszedł bez słowa. A ja siedziałam w salonie z dziećmi i już wiedziałam, że ta rozmowa być może była początkiem końca.

Emilia, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama