„Gdy w rzeczach męża znalazłam koronkowe fatałaszki, cieszyłam się na niespodziankę. Ale pod choinką znalazłam książkę”
„Otworzyłam. W środku były koronki. Zbyt eleganckie jak na mnie. Zbyt delikatne. Przez moment poczułam ciepło w klatce piersiowej. Pomyślałam, że może jednak. Że może Paweł postanowił mnie zaskoczyć, że w jego oczach znów byłam kobietą, a nie tylko matką”.

- Redakcja
Dom pachniał mandarynkami, tym wyjątkowym zapachem grudnia. Na zmianę odkurzałam i zmywałam naczynia, a dzieci siedziały na podłodze w salonie i układały puzzle, kłócąc się o brakujący kawałek z reniferem.
– On na pewno tu był! – upierała się Zosia.
– Nie, zgubiłaś go – odpowiedział Kuba z miną, która zwiastowała płacz.
– Spokojnie, znajdziemy go – powiedziałam, choć wiedziałam, że tak się nie stanie. Nie w tym przedświątecznym chaosie.
Paweł siedział przy stole i przeglądał coś w telefonie. Kciukiem przesuwał ekran, jakby uciekał przed myślami. Albo przed nami.
– Kupiłeś karpia? – zapytałam.
– Jutro – odpowiedział bez podnoszenia wzroku. – Były kolejki.
Skinęłam głową. Zawsze były kolejki, zawsze było jutro.
Nasze życie było poprawne. Dzieci, kredyt, praca, święta. Nic spektakularnego, ale też nic, co by się wyraźnie psuło. Paweł był spokojny, zamknięty w sobie. Zawsze taki był. Nie robił scen, nie podnosił głosu. Czasem miałam wrażenie, że żyję obok niego, a nie z nim, ale tłumaczyłam to zmęczeniem. Dziećmi, pracą, codziennością.
Wieczorem, kiedy dzieci już spały, siedzieliśmy na kanapie w ciszy.
– W tym roku nie róbmy sobie drogich prezentów – powiedział nagle.
– Jasne – odpowiedziałam odruchowo. – Przecież nie o to chodzi.
Nie dodałam, że od dawna nie dostałam niczego, co byłoby tylko dla mnie. Nie „do domu”. Nie „praktyczne”. Dla mnie. Patrzyłam na migające lampki na choince i pomyślałam, że Paweł jest ostatnio jakiś bardziej nieobecny niż zwykle. Jakby był tu ciałem, a myślami gdzie indziej. Próbowałam to sobie wytłumaczyć pracą, stresem. Zawsze wszystko sobie tłumaczyłam.
Ucieszyłam się na niespodziankę
Znalazłam ją przypadkiem. Szukałam grubszej kołdry, bo Zosia znów rozkopała się w nocy i rano narzekała, że było jej zimno. Otworzyłam szafę w sypialni, tę głębszą, z półkami po lewej, gdzie Paweł trzymał rzeczy, do których rzadko zaglądałam. Nie dlatego, że nie mogłam. Po prostu nie było potrzeby.
Pomiędzy swetrami, starannie złożonymi w równych stosach, leżało coś, co od razu nie pasowało do reszty. Cienki papier, jasny kartonik, delikatna faktura. Wyciągnęłam pudełko i przez chwilę trzymałam je w rękach, jakby było kruche. Otworzyłam. W środku była bielizna. Nowa, elegancka, z metką. Zbyt elegancka jak na mnie. Zbyt delikatna. Przez moment poczułam ciepło w klatce piersiowej. Pomyślałam, że może jednak. Że może Paweł postanowił mnie zaskoczyć, że w jego oczach znów byłam kobietą, a nie tylko matką.
Przyjrzałam się rozmiarowi. Nie był mój. W głowie zaczęłam analizować możliwe wyjaśnienia, jedno po drugim. Może się pomylił, może sprzedawczyni źle mu doradziła. Może to ma być impuls, sugestia, zaproszenie do zmiany. Zamknęłam pudełko i odłożyłam je dokładnie tam, gdzie je znalazłam. Kołdrę znalazłam chwilę później, już bez emocji. Przez resztę dnia patrzyłam na Pawła inaczej, uważniej.
– Długo dziś będziesz w pracy? – zapytałam wieczorem.
– Jak zwykle – odpowiedział. – Czemu pytasz?
– Tak tylko – wzruszyłam ramionami.
Uśmiechnął się krótko i wrócił do swoich spraw. Ja zostałam z myślą o Wigilii, która nagle nabrała innego znaczenia. Wyobrażałam sobie moment, w którym poda mi pudełko, może trochę niezręcznie, może bez słów. Czułam napięcie, które nie było nieprzyjemne. Raczej ostrożne.
Czekałam. Dni mijały wolniej, a ja pilnowałam się, żeby nie wracać myślami do szafy. Udawałam przed sobą, że nie wiem. To było łatwe, bo całe moje życie opierało się na grze pozorów.
Poczułam zawód
W końcu przyszła Wigilia. Dzieci obudziły się wcześniej niż zwykle i od rana krążyły po domu, podekscytowane, ale też zmęczone czekaniem. W kuchni panował porządek, który nie miał nic wspólnego z radością, raczej z kontrolą. Robiłam wszystko mechanicznie, tak jak robi się rzeczy, które zna się na pamięć.
Paweł pomagał niewiele, ale był obecny. Stał obok, podawał talerze, zapytał, czy dodać więcej soli do barszczu. Skinęłam głową, nie patrząc na niego. W środku byłam skupiona na tym, co miało nadejść wieczorem. Usiedliśmy do stołu. Dzieci mówiły jednocześnie, każde chciało być pierwsze. Paweł uśmiechał się do nich, poprawiał serwetki, powiedział coś o tradycji. Słuchałam i czekałam.
Prezenty leżały pod choinką w równych rzędach. Większość była opisana dziecięcym pismem, krzywym, ale czytelnym. Jeden był dla mnie. Niewielki, zapakowany starannie, z przyklejoną karteczką.
– Teraz mama – powiedziała Zosia z powagą.
Wzięłam paczkę, była lekka. Rozwinęłam papier bez pośpiechu. W środku była książka. Ta sama, którą kupiłam sobie kilka tygodni wcześniej, stojąca już na półce nocnej, z zaznaczoną stroną mniej więcej w połowie. Uśmiechnęłam się. Naturalnie. Tak, jak się uśmiecha, kiedy nie chce się psuć chwili.
– Dziękuję – powiedziałam. – Bardzo mi się podoba.
Paweł spojrzał na mnie z ulgą. Jakby bał się czegoś, czego ja jeszcze nie nazwałam. Dzieci przeszły do kolejnych prezentów, śmiech wrócił do pokoju. Ja odłożyłam książkę obok siebie i poczułam, jak coś we mnie cichnie. Po kolacji sprzątaliśmy razem. Ruchy były spokojne, rozmowa krótka.
– Myślałam, że… – zaczęłam i przerwałam.
– Co? – zapytał.
– Nic – odpowiedziałam po chwili. – Zmęczona jestem.
Późnym wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam na brzegu łóżka i patrzyłam na ciemność za oknem. Myśl o pudełku z szafy wróciła sama, bez zaproszenia. Próbowałam ją odsunąć, wmawiając sobie, że może Paweł zaplanował coś jeszcze. Łudziłam się, że może nie chciał wszystkiego dawać przy dzieciach. Może to jutro. Ta nadzieja była wątła, ale trzymałam się jej, żeby nie rozpaść się od zbyt intensywnego myślenia.
Coś się skończyło
Zapytałam następnego dnia. Nie od razu. Dzieci bawiły się w swoim pokoju, a Paweł krzątał się po domu, jakby próbował nadrobić coś, czego nie umiał nazwać. Pomyślałam, że jeśli zapytam za wcześnie, zabrzmi to jak oskarżenie. A ja nie chciałam oskarżać. Chciałam tylko usłyszeć odpowiedź. Stałam przy kuchennym blacie, kroiłam warzywa na obiad. Paweł siedział przy stole i przeglądał coś na ekranie telefonu.
– Paweł – powiedziałam spokojnie.
– Mhm? – nie podniósł wzroku.
– A tamto?
Dosłownie znieruchomiał. Ręka zawisła w powietrzu, jakby zapomniał, co przed chwilą robił. Spojrzał na mnie zbyt szybko, zbyt uważnie.
– Co? – zapytał.
Podniosłam na niego wzrok. Nie spieszyłam się.
– No to… z szafy – doprecyzowałam. – Myślałam, że to też dla mnie.
Przez chwilę nic nie powiedział. Widziałam, jak szuka słów. Jego twarz pobladła, a oczy uciekły gdzieś w bok.
– To nie… – zaczął. Przerwał. – To nie tak.
Nie dopytywałam. Stałam i czekałam. Cisza między nami była gęsta, cięższa niż jakiekolwiek wyjaśnienie.
– Chciałem… – spróbował jeszcze raz. – To znaczy… to miało być… nieważne.
Wtedy zrozumiałam. Nie potrzebowałam więcej słów. Wszystko ułożyło się samo, bez wysiłku. Pudełko, zły rozmiar, książka pod choinką. Jego zamknięcie. Ten drobny dystans, który narastał od miesięcy, a ja udawałam, że go nie widzę.
– Rozumiem – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie z nadzieją, która była spóźniona.
– Marta, ja… – zrobił krok w moją stronę.
Uniosłam dłoń, nie gwałtownie, raczej odruchowo.
– Nie musisz – dodałam. – Naprawdę.
I to była prawda. Odpowiedź już padła. Wróciłam do krojenia, a on stał jeszcze chwilę, jakby czekał na coś więcej. Na pytanie, na złość, na łzy. Nic z tego nie przyszło. Wieczorem, kiedy dzieci zasnęły, leżałam obok niego w łóżku i patrzyłam w sufit. Oddychał równo, może nawet spał. Ja już wiedziałam, że tej nocy coś się skończyło.
Nie musiałam się tłumaczyć
Następnego ranka wstałam wcześniej niż zwykle. Dom jeszcze spał. Spakowałam dzieciom ubrania na kilka dni, te wygodne, które lubią najbardziej. Robiłam to bez pośpiechu, starając się nie wybiegać myślami dalej niż do następnego ruchu. Paweł pojawił się w drzwiach sypialni, kiedy zamykałam torbę.
– Co robisz? – zapytał.
– Pojedziemy do mojej mamy – odpowiedziałam spokojnie. – Na parę dni.
Stał chwilę, patrzył na mnie, jakby próbował odnaleźć się w tej scenie.
– Teraz? – zapytał.
– Teraz.
Dzieci weszły do pokoju, jeszcze zaspane. Powiedziałam im, że jedziemy w odwiedziny, że będzie inaczej niż zwykle, ale dobrze. Nie zadawały pytań. Dzieci nie pytają, jeśli ton głosu brzmi pewnie. Paweł podszedł bliżej.
– Marta, porozmawiajmy – powiedział cicho.
– Porozmawiamy później – odpowiedziałam. – Teraz musimy jechać.
Nie było w tym chłodu. Raczej decyzja, która zapadła wcześniej, tylko bez słów. Pomógł znieść torby do samochodu. Dzieci wsiadły, zapięły pasy. On stał obok i patrzył.
– Zadzwonię – powiedział.
– Wiem – odpowiedziałam.
Droga była spokojna. Patrzyłam przed siebie, a myśli układały się same, bez emocji. U mamy było ciepło, rodzinnie. Nie musiałam się tłumaczyć. Spojrzała na mnie uważnie, przytuliła mnie mocniej niż zwykle.
– Zostaniecie – powiedziała, nie pytając.
Wieczorem, kiedy dzieci bawiły się w drugim pokoju, usiadłyśmy przy stole. Nie mówiłam wszystkiego. Wystarczyło pół zdania.
– To się skończyło – powiedziałam.
Pokiwała głową. Więcej nie było trzeba. Cisza w tym domu była inna niż ta, którą zostawiłam. Nie bolała tak bardzo, bo nie udawała, że nic się nie stało.
Miałam w sobie żal
U mamy dni były do siebie podobne. Rano śniadanie, potem dzieci, potem cisza, która nie domagała się uwagi. W tej ciszy zaczęłam wracać myślami do bielizny. Nie do samego przedmiotu, tylko do wysiłku, który ktoś włożył w jego wybór. Do czasu spędzonego w sklepie, do decyzji, do wyobrażenia sobie czyjegoś ciała w tym materiale. Myślałam o tym, że przez lata dostawałam rzeczy praktyczne, sprawdzone, neutralne. Bez znaczenia. Tamta bielizna była inna. Miała w sobie intencję i pragnienie.
Paweł zadzwonił trzeciego dnia.
– Chciałem zapytać, czy wszystko w porządku – powiedział.
– U dzieci tak – odpowiedziałam.
– A u ciebie?
– Też.
Zapadła cisza. Wiedziałam, że czeka na coś więcej, na pytanie, na wyrzut. Nie miałam ich w sobie.
– Wrócicie? – zapytał w końcu.
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Po rozmowie długo siedziałam przy oknie. Patrzyłam na ogród, na nieruchome gałęzie, na coś, co trwało niezależnie ode mnie. Zrozumiałam, że tamten prezent był jedynym szczerym komunikatem, jaki od niego dostałam od dawna. Nie przeznaczonym dla mnie, ale prawdziwym.
Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię dalej. Wiedziałam tylko, że nie chcę wracać do miejsca, w którym byłam dodatkiem do czyjegoś milczenia. Najbardziej bolało to, że ktoś inny był wart starania, którego ja już dawno nie oczekiwałam.
Marta, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałem, że odzyskam dawną miłość. Okazało się, że ta, którą kocham, jest teraz narzeczoną mojego brata”
- „Babcia dała mi susz do kompotu, ale między śliwkami kryła się niespodzianka. W słoiku znalazłam coś bardzo cennego”
- „Żona wychodziła z domu o świcie niby na roraty. Kłamała, bo zobaczyłem, że tylko mija kościół”

