„Gdy urodziłam dziecko, mąż się na mnie wypiął. Uznał, że pampersy to nie jego bajka i uciekł do własnej mamusi”
„Po porodzie pojawił się w szpitalu, ale widok naszej kruszynki wcale go nie wzruszył. Widziałam kątem oka, że patrzy na dziecko z czymś w rodzaju przerażenia. Nie stanął na wysokości zadania. Zwyczajnie się ulotnił”.

- Redakcja
Z Hubertem poznaliśmy się jeszcze w czasach studenckich. Łączyło nas wiele. Oboje byliśmy bardzo aktywni i nigdy nie mogliśmy usiedzieć w miejscu. Od zawsze lubiłam sport, dlatego z moim chłopakiem doskonale się dogadywaliśmy. Na co dzień kochałam pływanie i od czasów liceum trenowałam siatkówkę. To nie była profesjonalna kariera, ale należałam do studenckiej drużyny i na boisku spędzałam naprawdę dużo czasu. Hubert grał w piłkę nożną i treningi również zajmowały mu wiele wolnych popołudni.
Doskonale się dogadywaliśmy
Mimo to byliśmy w stanie znaleźć naprawdę dużo czasu dla siebie. To on zaraził mnie miłością do skałki wspinaczkowej i wypadów w góry. Dzięki Hubertowi poznałam coś więcej niż najbardziej znane turystyczne szlaki i trasy narciarskie przyciągające w ferie zimowe tłumy.
Razem nigdy się nie nudziliśmy. Otaczało nas mnóstwo znajomych, często chodziliśmy na imprezy, koncerty, kręgle czy spotkania w ulubionym pubie naszej paczki. Czuliśmy, że wspólnie możemy podbić świat.
– Aneta, wy naprawdę do siebie pasujecie. Jesteście niczym te mityczne połówki jabłka, które odnalazły się w świecie. Nigdy ci tego nie mówiłam, ale żaden z twoich poprzednich chłopaków nie wydawał się dobrą parą dla ciebie. Ani Grzesiek, ani Marcin nie byli w stanie dotrzymać ci kroku. A Hubert jest równie szalony i pełen energii, co ty – moja najlepsza przyjaciółka zauważyła dokładnie to, co ja.
– Tak, to jest chyba właśnie to. Z nim jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że ten związek może być na całe życie. Wiesz, aż do grobowej deski, czy jak to tam podniośle mówią romantycy – powiedziałam niby to żartem, ale w głębi duszy naprawdę tak myślałam.
Po jakimś czasie postanowiliśmy, że wspólnie zamieszkamy. Dotychczas ja wynajmowałam pokój w mieszkaniu studenckim z kumpelami z roku, a mój chłopak mieszkał z rodzicami.
– Nie było sensu pakować kasy w wynajem, gdy w domu rodzinnym i tak jest miejsce. Dzięki temu jest taniej, a rodzice i młodsza siostra nie wtrącają się w moje życie, więc swobody i tak mi nie brakuje – mówił, a ja kiwałam głową ze zrozumieniem.
Sama wiedziałam, że wynajem swoje kosztuje, więc to normalne, że skoro Hubert i tak studiował w rodzinnym mieście, nie chciał niepotrzebnie obciążać rodziców kosztami. Dla mnie te gadki o konieczności niezależności i wyfrunięcia z domowego gniazda tuż po maturze były ostro przesadzone. Owszem, człowiek uczył się w ten sposób samodzielności. Ale jak jest miejsce i ktoś dobrze dogaduje się z rodzicami, nie ma sensu unosić się honorem i harować całymi dniami na pokój zamiast skupiać się na nauce.
Zamieszkaliśmy razem i się zaczęło
Wtedy byłam święcie przekonana, że mój chłopak ma zdrowe podejście do życia i został w domu rodzinnym, bo to wydało mu się najlepszą opcją. Gdy jednak zamieszkaliśmy wspólnie, zaczęły się pierwsze zgrzyty. Hubert nie był w ogóle nauczony dbać o dom. Dla niego kuchnia i łazienka sprzątały się same, uprasowane ciuchy magicznym sposobem trafiały do szafy, a czysta bielizna do szuflady w komodzie. Nie mówiąc już o konieczności pamiętania o zakupach, wynoszeniu śmieci czy opłaceniu rachunków za prąd. Z pieniędzmi też zawsze miał problemy. Nie wiedział, co ile kosztuje i często wydawał krocie na zwyczajne bzdury, żeby później pożyczać ode mnie.
Byłam w szoku, że dwudziestodwuletni chłopak nie ma pojęcia, jak włączyć pralkę, a usmażenie zwykłej jajecznicy na śniadanie uznaje za pracę ponad swoje siły.
– No tak, wcześniej o tym nie pomyślałam, a on mieszkał z mamusią, bo zwyczajnie tak było mu wygodnie. Mógł skupić się na sporcie, hobby i zabawie, a domowe sprawy i wydatki ogarniali rodzice – żaliłam się Olce. – Już sama nie wiem, co mam robić. Nie chcę wyjść na zrzędliwą nudziarę, ale, gdy w sobotę rano wstaję i nie ma mleka do kawy, chociaż dzień wcześniej prosiłam go, żeby je kupił, po prostu trafia mnie szlag.
– No tak, Hubert nigdy nie wyglądał na takiego, który kocha domowe pielesze, ciepłe obiadki i spędzanie sobotniego poranka na pucowania łazienki – roześmiała się koleżanka. – Ale przecież doskonale wiedziałaś, że to niespokojny duch, z którego trudno ci będzie zrobić domowe stworzenie – dodała, puszczając do mnie oko.
Jasne. Ale ja wcale nie chciałam robić z niego przykładnej gospodyni domowej. Chciałam jedynie, żeby wziął nieco odpowiedzialności za nasze codzienne sprawy i nie liczył na to, że przyziemnymi rzeczami zawsze zajmę się ja, bo on ma ciekawsze zajęcia.
Postanowiliśmy się pobrać
Powoli, niewielkimi krokami, zaczęliśmy jednak dochodzić do porozumienia. Na początku musiałam mu o wielu rzeczach przypominać, ale z czasem nauczył się pewnej odpowiedzialności za nasze mieszkanko. Byłam z siebie naprawdę dumna. Zwłaszcza że poza tą nudną codziennością układało się nam świetnie. Hubert był w stanie porwać mnie w środku tygodniu po zajęciach z uczelni i powiedzieć, że właśnie kupił bilety nad morze i jedziemy pospacerować po plaży w Ustce. Albo zamówić dla mnie wielki bukiet czerwonych róż, tak zupełnie bez okazji. I jak tu nie kochać takiego wariata?
Tuż przed obroną mój chłopak mi się oświadczył, a ja z radością przyjęłam pierścionek zaręczynowy. Organizacja wesela przebiegła naprawdę sprawnie. Tak sprawnie, że aż się tego nie spodziewałam. Bałam się, że wszystkie kwestie narzeczony zrzuci na mnie, ale tak nie było. Dopiero teraz się połapałam, że owszem, on zrzucił nudne formalności typu rezerwacja sali, znalezienie cateringu, zamówienie kamerzysty i fotografa. Ale nie na mnie, tylko na swoją matkę.
Wtedy jednak kończyłam pisać pracę magisterską, miałam na głowie nieplanowaną zmianę promotora i zaczynałam pracę na pół etatu w sekretariacie kancelarii notarialnej, dlatego nie protestowałam. Pozwoliłam swojej teściowej i matce przejąć stery.
– Super, że nie jesteś jedną z tych szalonych panien młodych, które z obłędem w oczach wybierają rodzaj czcionki na zaproszeniach, wykłócają się o odcień różu sukienek dla druhen i smak polewy na weselnym torcie – nawet wspólnie śmialiśmy się z Hubertem z naszego racjonalnego podejścia do wesela.
Mąż bujał się od jednej pracy do drugiej
Po ślubie wyjechaliśmy w podróż poślubną do Włoch, które zawsze chciałam zobaczyć. Później skupiłam się na pracy w kancelarii, gdzie dostałam cały etat. Hubert wciąż szukał swojego miejsca. Skończył finanse i bankowość, ale twierdził, że on nie ma cierpliwości do nudnej pracy z tabelami. Zrobił jakiś kurt instruktorski i zaczepił się na pływalni. Później pracował w biurze turystycznym, salonie samochodowym, pubie swojego kumpla. Na koniec wymyślił, że założy pizzerię.
– Nudna praca za biurkiem od siódmej do piętnastej to nie moja bajka. Doskonale wiesz o tym, prawda? Ja muszę czuć, że robię coś fajnego. A praca u siebie da mi o wiele większe możliwości zarobków – tłumaczył.
Wtedy pierwszy raz nie byłam zadowolona z jego beztroskiego podejścia. Planowaliśmy wziąć kredyt na mieszkanie, więc jego stały etat znacznie podniósłby naszą pozycję w oczach banku. W końcu jednak odłożyliśmy ten zakup na bliżej nieokreśloną przyszłość.
– Wynajem nie jest taki zły. Zawsze można spakować walizki i zacząć zupełnie nowe życie w innym miejscu – śmiał się.
No niby można. Sama też nie byłam przywiązana do miejsca. Ale to tutaj miałam całkiem dobrą pracę i chyba już chciałam pewnej stabilizacji.
Dowiedziałam się, że jestem w ciąży
Zaledwie tydzień po tej naszej rozmowie o kwestii odłożenia starania się o kredyt, dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Hubert, o dziwo, wiadomość tę przyjął z ogromną radością. Gdy mu powiedziałam o dziecku, pobiegł do najbliższej kwiaciarni i wykupił wszystkie róże, które tam mieli. Eh, ten mój romantyczny wariat naprawdę mnie wtedy wzruszył.
Z czasem jednak w naszym związku zaczęło się psuć. Podczas ciąży źle się czułam. Szybko wylądowałam na zwolnieniu z nakazem leżenia.
– Ciąża jest zagrożona, musi pani dbać o siebie dla dobra dziecka – starszy lekarz uśmiechał się do mnie przyjaźnie, tłumacząc, że teraz większość domowych obowiązków powinien przejąć na siebie mąż.
Hubert stwierdził jednak, że rozkręca pizzerię, szuka personelu i nie może zamienić się w moją opiekunkę.
– Aneta, nie możemy przecież oboje siedzieć w domu. Ale nie martw się, już ogarnąłem tę sprawę i damy radę.
– Niby jak? – syknęłam, bo z jednej strony buzowały we mnie hormony, a z drugiej uświadomiłam sobie, że na tego człowieka zwyczajnie nie mogę liczyć w potrzebie.
– Zadzwoniłem do twojej matki i powiedziała, że możesz przenieść się do niej aż do czasu rozwiązania – powiedział beztrosko, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
I rzeczywiście, podczas ciąży to właśnie rodzice się mną opiekowali. Wozili na wizyty kontrolne i badania, pomagali kupować potrzebną wyprawkę, przynosili całe siatki owoców, podawali obiady do łóżka, gdy nie miałam siły z niego wstać. Mąż odwiedzał mnie co jakiś czas, ale doskonale widziałam, że te wizyty go nudzą. Wciąż twierdził, że jest zabiegany, nie ma czasu i musi jechać załatwić jakąś bardzo pilną sprawę.
Mąż się wypiął na obowiązki
Po porodzie pojawił się w szpitalu, ale widok naszej kruszynki wcale go nie wzruszył. Widziałam kątem oka, że patrzy na dziecko z czymś w rodzaju, bo ja wiem, chyba przerażenia? Tak, Hubert nie stanął na wysokości zadania. Zwyczajnie się na nas wypiął. Po prostu przeprowadził się do swojej matki i stwierdził, że on jest jeszcze za młody na zmienianie pampersów.
– Aneta, ja jestem człowiekiem aktywnym. Mam mnóstwo planów, rzeczy do zrobienia i marzeń do spełnienia. Nie mogę zrezygnować z siebie i utknąć na zawsze przy dziecku w domu. To nie moja bajka. Ale przecież ty wiedziałaś o tym od zawsze, czyż nie?
I tyle go widziałam. Od znajomych dowiedziałam się, że pomysł z pizzerią upadł, a Hubert właśnie robi kurs płetwonurka i planuje jakiś wyjazd. Kto to wszystko sponsoruje? Oczywiście jego mamusia. Niby rozsądna kobieta, tak ślepo zapatrzona w syneczka, zgrywającego nastolatka.
– Od początku podejrzewałam, że ten twój Hubert to taki Piotruś Pan, który chyba nigdy nie dorośnie – powiedziała mi matka. – Teraz żałuję, że w odpowiednim czasie nie starałam ci się tego uświadomić. Ale wierzyłam, że może jeszcze się zmieni, spoważnieje i weźmie odpowiedzialność za swoje życie.
Z Paulinką na razie mieszkamy u moich rodziców. Na szczęście miałam umowę o pracę i całkiem dobrą pensję, bo już czuję, że z alimentami będzie ciężka sprawa.
Aneta, 28 lat
Czytaj także:
„Na kursie narciarskim zamiast pięknych widoków podziwiałam łydki instruktora. Nie tylko ja szusowałam w jego objęcia”
„Zazdrosna żona wywęszyła zdradę po zapachu perfum na mojej marynarce. Teraz nikt mi nie wierzy, że jestem niewinny”
„Na szlaku w Tatrach zgubiłam szacunek do mojego męża. Pomiędzy żoną a ponętną koleżanką czuł się jak pączek w maśle”