Reklama

Nie wiedziałam, że można być aż tak zmęczoną. Że ciało może boleć od samego istnienia, a umysł potrafi krzyczeć, mimo że milczę całymi dniami. Leoś przyszedł na świat miesiąc temu. Jest piękny, pachnie mlekiem i czymś, co przypomina mi lato u babci.

Byłam zmęczona

Ale oprócz tego, że czuję miłość, to równie często czuję lęk. Jakby przy okazji narodzin mojego dziecka urodziła się też we mnie jakaś inna wersja mnie samej. Taka, której nie rozumiem, która płacze przy zlewie, bo mleko się przypaliło, która czuje się winna, że nie jest zachwycona gośćmi i która zasypia z pięściami zaciśniętymi na poduszce.

Mama miała przyjechać „tylko na chwilę”. Na początku byłam jej wdzięczna – pomogła mi się wykąpać, zrobiła rosół, tuliła Leosia, kiedy ja już nie miałam siły. Ale te dni zamieniły się w tygodnie. A jej pomoc… Zaczęła przypominać raczej okupację.

– Ugotowałam coś porządnego, a nie te twoje wegetariańskie fanaberie – powiedziała.

Marek niby ją lubi, ale wiem, że też zaczyna mieć dość. Tylko że Marek to Marek – nigdy nie powie niczego na głos, żeby „nie robić kwasu”. Więc to ja muszę. Ale jak mam coś powiedzieć, skoro za każdym razem, kiedy otwieram usta, czuję się jak rozkapryszone dziecko?

Nie miałam siły

Mama przestawiała rzeczy w mojej kuchni. Zmieniała pieluchy Leośkowi w inny sposób, niż uczyła mnie położna. Przekładała ręczniki w szafce, ucinała moje zdania w połowie i robiła to wszystko z tą swoją świętą troską, która pachnie czystymi podłogami i długimi monologami o tym, jak mnie wychowywała sama, bez pomocy. I że wtedy nikt nie narzekał.

Stałyśmy razem przy przewijaku. Leoś spokojnie leżał, patrząc w sufit, a ja starałam się nie drżeć z nerwów, gdy zdejmowałam mu pieluszkę. Mama stanęła obok, wyciągnęła ręce i bez pytania poprawiła mi ułożenie jego nóżek.

– Zawsze trzymałam cię tak, nigdy nie miałaś kolki – powiedziała tonem, jakby właśnie wygłaszała wykład. – Wtedy nie było tych wszystkich udziwnień.

– Mamo, to inne czasy. Daj mi zrobić to po swojemu – odparłam cicho, czując, jak w środku rośnie mi gulka, która zawsze pojawiała się w takich sytuacjach.

– Nie obrażaj się od razu. Staram się pomóc – dodała, odsuwając się pół kroku, ale została przy nas, przyglądając się wszystkiemu uważnie.

Wiedziała lepiej

Ułożyłam Leosia, jak chciałam, zapięłam nową pieluszkę, przykryłam go miękkim kocykiem, ale czułam się, jakby to wszystko było niewystarczające. Jakby moje bycie matką było tylko wersją roboczą, którą mama próbuje na bieżąco poprawiać. Jakby cały czas czekała, aż wreszcie zrobię coś źle, żeby mogła wtrącić swoje zdanie.

Wzięłam małego na ręce i wyszłam z pokoju. W mojej pamięci mama zawsze była silna, konkretna, wiedziała, co robi. Nie kwestionowałam tego. Ale teraz wszystko wyglądało inaczej. Czułam się, jakbym znów miała siedem lat i właśnie oblała test z matematyki, a ona miała zaraz zapytać, czemu się nie przyłożyłam.

Nie umiałam jej powiedzieć, żeby się wycofała. Wydawało mi się to niewdzięczne. Ale z każdą jej pomocą czułam się coraz bardziej niewidzialna. Jakby to nie była pomoc, tylko powrót. Powrót mamy do roli, którą już raz odegrała. Jakby chciała znów być tą, która wie najlepiej. Tą, bez której dom się rozpadnie.

– Zrobiłam schabowego. Takiego, jak lubisz – powiedziała mama, stawiając przede mną talerz.

Robiła mi na złość

Spojrzałam na mięso w panierce, potem na ziemniaki z koperkiem i ogórka kiszonego. Nie o to prosiłam. Rano zostawiłam jej na blacie przepis na leczo z cukinią. Kupiłam warzywa, tofu, przyprawy. Chciałam zjeść coś lekkiego, coś, co mój żołądek przyjmie bez buntu.

– Mamo… Miałam ochotę na coś innego. Mówiłam ci – zaczęłam, ale już wiedziałam, że ta rozmowa nie skończy się dobrze.

– Leczo z cukinią? – uniosła brwi. – Dla karmiącej matki? Zamiast porządnego obiadu? Przecież to sama woda.

Marek spojrzał na mnie znad talerza. Nic nie mówił, jak zwykle. Przez sekundę łudziłam się, że może wstanie i powie: „Zróbmy to leczo, przecież Renata tak chciała”. Ale nie. Przełknął ziemniaka, jakby był daleko stąd.

– To moje dziecko, mój dom, moje decyzje! – wybuchłam nagle, zupełnie bez ostrzeżenia. Głos zadrżał mi na końcu zdania.

Nie wytrzymałam

Mama zamarła. Łyżka, którą nakładała sobie ogórki, zawisła w powietrzu. Przez chwilę wszyscy milczeli, nawet Leoś, który leżał w leżaczku kilka kroków dalej, zrobił się nagle zupełnie cichy.

– Nie musisz krzyczeć – powiedziała spokojnie, ale już z tą swoją miną. Tą, która mówiła: „znów przesadzasz”.

– Nie krzyczę – odpowiedziałam ciszej. – Ja po prostu już nie daję rady.

– Myślałam, że ci pomagam – powiedziała cicho. – Nie chciałam…

– Wiem. Ale to nie wystarczy. Wiem, że chcesz dobrze, tylko… ja się czuję, jakbyś mnie zastępowała. A ja nie chcę być gościem we własnym domu.

Nie spojrzała mi w oczy. Weszła do pokoju, spakowała swoje rzeczy. Pół godziny później stała w przedpokoju z torbą i zapiętym płaszczem.

– Zadzwoń, jak będziesz potrzebować – rzuciła przez ramię i wyszła, zanim zdążyłam coś odpowiedzieć.

Drzwi się zamknęły. Została cisza. I obiad, którego nikt nie dokończył. Leoś zaczął płakać. Wzięłam go na ręce i usiadłam z nim na kanapie. Kołysałam go, ale ręce mi drżały. Najpierw przyszła ulga. Mogłam oddychać, miałam przestrzeń, nikt mi nie zaglądał przez ramię.

Miałam wyrzuty sumienia

A potem przyszło coś innego. Poczucie winy, smutek, jakaś dziwna pustka. Patrzyłam w okno i myślałam tylko o jednym: że nie wiem, czy zrobiłam dobrze. Ale wiedziałam, że już nie umiałam inaczej.

Następnego dnia telefon zawibrował, kiedy Leoś spał mi na piersi. Sięgnęłam po niego jednym palcem: „Masz rację. Ale nie umiem być niepotrzebna”. Przeczytałam to raz, potem drugi i trzeci. Dłoń zaczęła mi drżeć. Zanim się zorientowałam, łzy spłynęły mi po policzkach. Zwykłe zdanie, kilka słów, a poruszyło coś głęboko, tam, gdzie dotąd tylko bolało, ale nie miało głosu.

Wtedy zrozumiałam. Mama zawsze była obecna, może za bardzo, ale nie znała innej wersji siebie. Nie potrafiła być w tle. Nie potrafiła siedzieć spokojnie, kiedy ktoś robił coś „nie po jej myśli”. Bo całe życie wszystko robiła sama.

I nagle już nie byłam tylko córką. Byłam kobietą, która widzi inną kobietę: samotną, zmęczoną, starającą się, żeby wciąż być potrzebną, bo tylko wtedy wiedziała, kim jest.

– Nie wiedziałam, że mogę ją zranić – powiedziałam Markowi wieczorem.

– Może właśnie dlatego – odpowiedział. – Bo zawsze to ona raniła ciebie.

Zrozumiałam ją

Mama przyszła znowu trzy dni później. Powiedziała, że tylko na chwilę. Zostawiła ciasto i chciała zobaczyć Leosia. Nie powiedziałam nic. Usiadła w fotelu, Leoś spał w łóżeczku. Przez długi czas tylko na niego patrzyła. Czułam, że coś się zmieniło, choć nie wiedziałam jeszcze, czy na dobre.

– Pamiętam, jak cię pierwszy raz wykąpałam – powiedziała nagle. – Bałam się, że cię upuszczę. Ale nie mogłam nikomu powiedzieć, że się boję. Bo wtedy trzeba by było przyznać, że czegoś nie wiem.

Usiadłam obok. Nie chciałam przerywać.

– Zawsze bałam się, że nie będziesz mnie potrzebować – dodała po chwili. – Że jak przestanę być niezbędna, to już mnie nie będzie.

– Mamo – powiedziałam cicho. – Ja zawsze cię potrzebowałam. Ale nie do wszystkiego.

Pokiwała głową, a potem znów zamilkła. Nie pytała, co Leoś je i ile śpi, nie przestawiała poduszek, nie otwierała szafek. Po prostu była.

Renata, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama