Reklama

Ciąża była moim największym marzeniem. Walczyłam o nią latami, z całych sił, bez gwarancji, że się uda. Miałam za sobą kolejne niepowodzenia, łzy w ciszy łazienki, badania, nadzieje i strach, że może to się nigdy nie zdarzy. A jednak – w końcu, po tylu próbach, zobaczyłam te dwie kreski. I wszystko się zmieniło. Byłam w ciąży.

Marzyłam o tym

Chciałam podzielić się tą radością z całym światem, ale najbardziej – z matką. Bo cokolwiek by było, nadal miała w moim sercu miejsce, które przynależało tylko jej. Chociaż nie była ciepłą osobą, nigdy nie przytulała, nie mówiła: „jestem z ciebie dumna”. Jej słowa najczęściej raniły, a obecność potrafiła ciążyć jak kamień.

Ale była moją matką. A ja naiwnie wierzyłam, że ciąża coś w niej odblokuje. Może jak zobaczy swoją wnuczkę, to coś w niej złagodnieje, znajdziemy w końcu wspólny język. Marzyłam, żeby to był nowy początek – nie tylko mojego życia jako mamy, ale i naszej relacji jako córek i matek.

Zadzwoniłam do niej od razu, jak tylko wyszłam z gabinetu. Drżały mi ręce, ale w środku czułam ten rzadki rodzaj spokoju, jakby wszystko w końcu wskoczyło na swoje miejsce. Nie chciałam czekać ani minuty, chciałam podzielić się tą wiadomością właśnie z nią. Wyobrażałam sobie, że powie: „Ola, naprawdę? To cudownie!” albo że po prostu się wzruszy. Mimo przeszłości, mimo wszystkiego, liczyłam na ciepło. Nawet drobne. Wystarczyłoby jedno dobre słowo.

Nie cieszyła się

Odebrała po kilku sygnałach.

– Halo?

– Mamo… – westchnęłam. – Mam wiadomość. Dobrą wiadomość.

– Coś się stało? – spytała od razu, tonem bardziej zirytowanym niż zmartwionym.

– Nie, nic złego. Jestem w ciąży.

Przez chwilę było cicho. Potem odpowiedziała szybko, bez żadnych emocji:

– Na twoim miejscu bym się nie cieszyła. Urodzisz, to pogadamy.

– Mamo, ja naprawdę długo na to czekałam… – zaczęłam nieśmiało, licząc, że to ją jakoś poruszy.

– No dobrze, ale co ja mam ci powiedzieć? Dziecko to nie zabawka. Nie wszystko jest takie piękne, jak ci się teraz wydaje.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo dodała:

– Muszę kończyć. Zadzwonię kiedyś.

I rozłączyła się.

Zostałam z telefonem w ręce i tym dziwnym uczuciem, jakby ktoś zgasił światło w środku. Wmawiałam sobie, że może była zaskoczona. Może potrzebuje czasu, żeby się oswoić z tą myślą. Przecież to było niespodziewane. Nie każda matka umie okazać emocje od razu.

Nie wsparła mnie

Mijały tygodnie. Objawy ciąży coraz mocniej dawały o sobie znać, a ja zaczynałam żyć tym wszystkim naprawdę – nie tylko na poziomie myśli, ale też w ciele. Budziłam się z mdłościami, zasypiałam z ręką na brzuchu. Obserwowałam siebie uważnie, jakbym codziennie miała się czegoś nowego nauczyć. Każdy dzień był dla mnie świętem i każdego dnia czekałam na telefon od niej.

Ale się nie odezwała.

Minął miesiąc. Potem drugi. W międzyczasie zadzwoniłam dwa razy. Raz nie odebrała, raz odezwała się znudzonym głosem i szybko zakończyła rozmowę, tłumacząc się zakupami. Nie zapytała, jak się czuję. Nie zapytała, czy wiem już, czy to chłopiec czy dziewczynka. Nie zapytała o nic.

Pamiętam jedną sobotę – byłam wtedy w piątym miesiącu. Leżałam na kanapie, słuchałam bicia serca dziecka na domowym detektorze, który kupiliśmy z Michałem. Położył głowę na moim brzuchu i powiedział:

– Czujesz, jak to zmienia wszystko?

Uśmiechnęłam się.

– Tak. I właśnie dlatego nie rozumiem, dlaczego ona się nie odzywa.

Tęskniłam za nią

Michał usiadł, oparł łokcie na kolanach.

– Może nie umie się tym cieszyć. Wiesz, nie wszyscy mają w sobie rodzicielstwo. Może twoja mama po prostu nie potrafi. Nie każdy dostaje takie umiejętności w pakiecie z dzieckiem.

– Ale ja nie proszę o wiele – przerwałam mu. – Wystarczyłoby: „Jak się czujesz?”. To wszystko. Chociaż raz.

Nie odpowiedział. Widział, że to dla mnie za dużo.

Próbowałam jej bronić. W rozmowach z przyjaciółką mówiłam: „Może boi się, że coś się stanie, że nie powinnam się zbyt cieszyć”, „Może ona tak okazuje troskę, milcząc”, „Zawsze taka była, nie będzie nagle inna”. Ale pod koniec każdej rozmowy i tak czułam, że to tylko szukanie wymówek. Że w środku jestem coraz bardziej samotna.

To był świt, którego nie zapomnę nigdy. Zaczęło się spokojnie – pobudka o piątej, uczucie lekkiego napięcia w dole brzucha, niepewność. Myślałam, że to fałszywy alarm. Ale nie ustępowało. Michał patrzył na mnie uważnie, gotowy na każdy mój ruch.

– Może powinniśmy już jechać? – zapytał, kiedy skuliłam się na kanapie, próbując przeczekać kolejną falę bólu.

Nie mogłam się doczekać

W szpitalu przyjęli mnie bez zbędnych słów. Leżałam na sali, oddychałam ciężko, zaciskając dłonie na poręczach łóżka. Michał był przy mnie cały czas. Nie odchodził nawet na moment. Ale gdzieś w środku, w tej jednej z wielu przerw między skurczami, sięgnęłam po telefon.

Chciałam, żeby ona wiedziała, że to właśnie dziś. Że dzieje się coś, co mogło nas do siebie zbliżyć. Napisałam krótką wiadomość: „Zaczęło się. Jadę rodzić”. Długo nie było odpowiedzi. Skupiłam się na bólu, potem na krzyku. Aż w końcu przyszła.

– Gratulacje? – spytał Michał, widząc, że telefon zawibrował.

Spojrzałam na ekran. „Powodzenia”. To było wszystko. Nie odpisałam. Nie miałam siły. Nawet nie wiedziałam, co miałabym napisać. Słowo, które dostałam, było krótkie, nijakie, odarte z emocji. Niby neutralne, ale tak bardzo odległe. Jakby to był egzamin, który miałam zdać – nie poród, nie narodziny dziecka, tylko test, czy sobie poradzę bez niej.

Po wszystkim trzymałam córkę na rękach. Patrzyłam w jej małe, pomarszczone czoło i te śmiesznie zaciśnięte usteczka. Przypominała mi mnie. Przynajmniej chciałam w to wierzyć.

Byłam szczęśliwa

Minęło kilka dni. Byłam w domu, wszystko było jeszcze nowe – i piękne, i trudne. Córka spała na mojej piersi, a ja leżałam bez ruchu, starając się nie zbudzić jej oddechem. Michał krzątał się w kuchni, próbując ugotować coś sensownego, chociaż głównie robił hałas.

Wpatrywałam się w sufit i myślałam o niej. O tym, że minęło tyle czasu, a ona wciąż nie zadzwoniła, nie zapytała, jak się czuję, nie spytała, jak się nazywa jej wnuczka. Nie zapytała o nic. To już nie bolało tak, jak wcześniej, raczej męczyło jak drzazga, której nie da się wyjąć – tak głęboko utknęła.

Wzięłam telefon. Zawahałam się, ale w końcu nacisnęłam przycisk.

– Mamo, chciałam tylko zapytać… dlaczego?

– Co „dlaczego”?

– Dlaczego się nie odezwałaś? Urodziłam. Mam córkę. Twoją wnuczkę. I… nic.

Cisza. Potem westchnęła, jakby to ona właśnie dostała cios.

– Urodziłaś, dobrze. To teraz zajmij się tym dzieckiem, zamiast wisieć mi na telefonie.

– Naprawdę nie potrafisz zapytać, jak się czuję?

– Przestań. Ja nie jestem od głaskania po głowie. Życie to nie bajka, dziewczyno.

Nie miała emocji

Siedziałam przez chwilę w milczeniu, zaciskając zęby.

– Mamo, ja nie wiem, jak jeszcze mam próbować. Przez całe życie robiłam wszystko, żeby chociaż raz usłyszeć od ciebie coś dobrego. Ale chyba już nie umiem.

– Nie mam teraz siły na twoje żale. Dobrze ci radzę, zajmij się dzieckiem i przestań się nad sobą użalać.

Rozłączyłam się.

Patrzyłam przez chwilę w ekran, potem włożyłam telefon do szuflady i zamknęłam ją powoli. Serce miałam ciężkie, ale już nie pęknięte. To nie była nagła rana. To było coś, co nosiłam w sobie od lat. Tylko teraz… już nie chciałam z tym nic robić. Nie chciałam więcej próbować.

Aleksandra, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama