Reklama

Nie lubię bałaganu. Lubię za to tabelki, paragony, porządek w dokumentach. Może dlatego księgowa w pracy zawsze mówiła, że powinienem pracować w urzędzie skarbowym, a nie w IT. Ale to właśnie w IT mogłem zamknąć się w świecie logiki i kodu, który zawsze robi to, co mu każesz. W przeciwieństwie do ludzi.

Reklama

Justyna i ja jesteśmy małżeństwem od dwunastu lat. Mamy córkę, Jagodę, powód, dla którego nie wyprowadziłem się z tego domu już dawno temu. Choć na zewnątrz wyglądamy na zgraną rodzinę, od lat coś się między nami wypala. Może to ta cisza przy kolacjach. Może to, że jej „dobranoc” brzmi jak zamknięcie pliku.

Zajmowałem się domowym budżetem

Justyna nigdy nie interesowała się pieniędzmi. – Ty jesteś od tego, Adasiu – mówiła z uśmiechem. A ja, jak ten głupi, co roku siadałem z dokumentami, paragonami, PIT-ami i całym tym bajzlem, układałem, rozliczałem, wysyłałem. Miałem nawet specjalny folder na komputerze: „PITy – ważne”. W tym roku też wszystko miało pójść gładko.

Była sobota, w końcu wolna chwila. Jagoda bawiła się w swoim pokoju, Justyna oglądała serial. Zaparzyłem sobie mocną kawę, usiadłem przy biurku, otworzyłem laptopa. Zalogowałem się do e-Urzędu i zacząłem wypełniać wspólny PIT. Klik. Klik. I nagle coś się nie zgadzało.

– Co to do cholery jest? – mruknąłem sam do siebie, patrząc na dodatkowy dochód Justyny.

Nawet nie próbowałem tego zignorować. Przecież znałem nasz budżet na pamięć. A ta kwota – kilkanaście tysięcy złotych – nie pojawiła się nigdy na naszym wspólnym koncie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ta linijka w PIT-cie otworzy przede mną drzwi, których nie chciałem otwierać.

Żona udawała zaskoczoną

– Justyna, kochanie, miałaś jakieś dodatkowe zlecenia w zeszłym roku? – zapytałem mimochodem, udając, że to tylko drobna ciekawość, nie przesłuchanie.

– Zlecenia? Nie... A czemu pytasz? – spojrzała znad telefonu, z tym swoim zwyczajowym znużeniem.

– Bo jest jakiś dodatkowy dochód na Twoim PIT-cie. Kilkanaście tysięcy.

– A, to chyba jakaś premia... – rzuciła niedbale i wróciła do ekranu.

Premia. Jasne. Tylko że żadnej premii nie było w styczniu, lutym, ani w żadnym innym miesiącu. Przelewy monitoruję regularnie – na nasze wspólne konto wpływało tylko jej wynagrodzenie. Zacisnąłem zęby. Nie chciałem się nakręcać, ale coś w jej tonie mnie zaniepokoiło.

Wieczorem, kiedy zasnęła, wyjąłem segregator z fakturami i siadłem przy laptopie. Przekopałem wyciągi bankowe. I wtedy to znalazłem – powtarzające się wpłaty z tytułem „umowa zlecenie” na konto w zupełnie innym banku. Nie naszym.

Nie owijałem w bawełnę

– Justyna, masz drugie konto? – zapytałem wprost, patrząc na nią znad kubka herbaty.

Unikała mojego wzroku.

Co ty za głupoty gadasz? – zaśmiała się nerwowo. – Po co miałabym mieć?

– No właśnie. Po co? – rzuciłem cicho i podałem jej wydruk z wyciągiem.

Patrzyła przez dłuższą chwilę. W końcu wzruszyła ramionami.

– To stare konto, z czasów studiów. Zostawiłam sobie, czasem coś tam wpada. Nic wielkiego.

– Nic wielkiego? – głos mi się załamał. – Justyna, to są tysiące złotych. Co miesiąc.

– Bo czasem dorabiam. Tłumaczenia. Konsultacje. Miałam ci każdą złotówkę raportować?

– Nie o pieniądze chodzi – powiedziałem powoli. – Chodzi o to, że o niczym nie wiedziałem. O tym koncie. O tej pracy. O tobie.

Wstała gwałtownie.

– Wiesz co, Adam? Ty się czepiasz. Jakbyś chciał mi przypiąć łatkę jakiejś oszustki! Mam prawo mieć coś tylko dla siebie. Może nie chcę, żebyś wszystko kontrolował!

– Czy ja cię kiedykolwiek kontrolowałem? – zapytałem

– Sam zobacz! Sprawdziłeś moje dochody, pewnie zaraz zajrzysz do maili. Nie dusisz się od tej obsesji?

Stałem bez słowa. Bo właśnie poczułem, że coś między nami pękło. Nie chodziło o konto. Chodziło o to, że przez lata żyliśmy obok siebie, a nie razem.

Odkryłem całą prawdę

Kiedy wyszła rano do pracy, usiadłem przy jej laptopie. Wiedziałem, że to złe. Że to naruszenie zaufania – ironiczne, skoro to zaufanie właśnie zniknęło. Przeglądałem pliki, jakby szukał instrukcji: jak żyć z kobietą, której już nie znam.

Znalazłem folder: „Projekty”. W środku – faktury, raporty, maile do ludzi, których nazwisk nigdy nie słyszałem. Logo jakiejś firmy doradczej. Umowy. Harmonogramy. A wszystko podpisane: „Justyna K.– freelancer, doradztwo strategiczne”.

Zamarłem. Kliknąłem na skrzynkę mailową. Zrobiło mi się niedobrze. Wieczorem pokazałem jej, co odkryłem. Siedzieliśmy w ciszy, tylko zegar w kuchni tykał niecierpliwie.

– Adam... Nie chciałam cię martwić. To była moja ucieczka. Potrzebowałam czegoś swojego. Gdybyś wiedział, próbowałbyś mi to zabrać.

– Nie chodzi o pieniądze – przerwałem. – Chodzi o to, że budujesz dla siebie życie, w którym mnie nie ma.

Musiałem się poradzić

– A może ona od dawna planowała odejście? – zapytał Michał, mieszając łyżeczką w zimnej już kawie. – Tylko nie miała odwagi powiedzieć tego na głos.

Siedzieliśmy w naszej ulubionej kawiarni, gdzie kiedyś śmialiśmy się z głupot, a dziś... Ja tylko milczałem.

Myślisz, że to możliwe? – zapytałem. – Że potrafiła tak spokojnie udawać?

– Adam, ona nie musiała udawać. Po prostu żyła po swojemu. I może przestało jej zależeć, a ty tego nie zauważyłeś.

Wzruszyłem ramionami. Niby wiedziałem, że coś między nami było chłodne, ale... żeby aż tak?

– Przecież nigdy nie była nieszczęśliwa. Nie mówiła, że czegoś jej brak – rzuciłem, jakby to miało cokolwiek wyjaśnić.

– Może właśnie to jest problem. Ona nic nie mówiła, a ty nic nie pytałeś – odpowiedział cicho.

Zabolało.

– Ale nie zdradzała mnie, prawda? – zapytałem, nie do końca pewien, po co to mówię.

– Zdrada ma różne formy, Adam. Czasem to brak rozmowy. Czasem brak miejsca dla drugiej osoby.

Wróciłem do domu późno. Jagoda już spała. Justyna siedziała na kanapie z książką, jak gdyby nic się nie stało. A ja tylko spojrzałem na nią i poczułem, że niczego już nie jestem pewien.

To była szczera rozmowa

– Musimy porozmawiać – powiedziałem cicho, siadając naprzeciwko niej przy stole w kuchni.

Spojrzała na mnie ostrożnie, jakby wiedziała, że tym razem nie odpuszczę.

– Wiem – odparła po chwili. – Od kilku dni... tylko czekamy, aż któreś z nas zacznie.

Wziąłem głęboki oddech.

– Powiedz mi, kiedy przestałaś mi ufać. Kiedy zaczęłaś prowadzić to swoje drugie życie?

– To nie było tak, że przestałam ufać. Po prostu... z czasem czułam, że nie jestem już sobą. Że jestem tylko żoną Adama. A ja chciałam też być Justyną.

– Ale my mieliśmy być partnerami! – warknąłem. – Mieliśmy mieć wspólne życie, nie dwa równoległe!

– A ty? Naprawdę uważasz, że to było partnerstwo? Wszystko musiało być po twojemu. Twój system, twoje zasady. Nawet nasze pieniądze... Były bardziej twoje niż moje.

Zatkało mnie. Może miała rację.

– A więc to zemsta? Za lata, w których czułaś się w cieniu?

– Nie – pokręciła głową. – To była desperacka próba, żeby nie zniknąć.

Milczeliśmy długo.

– Co teraz? – zapytałem. – Co z nami?

– Nie wiem – szepnęła. – Ale chyba po raz pierwszy od dawna jesteśmy szczerzy.

Straciłem zaufanie do żony

Późnym wieczorem siedziałem sam w pokoju dziecięcym. Jagoda spała wtulona w koc. A ja myślałem o Justynie. O tej kobiecie, którą kiedyś pokochałem, i o tej, którą dziś ledwo poznaję. Czy to w ogóle ta sama osoba? Zdrada nie zawsze oznacza czyjeś ciało. Czasem to myśli. Tajemnice. Życie, którego nie pozwolono ci dotknąć. Ona je miała. Miała własny świat. I nie zaprosiła mnie do niego. Kochałem ją. Naprawdę. Ale teraz nie wiem, czy potrafię jeszcze zaufać. A bez zaufania... co nam zostaje?

Wróciłem do kuchni. Usiadłem przy stole, gdzie zawsze rozmawialiśmy. Przede mną tylko kubek herbaty. I cisza. Nie była pusta. Była pełna pytań, na które nikt nie znał odpowiedzi. Może się rozejdziemy. Może spróbujemy to skleić. Ale na razie... trwamy w zawieszeniu. Tak jak niektóre historie – nie kończą się ani dobrze, ani źle. Kończą się ciszą. I pytaniem: co dalej?

Adam, 42 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...