„Gdy rodzina zaprosiła mnie na Wigilię, wyczułem, że coś tu śmierdzi. Spadek po babci sprawił, że jestem łakomym kąskiem”
„W środku poczułem ukłucie niepokoju. Mogli zapytać o zdrowie, o pracę, o cokolwiek. Zaczęli od mieszkania. Odpowiadałem wymijająco, a w głowie kłębiła mi się jedna myśl: nie chodziło o spotkanie rodzinne. Wiedziałem już, że prawdziwe pytania dopiero padną”.

- Redakcja
Nigdy nie lubiłem świąt. A kiedy mówię „nie lubiłem”, mam na myśli coś więcej niż zwykłą niechęć do karpia i konieczność udawania radości przy stole. To było… napięcie w całym ciele i w sercu. Ciężar atmosfery, którą dało się wyczuć, odkąd babcia umarła, a w rodzinie pojawiło się to ciche „coś”, o czym nikt nie mówił głośno. Spadek po babci. Od tamtej pory Wigilia bardziej przypominała próbę sił niż spotkanie rodzinne.
Byłem wewnętrznie rozdarty
Ostatnie miesiące spędzałem właściwie sam. Praca–dom–cisza. Tyle. Wieczorami w mieszkaniu po babci słyszałem echo własnych kroków i próbowałem nie analizować tego, że rodzina niby „zaakceptowała” fakt, że to ja dostałem klucze… ale przecież widziałem, jak na mnie patrzyli. Jakby ktoś oddał mi coś, co powinno trafić do wszystkich, tylko nie do mnie.
Pamiętam dzień, w którym je dostałem. Babcia leżała wtedy w szpitalu, zmęczona, z charakterystycznym uśmiechem, w którym było więcej troski niż siły.
– Tomek… – wyszeptała, wkładając mi w dłoń pęk kluczy.
– Zrób tam porządek, dobrze? Ty będziesz wiedział co i jak.
A ja, głupi, myślałem, że nikt nie będzie miał o to pretensji. Telefon od kuzynki złapał mnie w kuchni, nad kubkiem zimnej kawy.
– Tomek? – jej głos był miękki, aż zbyt miękki. – Wpadnij do nas na Wigilię, jak dawniej.
– Jak dawniej? – powtórzyłem, choć w mojej głowie zabrzmiało to jak sarkazm.
– No jasne! Mama będzie się cieszyć, wszyscy… Naprawdę chcemy, żebyś przyjechał.
Usiadłem na krześle, bo nagle zrobiło mi się miękko w kolanach. W jej tonie było coś ciepłego, ale… jakby pod spodem kryła się lekka nieszczerość, jakby grała rolę, którą ktoś jej kazał odegrać.
– Pomyślę – odpowiedziałem ostrożnie.
– Przyjedź. Proszę. – Słowo „proszę” zabrzmiało tak, jakby rzeczywiście bardzo zależało jej na mojej obecności. Może nawet za bardzo.
Kiedy odłożyłem telefon, długo siedziałem w milczeniu. Targały mną dwie sprzeczne emocje: tęsknota za normalnymi świętami, tymi sprzed lat, i lęk, że wszystko, co kiedyś było normalne, już dawno się rozsypało. „Może to szansa” – pomyślałem. A zaraz potem: „Może pułapka”. I właśnie tak wewnętrznie rozdarty spakowałem się na Wigilię.
Coś wisiało w powietrzu
Przyjechałem z duszą na ramieniu. Kiedy wysiadałem z samochodu, poczułem ten dobrze znany chłód w powietrzu i jednocześnie coś jeszcze nieprzyjemniejszego: świadomość, że nie do końca wiem, po co mnie tu zaproszono. Mimo to wszedłem do domu kuzynki, starając się zachować spokój.
W środku unosił się zapach barszczu. W salonie było głośno, ktoś się śmiał, ktoś inny coś opowiadał. Wszystko wyglądało jak typowe święta, a jednak od razu poczułem, że coś wisi w powietrzu. Ciotka podeszła do mnie pierwsza.
– Tomek, dobrze cię widzieć. Trzymasz się?
– Trzymam – odpowiedziałem, choć zabrzmiało to chyba zbyt ostro.
Wujek wyłonił się zza stołu i poklepał mnie po ramieniu.
– Dobrze, że jesteś. Ważne, żeby rodzina trzymała się razem.
Niby to było miłe, lecz w jego głosie była sztuczność, jakby odtwarzał coś, czego sam nie czuł. Rozejrzałem się i złapałem kilka spojrzeń, które szybko uciekały w bok, zanim zdołałem je zinterpretować. Jakby każdy chciał sprawdzić, czy przyszedłem sam, czy czegoś nie przyniosłem, albo czy przypadkiem nie mam w oczach śladu zadowolenia z faktu, że mieszkam tam, gdzie mieszkała babcia.
Usiedliśmy do stołu. Ciotka nalała barszczu, a ja jeszcze zanim spróbowałem, usłyszałem pytanie, które brzmiało niewinnie, lecz nie mogło być przypadkowe.
– A jak tam mieszkanie po babci? Dużo pracy przy remoncie?
Odłożyłem łyżkę.
– Radzę sobie. Powoli to ogarniam.
Wujek odezwał się niby mimochodem.
– Ważne, żebyś dbał. To było takie piękne miejsce.
Kuzynka siedząca obok mnie przełknęła ślinę i spojrzała w talerz, jakby nie chciała uczestniczyć w rozmowie. W środku poczułem ukłucie niepokoju. Mogli zapytać o zdrowie, o pracę, o cokolwiek. Zaczęli od mieszkania. Odpowiadałem wymijająco, a w głowie kłębiła mi się jedna myśl: nie chodziło o spotkanie rodzinne, przynajmniej nie tylko. Ich ton, uśmiechy, wymieniane spojrzenia – wszystko było zbyt ostrożne, zbyt napięte. Jakby testowali grunt, zanim przejdą do sedna.
Im dłużej siedziałem przy stole, tym bardziej byłem pewien, że ta serdeczność to tylko pozory. Pod spodem coś narastało, jak rozmowa, której nikt nie chce zacząć, a wszyscy czekają, aż ktoś inny to zrobi. Wiedziałem już, że prawdziwe pytania dopiero padną.
Nie chodziło o święta
Kiedy skończyliśmy dania wigilijne i na stole pojawił się makowiec oraz kompot z suszu, atmosfera na chwilę jakby złagodniała. Siedzieliśmy wokół stołu, rozmawiając o rzeczach zupełnie neutralnych. Kuzyn opowiadał o pracy, ciotka zdradzała przepisy, ktoś wspomniał o zeszłorocznej zimie. Próbowałem się rozluźnić, wmówić sobie, że może tylko mi się wydawało, że wszyscy patrzą na mnie inaczej.
Złapałem się nawet na tym, że zaczynałem wierzyć w słowa kuzynki. Może naprawdę chcieli, żeby było jak dawniej? Może przesadzałem? Właśnie wtedy wujek odezwał się tonem, który udawał lekki, choć brzmiał inaczej, niż powinien.
– A babci kredens chociaż zostawiłeś?
Łyżka wypadła mi z dłoni i stuknęła o talerz. Nie głośno, ale w ciszy, która nagle zapadła, zabrzmiało to zdecydowanie zbyt wyraźnie. Ciotka spojrzała na mnie z udawanym uśmiechem.
– No bo chyba nie wyrzuciłeś? To była taka ładna rzecz.
Kuzyn natychmiast się włączył, aż zbyt ochoczo.
– A co jeszcze tam było? Ta szafa? Obrazy? Te malutkie figurki z komody?
Inny wujek poprawił się na krześle i westchnął znacząco.
– Mama zawsze mówiła, że to ma zostać w rodzinie. A nie żeby ktoś wszystko zabrał.
Ktoś chrząknął, ktoś inny spuścił wzrok, jakby nie chciał patrzeć mi w oczy. Nikt już nie udawał, że chodzi o święta. Siedziałem pośród nich jak ktoś obcy, jak ktoś, kogo zaproszono tylko po to, by odpowiedział na niewygodne pytania. Byli dobrze przygotowani. Każde kolejne pytanie stanowiło dowód, że rozmowy o mieszkaniu trwały już wcześniej. Pytania padały zbyt szybko, zbyt precyzyjnie, jakby każdy czekał na swoją kolej.
– Spokojnie – odezwałem się w końcu, choć sam nie czułem spokoju. – Niczego nie wyrzuciłem. Część rzeczy oddałem, część zostawiłem. To nie była łatwa decyzja.
Ciotka wciągnęła powietrze tak, jakby tylko czekała na tę odpowiedź.
– Oddałeś? A komu, jeśli wolno wiedzieć?
Nikt się nie uśmiechał. Nikt już nie próbował udawać rodzinnej serdeczności. Byli skupieni, uważni, jak ludzie, którzy przyszli w jednym celu. A ja siedziałem tam, coraz bardziej świadomy tego, co wcześniej ledwie przeczuwałem: to zaproszenie, wszystkie te miłe słowa, zapewnienia, że będzie „jak dawniej”, były jedynie wstępem do rozmowy. Poczułem, że nie jestem gościem. Byłem kimś, kto ma złożyć wyjaśnienia. W głowie miałem jedną, uporczywą myśl: o to naprawdę chodziło. Nie o mnie. Nie o wspólne święta.
Chcieli mnie rozliczyć
Kiedy wujek po raz kolejny zapytał o rzeczy z mieszkania, poczułem, że muszę wyjść, choćby na chwilę. Wstałem od stołu i poszedłem do kuchni pod pretekstem nalania sobie wody. Chciałem tylko zaczerpnąć oddechu, ale zatrzymałem się przy drzwiach, ponieważ usłyszałem głosy z salonu.
– Trzeba to wreszcie ustalić – powiedziała ciotka. – On prędzej sam nie powie.
– Najpierw niech wymieni, co zabrał – dodał wujek. – Meble, pamiątki, wszystko.
– Mama chciała, żeby to zostało w rodzinie – odzywał się kolejny. – Nie po to trzymała te rzeczy, żeby ktoś je sobie rozdzielił.
Kuzynka brzmiała niepewnie:
– Nie chciałam, żeby to tak wyglądało. Chodziło mi o Wigilię, nie o przesłuchanie.
Stanąłem w drzwiach.
– Słyszałem. W zasadzie wszystko. Możecie powiedzieć wprost, po co mnie naprawdę zaprosiliście?
Zamilkli na moment, a potem ciotka wskazała krzesło, jakby to miało cokolwiek ułatwić.
– Chcemy tylko wiedzieć, co wziąłeś. To nie są drobiazgi. Wszyscy pomagaliśmy babci, wszyscy mamy prawo wiedzieć.
W tym krótkim wyjaśnieniu nie było ani odrobiny ciepła z telefonu, ani wspomnienia o „jak dawniej”. Ich twarze były poważne, jakbyśmy brali udział w jakiejś oficjalnej sprawie, a nie siedzieli przy świątecznym stole. Wtedy to do mnie dotarło. Nie zaprosili mnie, żebyśmy byli razem. Zaprosili mnie, żeby rozliczyć mnie z rzeczy po babci.
Czułem się osaczony
Usiadłem naprzeciw nich, choć wszystko we mnie mówiło, żeby wyjść i trzasnąć drzwiami. Chciałem jednak, żeby usłyszeli każde moje słowo.
– Mogliście zadzwonić – powiedziałem spokojnie, choć czułem narastający gniew. – Nie musieliście robić przedstawienia przy świątecznym stole.
Wujek od razu podniósł głos.
– Próbowałem z tobą rozmawiać. Zawsze unikałeś tematu.
– Unikałem, bo wiedziałem, dokąd to zmierza – odpowiedziałem. – Babcia zostawiła mi klucze. To był jej wybór, nie mój kaprys.
Ciotka popatrzyła na mnie z czymś w rodzaju rozczarowania w oczach.
– Babcia chciała, żebyś się podzielił. Ona nigdy nie była niesprawiedliwa.
– Podzielił? – powtórzyłem. – Mówicie tak, jakbym wyniósł pół mieszkania pod osłoną nocy. Każdy z was mógł zapytać wcześniej. Dlaczego nikt tego nie zrobił?
Milczeli przez chwilę, jakby szukali kogoś, kto odważy się odpowiedzieć. Kuzyn w końcu westchnął.
– Bo to trudne. Niefajne. My też mamy wspomnienia z tym miejscem. Nie chcieliśmy konfliktów.
– A co robicie teraz? – zapytałem. – Myślicie, że to wygląda inaczej? Siedzicie i traktujecie mnie jak kogoś, kto coś ukrywa, choć nic takiego nie zrobiłem.
Czułem, że moje słowa zaczynają brzmieć coraz bardziej ostro, lecz nie potrafiłem ich zatrzymać. W głowie miałem obraz babci, jej spokojnego głosu, który zawsze kończył wszystkie spory. Z nią te rozmowy wyglądałyby inaczej. Wstałem, bo dłużej nie mogłem tam siedzieć.
– Wychodzę na chwilę. Potrzebuję powietrza.
Nikt mnie nie zatrzymał. Wyszedłem przed dom i ruszyłem chodnikiem, nie mając żadnego celu. Śnieg skrzypiał pod butami, światła lamp dawały słabe, rozmyte kręgi. Wspominałem babcię, naszą ostatnią rozmowę, jej zaufanie, które wtedy poczułem tak wyraźnie. Z jednej strony miałem pewność, że zrobiłem to, co ona chciała, z drugiej – narastała we mnie wątpliwość, czy rzeczywiście wszystko było tak proste, jak chciałem w to wierzyć.
Zatrzymałem się dopiero przy ogrodzeniu sąsiadów. Oparłem się o zimną metalową barierkę i próbowałem uporządkować myśli. Byłem zły, ale też zmęczony. Czułem się winny, choć nie wiedziałem, czy mam za co. A jednocześnie osaczony przez ludzi, którzy zachowywali się, jakbym miał im coś oddać, choć nikt nie potrafił powiedzieć, co dokładnie. Wróciłem dopiero po kilkunastu minutach, bardziej z obowiązku niż z chęci. Wiedziałem, że rozmowa się nie skończyła.
Nie wszyscy byli przeciwko mnie
Kiedy wszedłem do środka, nikt nie czekał w korytarzu ani nie próbował mnie zatrzymać. Z salonu dochodził gwar rozmów, jakby wszyscy postanowili wrócić do normalności, której już nie dało się odzyskać. Chciałem przejść obok i wyjść na górę, ale kuzynka wyszła z pokoju i stanęła przede mną.
– Poczekaj chwilę. Musimy porozmawiać.
Zatrzymałem się, choć wcale nie miałem na to ochoty.
– O czym? Wszystko już usłyszałem.
– Nie chciałam, żeby to tak wyszło – powiedziała cicho. – Wiedziałam, że będą o to pytać, ale nie wiedziałam, że zrobią to w ten sposób.
– A jak inaczej miało to wyglądać? – zapytałem. – Powiedziałabyś coś wcześniej, a ja wiedziałbym, na co się piszę.
– Chcieli wiedzieć, co zostało po babci. Czują się pominięci. Ja też trochę… – urwała, jakby dopiero teraz zorientowała się, że to brzmi nie najlepiej. – Ale nie chodziło mi o to, żeby cię osaczyć.
Popatrzyłem na nią i przez moment coś w środku mi zadrżało. Nie wyglądała na kogoś, kto planował pułapkę. Raczej na kogoś, kto nie umiał się postawić reszcie.
– Można było ze mną zwyczajnie porozmawiać – powiedziałem. – Nie trzeba było robić z Wigilii narady.
Kuzynka kiwnęła głową.
– Wiem, przepraszam. Naprawdę chciałam, żebyś przyjechał… z innych powodów niż oni.
Nie potrafiłem jej całkowicie uwierzyć, ale nie potrafiłem też odrzucić tego, co mówiła. Stała przede mną z opuszczonymi rękami, jak ktoś, kto sam zaplątał się w oczekiwania innych. Ta rozmowa niczego nie rozwiązała, lecz pierwszy raz tego wieczoru poczułem, że nie wszystko było czarno-białe. I że nie wszyscy byli przeciwko mnie.
Tomek, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W te święta odpuściłam polowanie na promocje i prezenty. Nie spodziewałam się, że największy luksus tkwi gdzie indziej”
- „Zaprosiłam synową na święta, ale ona mną wzgardziła. Myślałam, że się mści, ale prawda była inna”
- „Wszyscy byli zaproszeni na święta do siostry. Ja dostałam tylko sms-a z przepisem na sałatkę”

