„Gdy rodzina usłyszała, ile zarabiam, potraktowali mnie jak bankomat. Miałam płacić za wakacje brata i rachunki matki”
„– Tylko zapytam: dasz, czy znowu będziesz robić sceny? – głos Jowity przeciął ciszę w kuchni. – Jakie sceny? – spytałam, starając się brzmieć spokojnie. – No takie jak wtedy, kiedy odmówiłaś, by Tomek pojechał z kolegami nad morze”.

Mam na imię Marta, mam 28 lat i pracuję jako specjalistka IT w jednej z większych firm technologicznych w kraju. To praca, którą sama sobie wywalczyłam od zera. Nie dostałam jej po znajomości, nie pomógł mi nikt z rodziny, bo – bądźmy szczerzy – w mojej rodzinie nikt nawet nie wie, czym jest scrum czy CI/CD. Dla nich to czarna magia.
Dorastałam w małym mieszkaniu na przedmieściach Radomia, gdzie wiecznie coś przeciekało, a sąsiadka z góry słuchała disco polo do nocy. Było biednie. Moja mama, Renata próbowała jakoś związać koniec z końcem po śmierci taty. Brat, Tomek od zawsze „szukał swojej drogi”, czyli krótko mówiąc: siedział na kanapie i oglądał mecze. A ja? Ja robiłam im kanapki, uczyłam się, potem studiowałam informatyczne bzdety i spałam po cztery godziny dziennie, żeby mieć średnią pozwalającą na stypendium.
Nigdy nie miałam lekko. I może dlatego tak bardzo ciągnęło mnie do niezależności. Kiedy tylko dostałam pierwszą pensję, po odjęciu rachunków – całą resztę przelewałam mamie. Sama jadłam ryż z warzywami, żeby tylko jej pomóc.
Zawsze byłam tą odpowiedzialną. „Marta to porządna dziewczyna”, „Marta nie pije, nie pali, nie włóczy się”, „Marta to jedyna nadzieja tej rodziny” – słyszałam od sąsiadek. Może dlatego, kiedy w końcu awansowałam i zaczęłam zarabiać konkretne pieniądze, wciąż miałam w sobie ten wewnętrzny przymus: muszę pomagać. Muszę dawać innym.
Ale od jakiegoś czasu coś się we mnie buntuje. Zaczęłam zauważać, że moje relacje z rodziną mają jedną wspólną cechę – jestem tylko wtedy „kochana”, kiedy płacę. A kiedy przestaję… No właśnie. Co się wtedy dzieje?
Zaczęłam kwestionować, czy moja pomoc jest jeszcze bezinteresowna, czy już tylko oczekiwana. Czy ja w ogóle jeszcze jestem córką, siostrą… czy tylko kontem z funkcją „przelej”.
Czułam się pod presją
– No to masz teraz życie jak w Madrycie – uśmiechnęła się mama, kiedy zasiadłyśmy do niedzielnego obiadu. – Wielka pani informatyk. W telewizji o takich mówią.
– Mamo, daj spokój – burknęłam. – Pracuję jak każdy.
– Jak każdy? – prychnęła Jowita, bratowa. – Chciałabym tak jak „każdy” zarabiać tyle, żeby mnie było stać na nowe auto z salonu.
Wymieniła z Tomkiem spojrzenie. On jak zwykle siedział z telefonem w ręce, przeglądając wyniki meczów, nawet nie udając, że go interesuje, o czym rozmawiamy.
– A ile ty w ogóle zarabiasz, Martusia? – spytała mama, zerkając na mnie znad talerza.
Zawahałam się.
– No… dobrze. Wystarcza mi.
– Ale tak konkretnie? – naciskała. – Bo jakbyś potrzebowała coś odliczyć na podatki, to może Tomek by ci fakturę wystawił…
– Mamo!
– No co? – udała zdziwioną. – Pytam z troski.
Poczułam gulę w gardle. Nie chciałam mówić. Ale padła liczba. Zaniżona, ale wystarczająco wysoka, żeby przy stole zapanowała cisza. Brat oderwał wzrok od telefonu. Jowita uniosła brwi. Mama otworzyła usta jak ryba.
Wróciłam do domu z dziwnym uciskiem w klatce piersiowej.
Następnego dnia o 7:46 dostałam SMS-a od mamy: „Kochanie, Tomek ma problem z autem. Potrzebne 5 tysięcy na naprawę. Pożyczysz?”. Patrzyłam w ekran jak ogłupiała. Pięć tysięcy. Nawet „dzień dobry” nie było.
Wtedy coś we mnie drgnęło. Już nie chodziło o te pieniądze. Chodziło o ton. O pewność, że „Marta i tak da”.
Zaczęli mnie wykorzystywać
– Marta, tylko zapytam: dasz, czy znowu będziesz robić sceny? – głos Jowity przeciął ciszę w kuchni jak nóż.
– Jakie sceny? – spytałam, starając się brzmieć spokojnie.
– No takie jak wtedy, kiedy odmówiłaś, by Tomek pojechał z kolegami nad morze. Każdy potrzebuje odpoczynku.
– Za moje pieniądze?
– Ty przecież masz dużo. To co ci szkodzi? – wtrąciła się mama. – On całe życie miał pod górkę. Teraz w końcu coś mu się od życia należy.
Stałam, patrząc na nich, i miałam ochotę wyjść. Ale zostałam. Chciałam usłyszeć, co jeszcze mają do powiedzenia.
– Słuchaj, Marta – odezwała się Jowita z wyraźnym pogardliwym uśmiechem – przecież ty i tak nie masz dzieci, męża, żadnych wydatków. Co ty w ogóle robisz z tymi pieniędzmi?
– Oszczędzam. Inwestuję. Chcę kupić mieszkanie.
– A po co ci mieszkanie? – prychnęła matka. – Przecież masz gdzie mieszkać.
– Nie po to haruję po dziesięć godzin dziennie, żebyście mi wyliczali, po co mi własne mieszkanie – wybuchnęłam.
– Oho, zaczyna się – jęknęła Jowita.
– Marta, nie przesadzaj – powiedziała mama z wyższością. – Nikt ci nic nie każe. Po prostu prosimy o pomoc.
– Nie. Tym razem nie dam.
Zapadła cisza. Brat podniósł wzrok znad telefonu. Mama spojrzała na mnie jak na obcą. Jowita spiorunowała mnie wzrokiem.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Telefon zadzwonił, zanim dotarłam do przystanku. Opowiedziałam mu, co się stało.
– Marta – usłyszałam głos dziadka Zbyszka – nie przejmuj się. Oni cię tylko szanują, gdy dajesz. Gdy przestaniesz – zobaczysz, kim naprawdę są.
Stałam na przystanku i czułam, że coś się zmieniło. Może nie tylko w nich. Może we mnie też.
Chodziło im tylko o pieniądze
Wracałam z pracy wcześniej niż zwykle. Byłam wykończona i potrzebowałam po prostu położyć się na kanapie i nie myśleć. Ale zanim weszłam do mieszkania, zahaczyłam o klatkę schodową rodzinnego domu – mama poprosiła, żebym podrzuciła jej kawę „z tych twoich, co zawsze pachną jak cukiernia”.
Zbliżając się do drzwi, usłyszałam znajomy głos. Głos mamy i Tomka.
– …no to niech płaci, skoro ma. Co, dziecko ma? Raty? Nie, no to niech się wreszcie przyda rodzinie – mówiła mama. – Marta zawsze była taka miękka. Trzeba jej tylko dobrze powiedzieć. Emocje, wzruszenie – to działa.
– Ale wiesz, że ona się ostatnio stawia – to był głos mojego brata: obojętny, zmęczony. – Może ktoś ją w pracy podpuścił. Te baby teraz wszędzie o niezależności gadają.
– To się jej przypomni, kto ją wychował i kto jej pieluchy zmieniał – odburknęła mama. – Jakby nie my, to by nie była tym, kim jest.
Nie pamiętam, jak dotarłam na dół. Ręce mi się trzęsły. Kawa w torbie przewróciła się i wysypała.
Wieczorem zebrałam się na odwagę i pojechałam z powrotem. Z duszą na ramieniu zapukałam. Mama otworzyła z uśmiechem.
– Martunia! No wejdź, zrobiłam szarlotkę.
– To prawda? – przerwałam jej. – Że mam się „wreszcie przydać”? Że nie mam dzieci, więc jestem wam winna pieniądze?
– Ale o co ci chodzi? – próbowała się śmiać, ale jej twarz zesztywniała.
– Usłyszałam, jak rozmawiałaś z Tomkiem.
Brat wszedł do kuchni. Patrzyli na mnie jak na intruza.
– Dla was jestem tylko portfelem?! – krzyknęłam. – Kiedy ostatni raz zapytałaś, mamo, czy wszystko u mnie dobrze? Albo czy jestem szczęśliwa?
– Boże, jakie ty sceny urządzasz – jęknęła Jowita, która właśnie wyszła z łazienki. – Dramatyzuje znowu.
– Tak? No to posłuchajcie – dokończyłam zimno. – Od dziś nie daję już ani grosza. I przestańcie mnie traktować jak złotą kartę. Bo ja się z niej wypisuję.
Mogłam liczyć tylko na jedną osobę
– Dziecko, usiądź – dziadek Zbyszek odsunął krzesło w kuchni i nalał mi herbaty. – Masz oczy jak pięć złotych. Trzęsiesz się cała.
Usiadłam. Ręce miałam zimne i mokre od potu. Nie wiedziałam już, czy jestem wściekła, czy po prostu mi wstyd.
– Dziadku... ja naprawdę nie chcę być złą córką. Ale ja już nie mogę. Nie mogę być tylko portfelem. Nawet pies w domu miał od nich więcej czułości niż ja.
Dziadek przez chwilę milczał, po czym westchnął i wziął łyk herbaty.
– Wiesz, twój ojciec miał to samo.
Zamarłam.
– Jak to?
– Był młody, zaradny, złota rączka. Jak tylko zaczął zarabiać na budowie, to wszyscy do niego: „Stasiu, pożycz”, „Stasiu, pomóż”, „Stasiu, dasz radę”. I wiesz co zrobił?
– Nie…
– Odciął się. Przestał odbierać telefony. Matce tylko raz na jakiś czas coś zawoził, ale bratu… – tu się zawahał – bratu nie dał nawet na leki. I do śmierci się nie pogodzili.
Poczułam, jak serce mi przyspiesza. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.
– To znaczy, że ja mam teraz zrobić to samo? Zerwać kontakt?
– Nie mówię, że masz. Ale powiem ci jedno: twój ojciec przynajmniej miał spokój.
Oparłam czoło na dłoniach.
– Ale ja... ja nie chcę być sama.
Dziadek wzruszył ramionami.
– Czasem lepiej być samemu niż wśród tych, co cię tylko wykorzystują. A oni nie kochają ciebie. Kochają to, co masz.
Zamilkliśmy. Na stole parowała herbata. Czułam się pusta. Jakby ktoś wydłubał ze mnie wszystko, co było miękkie i dobre.
– Wiesz, co teraz zrobię? – zapytałam, wpatrując się w plamę po herbacie na stole.
– Nie, ale cokolwiek to będzie – pamiętaj, że tu zawsze możesz wrócić.
Brat był bezczelny
Spotkałam się z bratem tydzień później. W umówionej kawiarni zjawił się dziesięć minut spóźniony, z kawą już w ręku, jakby zupełnie nie przejął się tym, że to ja zaprosiłam. Usiadł ciężko na krześle i spojrzał na mnie jak na petenta w urzędzie.
– Co znowu?
– Chciałam to zakończyć. Na spokojnie. Chcę, żebyś wiedział, że nie będę już opłacać twoich wakacji, telefonów, rat za telewizor. Niczego.
Parsknął śmiechem.
– A to niby czemu? Bo wielka pani biznesmenka się obraziła?
– Bo jestem człowiekiem. A wy mnie traktujecie jak źródło przychodu. Nie interesujecie się mną. Tylko dzwonicie, gdy trzeba coś zapłacić.
Tomek oparł się i zmrużył oczy.
– Wszystko, co masz, to dzięki nam.
Zamarłam.
– Słucham?
– Gdyby nie mama, która cię wychowała sama, i ja, który się tobą zajmowałem, kiedy harowała na dwa etaty, to byś była nikim. My daliśmy ci start.
– Start?! – poczułam, jak coś we mnie się łamie. – Ty nawet nie skończyłeś technikum! Całe życie narzekałeś, że wszystko jest niesprawiedliwe, a jedyne, co zrobiłeś dla tej rodziny, to bałagan w salonie i debet na koncie mamy!
– Nie krzycz – syknął. – Jak chcesz udawać wielką panią, to przynajmniej się zachowuj.
Wstałam.
– Wiesz co, Tomek? Wolę być sama, niż mieć rodzinę, która traktuje mnie jak bankomat. Możesz mówić, że to wszystko dzięki wam. Ale ja już spłaciłam ten dług. I to kilka razy. Więcej nie będę.
Zostawiłam go z otwartą buzią. Nie obejrzałam się. Nie potrzebowałam jego zrozumienia. Potrzebowałam tylko spokoju.
Odcięłam się od nich
Wróciłam do pustego mieszkania. Po raz pierwszy od dawna nikt nie dzwonił, nie pisał, nie prosił. Cisza była dziwna, ale kojąca.
Usiadłam na kanapie, zdjęłam buty i wpatrzyłam się w sufit. Zaczęłam przypominać sobie wszystko, co przeszłam – długie noce nad kodem, stres przed rozmowami o pracę, łzy po odrzuceniu. Nikt z nich wtedy nie był przy mnie.
Zawsze myślałam, że sukces smakuje lepiej, kiedy można się nim dzielić. Ale sukces, który trzeba opłacać emocjonalnym szantażem, nie jest wart nic.
Nie wiem, co będzie dalej. Może będzie pusto. Może będzie smutno. Ale pierwszy raz w życiu zrobiłam coś wyłącznie dla siebie. I to wystarczy.
Marta, 32 lata
Czytaj także:
- „Moja żona zarabia 3 razy więcej ode mnie. Ona mogła spędzić wakacje w Grecji, a ja tylko na balkonie”
- „Na spotkaniach klasowych udawałam bogatą bizneswoman. Pieniądze kocham, ale niestety bez wzajemności”
- „Mąż był takim sknerą, że dał mi pierścionek zaręczynowy po byłej dziewczynie. Całe nasze życie to jedna wielka bujda”

