Reklama

Agencja, w której pracuję, to taki świat w pigułce: open space pełen krzyków, terminów i kawy z ekspresu. Są tu ludzie, którzy funkcjonują na energetykach, i tacy, którzy śpią po dwie godziny, bo projekt nie poczeka. Ja jestem pośrodku – trochę wrażliwa, trochę ambitna. Lubię czuć, że coś znaczę. Że jestem potrzebna.

To był mój świat

Najbardziej lubiłam poranki – ten moment, kiedy włączam komputer, jeszcze nie mam maili od klientów, a biuro pachnie świeżością i kawą. I wtedy wchodził Marek, mój szef, dyrektor działu. Charyzmatyczny, pewny siebie.

Z początku patrzyłam na niego jak na mentora. To on dawał mi pierwsze poważne kampanie, to on mówił:

– Kinga, tylko ty dasz radę to ogarnąć.

I ja to ogarniałam, nawet jeśli w środku cała się trzęsłam. Z czasem jego „tylko ty zaczęło brzmieć inaczej. Dłuższe spojrzenia, przypadkowe dotknięcia ramienia, żarty, które rozumieliśmy tylko my.

Zaczęło się niewinnie – wyjazd służbowy do Krakowa. Marek zabrał mnie jako swoją prawą rękę. Ucieszyłam się. Lubiłam te momenty, gdy mogłam pokazać, ile jestem warta. Po cichu liczyłam, że to może być krok w stronę awansu, o którym mówił kilka tygodni wcześniej.

Wyjechaliśmy rano, służbowym autem. Droga minęła szybko – rozmawialiśmy niemal bez przerwy. O kampaniach, o klientach, ale też o muzyce, podróżach, dzieciństwie. Czasem łapałam się na tym, że zapominam, kim on jest. W Krakowie wszystko potoczyło się zgodnie z planem – spotkanie, prezentacja, entuzjastyczne reakcje po naszej stronie stołu. Po południu zameldowaliśmy się w hotelu. Wieczorem Marek zaproponował kolację. Zgodziłam się.

Nie odmówiłam

Wybraliśmy restaurację na Kazimierzu. Było ciepło, siedzieliśmy na zewnątrz. Marek zamówił czerwone wino. Rozmowa zeszła na nasze pasje. Opowiadał o swoich podróżach. Słuchałam, nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Był pewny siebie, ale nie nachalny.

– Z tobą mogę rozmawiać inaczej. W pracy muszę być kimś innym, rozumiesz?

– Też to czuję – powiedziałam w końcu. – I chyba mnie to przeraża.

Później, w hotelowym barze, atmosfera była już zupełnie inna. Piliśmy mniej, ale mówiliśmy więcej. W pewnym momencie powiedział, że powinien już iść. Skinęłam głową, chociaż wszystko we mnie krzyczało, żeby został. Wyszedł. A po piętnastu minutach zapukał do moich drzwi.

Wpuściłam go. Wiedziałam, co się wydarzy, ale nie potrafiłam tego zatrzymać. Chciałam tego. Chciałam być tą, którą wybiera, mimo że ma dom, żonę, dzieci.

Tego wieczoru nie byłam już tylko specjalistką od kampanii. Byłam kobietą, która została zauważona. I która, choć przez chwilę, poczuła się ważna.

To była chwila

Wróciliśmy z Krakowa jak gdyby nigdy nic. W samochodzie rozmawialiśmy głównie o pracy. O tym, jak dobrze poszło spotkanie, jakie kolejne kroki powinniśmy podjąć, by utrzymać klienta. Ani słowa o tym, co się wydarzyło w hotelowym pokoju.

Z jednej strony czułam ulgę – może uznał, że to był błąd, że nie powinien był tego robić. Z drugiej strony… zabolało mnie to. Bałam się, że teraz zacznie mnie unikać, że będziemy tylko udawać, że nic się nie stało. Ale nie unikał. Wręcz przeciwnie.

Kilka dni później zaprosił mnie do siebie do gabinetu. Zamknął drzwi, jak zawsze. Stanął przy oknie i przez chwilę milczał. Potem powiedział, że nie może przestać o mnie myśleć. Że nic takiego dawno go nie spotkało. Że nie wie, co z tym zrobić.

Od tamtego dnia wszystko zaczęło dziać się jakby obok normalnego życia. W biurze nie okazywaliśmy sobie niczego. Nie rozmawialiśmy zbyt często, nie zostawialiśmy sobie żadnych śladów.

Ale wieczorami… pisał. Czasem krótkie wiadomości, czasem długie. Umawialiśmy się na spotkania w hotelach albo w jego mieszkaniu, kiedy żona była z dziećmi u teściowej. Wszystko było zaplanowane co do minuty. Ja też zaczęłam planować swoje życie pod te godziny.

Wpadłam po uszy

Nie miałam żadnych objawów, które kojarzyłam z ciążą. Może poza jednym – spóźniał mi się okres. Najpierw myślałam, że to stres, że ostatnio za dużo się działo. Przecież chodziłam jak na szpilkach, ciągle się zastanawiając, czy ktoś coś zauważył. Ale z każdym dniem coraz trudniej było mi to tłumaczyć.

Kupiłam test w drogerii koło biura. Przemykałam między regałami, wypatrując chwili, gdy nikogo nie będzie przy kasie. W domu długo nie mogłam się przemóc. Leżał na pralce jeszcze przez kilka dni, zanim się zdecydowałam. Dwie kreski.

Jeszcze tego samego dnia napisałam do Marka. Umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni niedaleko jego mieszkania. Przyszedł punktualnie, jak zwykle. Usiadł naprzeciwko, zamówił herbatę z cytryną.

– Co się stało? Brzmisz poważnie – powiedział, gdy usiedliśmy.

Nie owijałam w bawełnę.

– Jestem w ciąży.

Był zszokowany

Patrzył na mnie, jakby nie rozumiał, co mówię.

– Kinga, ja… Mam dzieci i żonę. Nie mogę sobie pozwolić na więcej problemów.

Poczułam, jak miękną mi nogi. Spojrzałam na niego, szukając chociaż śladu emocji. Ale jego twarz była nieruchoma, jakby rozmawiał o czymś, co nie dotyczyło jego życia.

– Problemów? – zapytałam cicho. – Myślałam, że jesteśmy razem w tym wszystkim. Że cokolwiek się wydarzy, nie zostanę z tym sama.

Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś w bok, nie na mnie. Jego milczenie było gorsze niż jakakolwiek wymówka.

– Muszę to przemyśleć – dodał po chwili.

– A ja nie mam czasu, żeby czekać, aż ty sobie wszystko poukładasz – powiedziałam spokojnie, choć w środku coś we mnie się trzęsło.

Wyszłam pierwsza. Na zewnątrz padał deszcz, ale nie chciało mi się nawet otwierać parasola. Szłam, nie widząc drogi, z uczuciem, że właśnie coś się we mnie złamało.

Odciął się zupełnie

Od naszego spotkania minął tydzień. Nie napisał ani razu. W pracy już nie przychodził do mojego biurka, nie zapraszał na spotkania, nawet nie patrzył w moją stronę. Polecenia zaczął przekazywać przez asystentkę, jakbyśmy nigdy nie spędzili razem ani jednej nocy, jakby rozmowa w kawiarni była tylko wymysłem.

Starałam się zachowywać normalnie, ale Marta szybko zauważyła zmianę.

– Kinga, co się z tobą dzieje? – zapytała któregoś dnia przy ekspresie do kawy. – Wydajesz się nieobecna.

– Nie, nic – odpowiedziałam odruchowo. – Po prostu za dużo projektów.

Uśmiechnęła się niepewnie, ale już nic więcej nie powiedziała.

Kiedy dostałam maila z HR, początkowo myślałam, że to jakaś pomyłka. Ale nie była. „Zarząd podjął decyzję o przeniesieniu pani do innego działu. Zmiana obowiązuje od przyszłego miesiąca”. Krótko, formalnie. Bez wyjaśnień.

W gabinecie menadżerki z HR usłyszałam to samo.

– To nie degradacja, tylko nowe wyzwanie – powiedziała tonem, który nie dopuszczał sprzeciwu. – Decyzja już zapadła.

Nie zapytałam, kto ją podjął. I tak znałam odpowiedź.

Umył od tego ręce

Nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Poszłam do jego gabinetu. Zapukałam i weszłam bez czekania. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale nie powiedział nic.

– Naprawdę myślałeś, że mogę być problemem, który da się przenieść do innego działu? – zapytałam cicho, ale bez drżenia w głosie.

– Nie miałem wyjścia – odpowiedział. – To wszystko mnie przerasta.

Pokręciłam głową. Byłam dla niego wygodnym epizodem. Teraz chciał mnie po prostu usunąć z pola widzenia.

– Mogłeś chociaż mieć odwagę powiedzieć mi to w twarz – rzuciłam i wyszłam, nie czekając na jego reakcję.

W drodze powrotnej do biurka czułam, że to koniec. Nie tylko naszej relacji, ale też mojego zaufania do kogokolwiek.

Kinga, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama