„Gdy na wiosnę zakiełkowało uczucie, nie wahałam się. Ukochany miał jednak za paznokciami coś więcej niż zwykły brud”
„Chciałam wierzyć, że to tylko mój lęk, przewrażliwienie, jakiś głupi przypadek. Ale ta wiadomość wgryzła się we mnie jak drzazga. I mimo że na zewnątrz udawałam spokój, w środku już wiedziałam, że coś się zmieniło”.

Miłość. To słowo zawsze miało dla mnie coś z filmu – coś nieuchwytnego, nieco nierealnego. Niby pragnęłam jej, ale jak tylko czułam, że ktoś się zbliża, instynktownie się cofałam. Wychodziłam z relacji, zanim zdążyły się na dobre zacząć. Nie dlatego, że nie chciałam. Właśnie dlatego, że chciałam za bardzo. A za tym „za bardzo” zawsze czaił się strach.
Nie naciskał
Zbyt często byłam tą, która zostaje. Albo tą, którą zostawiają. Więc przestałam wierzyć w bajki. Skupiłam się na pracy, na sobie. Grafiką mogłam wyrazić to, czego nie umiałam powiedzieć. Uciekałam w kolory i kształty, kiedy świat wydawał się zbyt głośny. Lubiłam ciszę. Samotność była znajoma i bezpieczna. A potem pojawił się Marcin.
Miał w sobie coś. Spokój i umiejętność dawania go. Nie śpieszył się, nie naciskał, potrafił słuchać. Śmiał się z moich sucharów i pamiętał, jak piję kawę. Mówił, że z nikim nie czuł się tak lekko, że przy mnie pierwszy raz oddycha. I ja, ta ostrożna, zamknięta, wiecznie analizująca – zakochałam się.
Tworzyliśmy małe rytuały. Poranki z kawą, wspólne zakupy, wieczory z książką albo serialem. Wystarczyło, że był.
– Wiesz, co lubię najbardziej? – spojrzał na mnie z uśmiechem, opierając się o róg kanapy.
– Kawę z cynamonem? – rzuciłam, przewracając czytanie książki.
– Też – zaśmiał się. – Ale najbardziej lubię te wieczory. Kiedy nic się nie dzieje. Kiedy jesteś obok.
Poczułam, jak serce lekko przyspiesza. Wciąż zaskakiwało mnie, jak łatwo mówił o uczuciach. Jak spokojnie je nazywał.
– Przy tobie pierwszy raz w życiu nie muszę niczego udawać – dodał, głaszcząc mnie po dłoni. – Nie muszę być silny, śmieszny, mądry. Mogę po prostu być.
Był sobą
Uśmiechnęłam się niepewnie.
– To zabawne – powiedziałam cicho. – Bo ja zawsze się bałam bliskości. A teraz czuję się jakbym leczyła się z tego lęku. Z tobą.
Pocałował mnie w czoło.
– Bo to działa w dwie strony. Ty też mnie leczysz.
Siedzieliśmy w ciszy. W tle grał cicho Miles Davis, pachniała świeca o zapachu drzewa sandałowego. Pomyślałam, że nigdy nie byłam taka spokojna, że to się nie dzieje naprawdę, że zaraz coś się zepsuje, bo przecież nigdy nie było aż tak dobrze.
Ale patrzyłam na niego i wierzyłam. Chciałam wierzyć. Mimo że coś we mnie cały czas szeptało: „nie przyzwyczajaj się”. Zignorowałam ten szept.
To był zwykły wieczór. Siedział w kuchni, gotował makaron, a ja szukałam słuchawek, które gdzieś się zapodziały. Zazwyczaj trzymał je przy łóżku, w szufladzie z ładowarkami, więc tam właśnie zajrzałam. Telefon leżał na stoliku nocnym, ekran rozświetlił się chwilę po tym, jak obok niego przechodziłam.
Zaniepokoiłam się
Zobaczyłam tylko urywek. Wiadomość od Julii: „Tęsknię za tobą, głuptasie”. Serce ścisnęło mi się w jednej sekundzie. Przez chwilę wpatrywałam się w ekran, nie wiedząc, co zrobić. To mogło być nic nieznaczącego, może jakiś żart. Ale znałam intuicję. Nie raz mnie ostrzegała. I nigdy się nie myliła.
Weszłam do kuchni. Był w dobrym nastroju, nucił coś pod nosem, próbował sosu z łyżki.
– Marcin… – zaczęłam niepewnie. – Przyszła ci wiadomość. Od Julii. Trochę… osobista.
Spojrzał na mnie, a potem odwrócił wzrok.
– Ach, Julia. To tylko taka stara znajomość. Dawno skończone. Ale mamy kontakt, tak po prostu. Wiesz, ona nie ma nikogo, czasem pisze.
– „Tęsknię za tobą”? – zapytałam cicho.
Zamilkł na chwilę, po czym wzruszył ramionami.
– Ona ma swój sposób bycia. Taki emocjonalny. Nie traktuj tego dosłownie.
Nie patrzył mi w oczy. A ja czułam, jak wewnątrz mnie coś pęka. Coś malutkiego, co wcześniej było kruche, ale pełne zaufania. Teraz zaczęło się kruszyć jak cienka skorupka.
Nie chciałam się kłócić
Chciałam wierzyć, że to tylko mój lęk, przewrażliwienie, jakiś głupi przypadek. Ale ta wiadomość wgryzła się we mnie jak drzazga. I mimo że na zewnątrz udawałam spokój, w środku już wiedziałam, że coś się zmieniło.
Postanowiłam ją znaleźć. Przeszukałam media społecznościowe Marcina. Wśród jego znajomych była tylko jedna Julia. Ładna. Postanowiłam do niej napisać, skąd zna Marcina. Odpisała niemal natychmiast: „To mój chłopak”. Zamarłam.
Postanowiłam się z nią umówić na spotkanie, bez wiedzy Marcina. Zgodziła się. Spotkałyśmy się w małej kawiarni, w centrum. Julia przyszła punktualnie. Usiadła naprzeciwko mnie, zamówiła herbatę z maliną i patrzyła spokojnie, bez uśmiechu.
– Wiedziałam o tobie od początku – powiedziała, zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać.
– I zgodziłaś się na to?
Wzruszyła ramionami.
– Nie miałam złudzeń. On nigdy nie był mój na sto procent. Ale nie chciałam go tracić całkiem. Więc umówiliśmy się, że nie będzie wybierał.
Nie mogłam uwierzyć
Patrzyłam na nią, nie rozumiejąc. Nie potrafiłam pojąć, jak można się na coś takiego godzić. Jak można dzielić człowieka, który mówił mi, że kocha.
– Ale ja nie byłam częścią żadnego układu – powiedziałam cicho. – Ja byłam z nim naprawdę.
Julia skinęła głową, jakby mnie rozumiała, ale w jej oczach nie było współczucia, tylko coś w rodzaju rezygnacji. Tego dnia wróciłam do domu i długo siedziałam w ciszy. Zrozumiałam, że przez cały ten czas byłam tylko częścią gry, w którą nie wiedziałam, że gram.
Spakowałam się w milczeniu. Nie pytał, co robię. Patrzył tylko z korytarza, opierając się o framugę drzwi. Miał minę człowieka, który wie, że to nie jest tylko kłótnia. Że to koniec.
– Nie musisz tego robić – powiedział w końcu. – Wiem, że nawaliłem, ale… z tobą czułem coś, czego wcześniej nie miałem. Z tobą naprawdę byłem sobą.
Zamknęłam walizkę i spojrzałam na niego.
– Ale byłeś też z nią. Cały czas. To nie było „wcześniej”. To było teraz. Równolegle.
Pokręcił głową.
– To się pokomplikowało. Nie planowałem tego tak. Z tobą wszystko było inne... lepsze.
– To nie wystarczy – powiedziałam. – Nie jestem dodatkiem. Nie jestem twoim spokojem na zmianę z kimś innym. Ja byłam prawdziwa.
Zamilkł. Chyba wiedział, że nie ma już nic, co mógłby powiedzieć.
Nie ufam nikomu
Nie oglądałam się za siebie, kiedy zamykałam za sobą drzwi. Po raz pierwszy od dawna czułam coś w rodzaju siły. Nie byłam już pionkiem.
Minęły dwa miesiące. Czas się rozciągał – niektóre dni mijały niezauważenie, inne ciągnęły się bez końca. Siedziałam z Olą na kawie, ona znała mnie najlepiej. Nie musiała zadawać pytań.
– Próbowałaś z kimś pogadać? – zapytała ostrożnie. – Albo po prostu z kimś nowym porozmawiać?
Pokręciłam głową.
– Każda wiadomość od faceta brzmi dla mnie jak potencjalna pułapka. Miłe słowo? Skanuję je trzy razy, zanim w nie uwierzę. Nie chodzi o Marcina. Chodzi o to, co się we mnie stało przez niego.
Ola złapała mnie za rękę.
– Nie jesteś przezroczysta.
– Ale tak się czuję. Jakbym była kimś, kogo można odłożyć na później.
Tęsknota przebijała się przez mur, ale szybko ją zagłuszałam. Zajęciami, filmami, muzyką. Nie ufałam. Ani ludziom, ani słowom. Nawet sobie.
Katarzyna, 29 lat

