„Gdy kupiłam sukienkę na Sylwestra w lumpeksie, mąż załamał ręce. Zmienił zdanie, gdy stanęła do mnie kolejka adoratorów”
„Bartek popatrzył na mnie z dezaprobatą. Zupełnie, jakbym nie miała na sobie sukienki, tylko worek po ziemniakach. Zerknęłam na niego z niedowierzaniem, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze słyszę”.

- Listy do redakcji
Jeszcze jako nastolatka lubiłam się otaczać przeróżnymi ciuchami. Kasa zwykle nie grała roli – za wszystko i tak płacili rodzice, a że na brak pieniędzy nie narzekali, praktycznie nigdy nie odmawiali mi kolejnej bluzki czy spodni. To sprawiało, że moja szafa nieustannie pękała w szwach, a połowy rzeczy, która tam tkwiła, nie miałam nawet ani razu na sobie.
Wiodąc beztroskie studenckie życie chętnie szalałam z dziewczynami z roku, szastając pieniędzmi w galeriach handlowych. Niektóre ciuchy kupowałam tylko dlatego, że mi się podobały, nawet ich nie mierząc. To i tak nie miało większego znaczenia, bo o większości szybko zapominałam, gdy tylko dostały swoje miejsce na wieszaku.
– Ale ci zazdroszczę – mawiała Sabina, jedna z mniej zamożnych studentek na naszym wydziale. – Gdybym ja mogła sobie tyle kupować…
Wtedy zbywałam ją pustym śmiechem. Z czasem jednak, gdy dorosłam, usamodzielniłam się i wyszłam za mąż, zaczęłam patrzeć na to wszystko zupełnie inaczej.
Zmieniły mi się priorytety
To nie tak, że przestałam mieć pieniądze. Wręcz przeciwnie – pracowałam w dużej, prężnie się rozwijającej firmie consultingowej, a mój mąż miał własną działalność w branży spedycyjnej. Mieszkaliśmy w ogromnej willi na obrzeżach miasta, mieliśmy dwa samochody, a do naszego ogródka latem zlatywała się cała miejska śmietanka.
Tyle tylko, że zaczęły mnie interesować inne rzeczy. Kupowanie ciuchów, które potem rzucałam do garderoby, nie sprawiało mi już takiej przyjemności jak kiedyś.
W dodatku wolałam wydawać pieniądze na co innego – książki, podróże, kino czy akcesoria fotograficzne, od kiedy tylko zapałałam miłością do tej dziedziny sztuki. Tak naprawdę tylko się bawiłam – moje zdjęcia były zupełnie amatorskie, ale świat aparatów i obiektywów wciągnął mnie bez reszty.
Oczywiście, lubiłam dobrze wyglądać, ale wychodziłam z założenia, że lepiej mieć kilka fajnych ciuchów, które na pewno będą pasować, niż całą szafę byle jakich szmatek o wątpliwym przeznaczeniu. W końcu większość z nich kupowałam niegdyś pod wpływem impulsu – ot, spodobał mi się kolor, fason czy ozdoba i tylko dlatego musiałam je mieć.
Nie wahałam się też zaglądać do second handów – jeśli tam mogłam znaleźć coś wyjątkowego za grosze, czemu nie miałam korzystać z okazji? Zaoszczędzone pieniądze wydawałam na nowe fotograficzne gadżety albo odkładałam na przyszłość.
Kiedy więc Bartek, mój mąż, zapowiedział, że idziemy na spore przyjęcie sylwestrowe, uznałam, że odwiedzę właśnie jeden ze swoich ulubionych lumpeksów i tam znajdę sukienkę na tę okazję.
Nie potrzebowałam kreacji za miliony
Nie konsultowałam z nim tego – w końcu, co mu było do tego? Ja mu przecież nie mówiłam, jak ma się ubierać. Nie spodziewając się więc żadnych przykrych niespodzianek, poszłam na łowy. Trochę mi to zajęło, ale w końcu ją wypatrzyłam – piękną, ciemnozieloną suknię do samej ziemi, z lejącego się materiału, który doskonale układał się na moim ciele.
– Ale się pani trafiło! – rzuciła z uznaniem kasjerka, gdy płaciłam za zakupy. – Bardzo ładna ta sukienka. Pewnie nigdy nawet nie założona.
Uśmiechnęłam się do niej.
– Takiej właśnie potrzebowałam – stwierdziłam. – To na Sylwestra.
– No, to jeśli to jakiś bal, będzie idealna – zapewniła.
Bartek był cały na nie
Po powrocie do domu nie omieszkałam pochwalić się swoją zdobyczą mężowi.
– Zobacz, jaka ładna sukienka! – odezwałam się, prezentując zakup już na sobie. – I to dosłownie za grosze! Widzisz, jakie cuda można znaleźć z drugiej ręki? A ty zawsze narzekasz, że kupuję w second handach…
– Czekaj, gdzie? – Bartek podniósł nieprzytomny wzrok znad ekranu tabletu. – Kupiłaś to w lumpeksie?
Przewróciłam oczami.
– No przecież mówię – mruknęłam niecierpliwie. Uśmiechnęłam się szeroko, całkiem zadowolona z siebie. – Trochę się nagrzebałam, ale było warto.
Bartek popatrzył na mnie z dezaprobatą. Zupełnie, jakbym nie miała na sobie sukienki, tylko worek po ziemniakach.
– Naprawdę chcesz w tym iść? – Skrzywił się wyraźnie. – Przecież to prawdziwe przyjęcie! Luksusowa impreza! Pokażesz się w takim łachu? No po prostu nie wierzę!
Zerknęłam na niego z niedowierzaniem, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze słyszę.
– Bartek, ty zwariowałeś – stwierdziłam. – Gdybym ci nie powiedziała, że ta sukienka jest z second handu, nawet byś się nie domyślił!
– No coś ty! – burknął. – Przecież widać od razu! Jakbyś szmatę do podłogi na siebie założyła. Oj, Matylda, Matylda. Ty weź sobie coś kup porządnego. Za sprzątaczkę czy stracha na wróble chcesz tam robić?
Skrzyżowałam ramiona na piersi.
– Myśl sobie co chcesz – stwierdziłam chłodno. – Ja się w tym dobrze czuję i się sobie podobam. I właśnie tak pójdę na to całe przyjęcie. Nie odwiedziesz mnie od tego!
To ja olśniewałam
Wbrew narzekaniom i coraz ostrzejszym sprzeciwom Bartka, wybrałam się na sylwestrową imprezę w swojej świeżo zakupionej sukni. Mąż przez całą drogę narzekał, że wyglądam jak jego uboga krewna i że w sumie to wolałby, żebym podczas przyjęcia trzymała się raczej z daleka.
– Tam będą ważne osoby – tłumaczył. – Nasi potencjalni klienci. Nie mogą mnie zobaczyć z kimś… ubranym w ten sposób.
– Jesteś okropny, wiesz? – skomentowałam wreszcie z irytacją. – Ale dobrze. Jak sobie życzysz. Mogę w ogóle udawać, że cię nie znam.
Na miejscu rzeczywiście szybko się rozdzieliliśmy. Bartek dosłownie uciekł do swoich kolegów, a ja zostałam sama. Nie zamierzałam się jednak źle bawić. Szybko znalazłam wspólny język z napotykanymi kobietami, zwłaszcza że niemal każda komplementowała moją sukienkę.
– A gdzie ją kupiłaś? – pytała co chwilę któraś. – W second handzie? O kurczę. Czasem zaglądam, ale ja to nie mam nosa i cierpliwości do takich rzeczy niestety!
Po którymś z kolei takim komentarzu byłam już nieźle rozbawiona. W dodatku miałam wrażenie, że kilku panom, których zdecydowanie widziałam pierwszy raz na oczy, bardzo zależało, by ze mną poflirtować.
– Pięknie pani w tej zieleni – zauważył jeden z nich, chyba najmłodszy z całego towarzystwa. – Podkreśla pani oczy.
Grzecznie podziękowałam i rozejrzałam się za mężem. Jeszcze bardziej poprawił mi się humor, gdy odkryłam, że piorunuje mnie wzrokiem, a potem odprowadza spojrzeniem mojego niedoszłego adoratora. Uśmiechnęłam się niewinnie i wzruszyłam tylko ramionami – no co ja mogłam? Skoro wszyscy tak szaleli za mną w tej okropnej, taniej sukience z lumpeksu…
Prawdziwe zaskoczenie przyszło jednak później, gdy wybierano królową balu. Nie miałam pojęcia o istnieniu tej zabawy i że z jakichś powodów w ogóle biorę w niej udział, dlatego mocno się zdziwiłam, gdy wyczytano moje imię i nazwisko.
– Proszę popatrzeć! – oświadczył facet, który prowadził cały ten zabawny konkurs. – Naprawdę zjawiskowa! Mamy królową balu!
Bartek wyglądał jakby miał wyjść z siebie i stanąć obok, zwłaszcza że musiałam jeszcze zatańczyć z królem balu, którym, tak na marginesie wcale nie został on. Nie podejrzewałam nawet, że ten sylwester dostarczy mi tyle radości!
Przynajmniej utarłam mu nosa
Mąż nie odzywał się do mnie przez całą drogę do domu. Na miejscu zaczął mamrotać coś pod nosem o nachalnych mężczyznach i głupich sylwestrowych zabawach. Chociaż potem starał się już zachowywać tak, jakby nic się nie stało, przynajmniej zaczął trochę inaczej podchodzić do moich zakupów z drugiej ręki. Ale już totalnie mnie zaskoczył, gdy przebąknął, że może i jego bym zabrała do takiego lumpeksu, bo chciałby też znaleźć tam coś fajnego.
Tym sposobem sylwestrowe przyjęcie wyszło nam obojgu na dobre. Cieszę się też, że zmieniłam trochę jego spojrzenie na świat. W końcu to, że ma kupę kasy, wcale nie znaczy, że musi nią szastać na lewo i prawo. Zwłaszcza że oszczędzając, odłoży na coś, na czym mu naprawdę zależy i z czego będzie miał jeszcze dużo radości.
Matylda, 31 lat
Czytaj także:
„Teściowa zaglądała mi do garów, więc dałam jej nauczkę. Ciekawe, co powie na gulasz prosto z psiej miski”
„Kpiłam z męża, że ciągle przesiaduje w piwnicy. Gdy przyłapałam go na tym, co tam wyprawia, aż oniemiałam z wrażenia”