„Gdy mąż wyjechał, za bardzo zaufałam teściowi. Przekroczył granicę, a teraz udaje, że przecież nic się nie stało”
„Z czasem rozmowy robiły się coraz bardziej osobiste. Józef wspominał zmarłą żonę, mówił, jak mu jej brakuje. A ja – głupia – zaczęłam czuć z nim nić porozumienia. Tę samą samotność. Jednego dnia, kiedy odprowadzał mnie do drzwi po wieczorze spędzonym przy herbacie, położył mi rękę na ramieniu. Za długo”.

- Redakcja
Kiedyś myślałam, że mam wszystko – dom z ogródkiem, stabilne życie i mężczyznę, któremu mogę ufać. Dziś... Dziś nie mogę spojrzeć sobie w oczy. Marek często wyjeżdża służbowo. Czasem na kilka dni, czasem na dwa tygodnie. Zostaję wtedy sama z Leną i całym domem na głowie. Nie narzekam, przynajmniej nie na głos. Ale czasem, kiedy wieczorem siadam przy stole z zimną herbatą, wszystko we mnie krzyczy.
Teść przychodził coraz częściej
Pamiętam jeden wieczór, gdy znowu zostałam sama. Zadzwoniłam do Marka, żeby opowiedzieć, jak Lena płakała przez sen.
– Skarbie, wiem, że jest ci ciężko, ale to tylko tydzień – mówił przez telefon jego zmęczony głos. – Obiecuję, że jak wrócę, zabiorę was gdzieś. Może nad morze?
– Mhm – przytaknęłam, patrząc, jak na stole stygnie zupa, której i tak nikt nie zje.
Wtedy właśnie Józef – mój teść – zaczął przychodzić częściej. Najpierw raz, drugi. Przynosił pomarańcze dla Leny, zabierał śmieci, naprawiał coś w piwnicy. Zawsze z tym samym serdecznym uśmiechem.
– Wiesz, Karolinko, jak Marek był mały, to też miał takie sny – powiedział, kiedyś siadając w kuchni z filiżanką herbaty.
– Naprawdę? – zapytałam, siadając naprzeciwko. Jego obecność była wtedy jak plaster na samotność.
– Tak. Ja też byłem wtedy dużo w pracy... I może dlatego teraz chcę pomóc, kiedy tylko mogę.
Wtedy jeszcze myślałam, że jest po prostu dobrym ojcem i dziadkiem. Że próbuje nadrobić czas, którego kiedyś zabrakło. Wtedy jeszcze nie czułam tego niepokoju w żołądku, który z czasem stał się codziennością.
Rozmawialiśmy bardzo szczerze
Józef przychodził coraz częściej, najpierw dwa razy w tygodniu, potem prawie codziennie. Zawsze miał jakiś pretekst – a to zupa, którą ugotował „na dwa garnki”, a to zabawka dla Leny, którą „znalazł w piwnicy po Marku”. I choć czasem czułam ukłucie w brzuchu, nie umiałam go odrzucić. Byłam wdzięczna. Naprawdę.
– Wiesz, Karolinko – mówił kiedyś, siedząc u mnie w kuchni, kiedy Lena spała, a ja przetarłam zmęczone oczy – Marek zawsze miał łeb do roboty, ale z tym domem to on... zawsze uciekał w pracę.
– Może tak trzeba – odpowiedziałam, podśmiewając się. – Ktoś musi nas utrzymać.
– A kto ma ciebie utrzymać, co? – spojrzał na mnie długo. Za długo. – Ty przecież też człowiek jesteś.
Poczułam się naga, mimo że miałam na sobie gruby sweter. Szybko zmieniłam temat.
Z czasem rozmowy robiły się coraz bardziej osobiste. Józef wspominał zmarłą żonę, mówił, jak mu jej brakuje. A ja – głupia – zaczęłam czuć z nim nić porozumienia. Tę samą samotność. Jednego dnia, kiedy odprowadzał mnie do drzwi po wieczorze spędzonym przy herbacie, położył mi rękę na ramieniu. Za długo.
Zamarłam. Ale się uśmiechnął i powiedział:
– No, dobrze. Będę leciał. Nie chcę ci przeszkadzać.
I znów – sama siebie przekonałam, że przesadzam. Że to tylko dotyk, że szuka ciepła. Że jestem przewrażliwiona.
Tego wieczoru zadzwoniłam do Sylwii, mojej przyjaciółki.
– Nie wiem... może jestem głupia – powiedziałam, dłubiąc widelcem w zimnej kolacji. – Ale czuję się nieswojo, kiedy on jest blisko. Nie wiem, jak to wytłumaczyć...
– Karola, jeśli coś cię niepokoi, to znaczy, że coś jest nie tak. Kobieca intuicja się nie myli.
Ale ja wtedy jeszcze nie chciałam słuchać intuicji.
Teść był troskliwy
Pamiętam ten wieczór jak przez mgłę. Marek zadzwonił, że nie wróci na czas. Lena miała gorączkę, ja nie miałam siły już myśleć, a do tego wszystkiego w domu wysiadło światło w łazience. Akurat wtedy Józef zapukał do drzwi. Jakby wiedział.
– Karolinko, jak się trzymacie? – zapytał od progu. – Słyszałem od Marka, że mała chora. Może pomóc?
Nie miałam siły odmówić. Lena zasypiała mi na rękach, a ja czułam, jak łzy bezsilności palą mnie pod powiekami. Kiedy Lena spała, Józef zaproponował, żebyśmy usiedli w kuchni. Przyniósł wino. Jedna lampka. Potem druga.
– Musisz dbać o siebie – powiedział, kiedy poprawiał mi koc na ramionach. – Taka piękna kobieta nie powinna wyglądać na taką zmęczoną.
– Dziękuję... – wymamrotałam, speszona. – To tylko chwilowe, Marek...
– Marek – przerwał mi z przekąsem. – On od lat tylko praca i praca. Ty jesteś tu sama. Zawsze sama. Nie powinno tak być.
Zapadła cisza. Długa. Czułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. Wiedziałam, że powinnam wstać. Wtedy. Natychmiast. Ale nie zrobiłam tego. Nagle sięgnął dłonią i dotknął mojej twarzy. Powoli, niemal delikatnie, a potem mnie pocałował.
– Józek... – szepnęłam, próbując się odsunąć.
– Ciii... tylko chwilę. Przecież nikomu nie powiemy, prawda? – jego głos był miękki, ale coś w nim zadrżało.
Zerwałam się gwałtownie. Odsunęłam krzesło tak, że zaskrzypiało o podłogę.
– Muszę zajrzeć do Leny – powiedziałam, uciekając z kuchni.
Musiałam się wygadać
Usiadłyśmy w kuchni u Sylwii. Zapaliła papierosa, choć zwykle przy mnie nie paliła.
– Mów – powiedziała tylko, cicho. – Jestem tu.
– To nie było niewinne. To nie było normalne.
Zaczęłam od tej nocy, kiedy Marek nie wrócił. Jak Lena gorączkowała. Jak Józef zapukał do drzwi, przyniósł wino, jak mnie dotknął. Jak zamarłam.
– Pozwoliłam mu zostać. Posiedzieć. Pogadać. Przecież to ojciec Marka, dziadek mojej córki – mówiłam, nie patrząc jej w oczy. – A potem... nie zatrzymałam go, kiedy dotknął mojej twarzy i pocałowała. Nie powiedziałam: „wyjdź”. Tylko uciekłam. I udawałam, że nic się nie stało.
Sylwia wypuściła dym powoli.
– Karola... To on przekroczył granicę. Nie ty. Rozumiesz?
Pokiwałam głową, ale nie byłam pewna, czy rozumiem. Przez cały czas nosiłam w sobie pytanie: „Czy to ja nie postawiłam granic? Czy to ja zawiniłam?”
Powiedziałam mężowi
Wieczorem wróciłam do domu. Marek siedział w salonie, nerwowo obracając obrączkę na palcu.
– Porozmawiamy? – zapytał.
– Teraz?
– Teraz. Chcę zrozumieć.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Opowiedziałam wszystko. Bez skrótów. Marek milczał długo, patrząc w stół. W końcu zapytał:
– Ale... to tylko dotyk, prawda? Nie stało się nic więcej?
Zamarłam. „To tylko dotyk.” Jakby wszystko inne – wstyd, ból, rozpad mojej granicy – nie miało znaczenia.
– Tak – powiedziałam. – Tylko dotyk.
A potem wstałam. W tej jednej chwili zrozumiałam, że nie chodzi o to, co się fizycznie wydarzyło. Chodzi o to, że zostałam z tym sama. I on nie chciał tego zrozumieć.
Przecież nic się nie stało
Nie spakowałam się. Nie wybiegłam z płaczem. Nie trzaskałam drzwiami. Zamiast tego siedziałam na podłodze w kuchni, oparta o zimną szafkę, z kubkiem zimnej już herbaty w dłoniach. Lena spała za ścianą. I tylko to powstrzymywało mnie od krzyku.
Marek przyszedł późno. Wszedł cicho, jakby nie chciał mnie obudzić – a przecież dobrze wiedział, że nie śpię.
– Nie idziesz spać? – zapytał po chwili milczenia.
– Nie. – Głos miałam pusty.
Usiadł przy stole, na wprost mnie, jakby to było zwykłe popołudnie, a nie ruina naszego życia. Spojrzał na mnie. I znów to jego nieszczęsne: chłodne, wycofane spojrzenie, które tylko udaje, że szuka kontaktu.
– Przesadzasz, Karolina – powiedział cicho. – Ojciec... to było niewinne.
Parsknęłam śmiechem. Ale nie było w nim radości. Tylko gorycz.
– Naprawdę?
Zamilkł. Zerknął gdzieś w bok, może na okno, może na ścianę. Jakby każde miejsce było lepsze niż spojrzenie mi w oczy.
– To był moment. Impuls. On... on dotknął cię. I co z tego? To przecież... nic się nie stało, prawda?
– On też tak mówi.
Nie rozmawialiśmy więcej tej nocy. Ale wiedziałam już, że coś się zmieniło. Józef... Czasem mam wrażenie, że to wszystko wydarzyło się w jakimś koszmarnym śnie. Ale potem wracają wspomnienia – jego ręka na mojej twarzy, to zdanie: „Przecież nikomu nie mówisz, prawda?” I wraca wstyd. Wstyd, który nie był mój.
Karolina, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Syn wygrał miliony w totka, a pożałował mi 1000 zł na lodówkę. Tak się nie traktuje matki, która poświęciła ci życie”
- „Wesele kosztowało nas 120 tysięcy. Byłam wściekła, gdy skąpi goście w kopertach dali nam jakieś ochłapy”
- „Mój mąż nie przynosił mi kwiatów, więc ktoś inny zajął jego miejsce. Przez prezenty rumieniłam się jak brzoskwinia”

