Reklama

Od dziesięciu lat jestem żoną Darka. Na pierwszy rzut oka nasze małżeństwo wyglądało całkiem zwyczajnie – niczym obrazek z rodzinnego albumu. Mąż, żona, codzienne obowiązki, rachunki do zapłacenia, czasem wspólny obiad w niedzielę, czasem wyjście do kina. Darek zawsze był ambitny, pełen energii, ale nie spodziewałam się, że kiedyś tę energię całkowicie poświęci jednej rzeczy – bieganiu.

Na początku cieszyło mnie, że znalazł sobie pasję. Po pracy zakładał buty, włączał zegarek sportowy i biegł przed siebie. Wrócił spocony, zmęczony, ale uśmiechnięty. Mówił, że dzięki temu czuje się wolny, że głowa mu odpoczywa. Kibicowałam mu, nawet gdy trenował wieczorami, zamiast siedzieć ze mną przy stole. Myślałam – niech ma coś swojego, każdy z nas potrzebuje przestrzeni.

Ale z biegiem czasu ta jego przestrzeń zaczęła się niebezpiecznie powiększać. Coraz częściej zdarzało się, że dzieci kładły się spać bez niego, bo jeszcze „musiał dociągnąć pięć kilometrów”. Weekendy, które kiedyś były dla nas, teraz planował pod kątem treningów – gdzie jest dobra trasa, jakie są zawody, ile czasu zajmie regeneracja.

Zauważałam, że jego myśli krążą wokół biegania nawet przy kolacji. Potrafił przez pół godziny opowiadać o nowych butach czy planach treningowych, a ja siedziałam w ciszy, bo moje sprawy nagle wydawały się błahe i nieważne. Zaczynałam czuć, że powoli tracę męża – nie na rzecz innej kobiety, nie na rzecz pracy, tylko… na rzecz kilometrów, które codziennie przemierzał.

Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak bardzo to bieganie namiesza w naszym życiu.

Czym my się jeszcze liczymy?

– Darek, może dzisiaj zostaniesz w domu? – zapytałam nieśmiało, kiedy zakładał sportową koszulkę i smarował się żelem rozgrzewającym. – Zrobimy sobie wieczór filmowy, dzieci chciały obejrzeć bajkę, a ja upiekłam twoje ulubione ciasto…

– Ilona, przecież wiesz, że nie mogę odpuścić. – Jego głos był twardy, jakby powtarzał mantrę. – Plan to plan. Mam rozpisane tempo, muszę się tego trzymać.

Ale to tylko jeden trening! – naciskałam. – Jeden wieczór z nami, to naprawdę aż taka tragedia?

Spojrzał na mnie chłodno, jakbym przeszkadzała mu w czymś niezwykle ważnym.

– Nie rozumiesz. Jeśli raz sobie odpuszczę, wszystko się rozsypie. Maratonu nie wygrywa się siedząc na kanapie.

Poczułam, jak rośnie we mnie złość.

– A rodzina? My się liczymy jeszcze, czy już tylko twoje kilometry?

– Nie dramatyzuj – uciął i chwycił bidon ze stołu. – To tylko pasja. Przecież wrócę.

Trzasnęły drzwi. Zostałam sama w kuchni, ze stygnącym ciastem i uczuciem, że moje słowa nie mają żadnej wartości.

Usiadłam przy stole, dłubiąc widelcem w kawałku sernika. Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam cieszyć się, że on ma cel, że coś go napędza? A może to ja stałam się nudna – wiecznie w domu, z obowiązkami, z dziećmi? Coraz częściej zadawałam sobie pytanie: kiedy przestaliśmy być drużyną?

Cisza w mieszkaniu brzmiała głośniej niż zwykle. W tej ciszy po raz pierwszy poczułam, że naprawdę go tracę.

„Ona rozumie tę pasję”

Darek wrócił późnym wieczorem, spocony i rozpromieniony, jakby wygrał co najmniej mistrzostwa świata. Rzucił torbę w kąt i nalał sobie szklankę wody.

– Wiesz co, poznałem dzisiaj świetną dziewczynę na trasie – powiedział mimochodem, jakby to była najzwyklejsza informacja o pogodzie. – Sandra ma ogromne doświadczenie w przygotowaniach do maratonów, biega od lat. Podpowiedziała mi kilka rzeczy o odżywkach i rozciąganiu.

Podniosłam wzrok znad talerzy, które właśnie zmywałam.

– Dziewczynę? – powtórzyłam.

– No tak, biegaczkę – sprostował szybko, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Fajnie się rozmawiało. Wiesz, ona naprawdę rozumie tę pasję.

– A ja nie rozumiem? – słowa same wyrwały się z moich ust. – Naprawdę potrzebujesz obcej kobiety, żeby cię wspierała?

– Ilona, nie przesadzaj. – Westchnął i odstawił szklankę. – Nie chodzi o to, że ty nie rozumiesz. Po prostu Sandra też biega, więc wie, co to znaczy.

To „po prostu” zabolało bardziej, niż gdyby krzyczał.

– Jasne – powiedziałam chłodno, wycierając dłonie w ściereczkę. – Ja tylko sprzątam, gotuję, ogarniam dom i dzieci. Ale co ja mogę wiedzieć o twoim świecie, prawda?

– Nie rób scen – uciął i zniknął w łazience.

Zostałam sama z ciszą i narastającym niepokojem. Jego słowa krążyły w mojej głowie jak natrętne muchy: „Ona rozumie tę pasję”. Czyli ja nie? Czyli jestem na zewnątrz, stoję za szybą, a on coraz bardziej oddala się w stronę nowej, ekscytującej znajomości?

Czułam, jak we mnie rośnie zazdrość. Głupia, niepotrzebna, ale nie do opanowania. Jakby nagle ktoś podstawił mi lustro i kazał zobaczyć, że zaczynam być odstawiana na bok.

Tylko przyjaźń?

Był późny wieczór, dzieci już spały, a ja krzątałam się w kuchni. Słyszałam głos Darka z salonu – cichy, przytłumiony. Początkowo sądziłam, że rozmawia z kimś z pracy, ale nagle usłyszałam słowa, które zmroziły mi krew w żyłach.

To dzięki tobie mam siłę… – powiedział miękko, z takim ciepłem w głosie, jakiego nie słyszałam od dawna.

Zamarłam, trzymając mokrą szklankę w dłoni.

– Naprawdę, Sandra, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł takie wsparcie. – Uśmiechał się, słyszałam to w jego tonie. – Nawet jak jestem wykończony, myślę o twoich słowach i od razu znajduję energię.

Szklanka wyślizgnęła mi się z rąk i roztrzaskała o płytki. Dźwięk szkła przeszył ciszę. Darek podskoczył i momentalnie ucichł. Wpadłam do salonu.

– To z Sandrą rozmawiasz? – głos mi się załamał, ale nie mogłam się zatrzymać. – Z nią dzielisz się tym, co kiedyś mówiłeś mnie?

Spojrzał na mnie zaskoczony, z telefonem w ręku.

– Ilona, poczekaj… to nie tak…

– Nie tak?! – krzyknęłam, czując, że drżą mi ręce. – Słyszałam, co mówiłeś! „To dzięki tobie mam siłę”, „nigdy nie czułem takiego wsparcia”! To nie są słowa przyjaźni!

Darek spuścił wzrok.

– Ona jest dla mnie ważna, ale to tylko przyjaźń – powiedział cicho.

– Przyjaźń? – parsknęłam gorzko. – A ja co? Jestem tylko kucharką i sprzątaczką, która nie zna się na twoim bieganiu?

– Nie rób z tego dramatu – syknął. – Naprawdę nic między nami nie ma.

Stałam naprzeciwko niego, próbując złapać oddech. Nie wiedziałam, co bolało bardziej – jego słowa, czy to, że nawet teraz nie potrafił przyznać, jak bardzo mnie rani.

To brzmiało jak zdrada

Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Dzieci spały, a w domu panowała ta duszna cisza, która aż dusiła. Darek kręcił butelką wody w dłoniach, jakby szukał odwagi na dnie plastiku.

– Ilona… – zaczął i zawiesił głos. – Wiem, że to, co usłyszałaś, zabrzmiało źle. Ale muszę ci coś powiedzieć, zanim to się między nami całkiem rozpadnie.

Patrzyłam na niego bez słowa. Czułam, że każde kolejne zdanie będzie wbijało mi nóż w serce.

– Kiedy biegam, czuję się wolny – mówił dalej. – Jakbym uciekał od wszystkiego, co mnie przytłacza. W pracy ciągle presja, w domu… obowiązki, codzienność. A Sandra… ona po prostu wie, o czym mówię. Nie muszę tłumaczyć, dlaczego ważne jest tempo, albo czemu nie mogę opuścić treningu. Ona to czuje tak samo.

– A ja? – przerwałam mu, czując, że łzy cisną mi się do oczu. – Ja przez te wszystkie lata nie byłam dla ciebie wsparciem?

– Byłaś – odpowiedział cicho. – Ale inaczej. Ty zawsze patrzysz na to z perspektywy rodziny. Co z dziećmi, co z czasem, co z rachunkami… Sandra patrzy na mnie jak na biegacza, który może coś osiągnąć. Przy niej czuję się lekko.

Oparłam łokcie na stole i ukryłam twarz w dłoniach. To brzmiało jak zdrada, nawet jeśli fizycznej jeszcze nie było.

– Rozumiesz, że tymi słowami właśnie mnie zdradziłeś? – wyszeptałam.

Darek spuścił głowę.

– Nie chciałem cię zranić. Ale nie potrafię udawać, że jej obecność nic dla mnie nie znaczy.

Czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Moje małżeństwo rozpadało się nie w krzykach, nie w awanturze, tylko w spokojnym wyznaniu, że inna kobieta daje mu coś, czego ja już nie potrafię.

Spotkałam się z nią

To było przypadkowe. Wracałam z pracy i zobaczyłam ich – Darka i Sandrę – na trasie wzdłuż parku. Biegli obok siebie, w tym samym rytmie, jakby byli jednym organizmem. On uśmiechnięty, ona lekka, swobodna, a ja poczułam, jak serce we mnie zamiera. Zatrzymałam się i udawałam, że poprawiam szalik, kiedy Darek skręcił w inną alejkę. Sandra została, żeby się rozciągnąć.

Zebrałam w sobie resztki odwagi i podeszłam.

– Ty jesteś Sandra, prawda? – zapytałam, a mój głos zabrzmiał ostrzej, niż planowałam.

Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem, po czym uśmiechnęła się – uprzejmie, ale i z jakimś cieniem wyższości.

Tak. A ty pewnie Ilona? Miło wreszcie poznać.

– Miło? – prychnęłam. – Wiesz, że mój mąż wraca do domu i opowiada o tobie więcej niż o własnych dzieciach?

Sandra wzruszyła ramionami.

– Darek jest świetnym biegaczem. Osiągnie naprawdę dużo, jeśli będzie miał odpowiednie wsparcie.

– A ja niby nie byłam wsparciem? – poczułam, że drżą mi ręce. – Dziesięć lat małżeństwa, wspólny dom, dzieci… to się nie liczy?

Patrzyła na mnie spokojnie, aż za spokojnie.

– Nie chodzi o to, żeby się licytować. Każdy daje coś innego. Może powinnaś się cieszyć, że Darek ma pasję, zamiast robić z tego problem.

– Łatwo ci mówić – wysyczałam. – Ty masz jego w najlepszej wersji: uśmiechniętego, pełnego energii. A ja dostaję go zmęczonego i nieobecnego.

Na ułamek sekundy na jej twarzy pojawił się grymas, jakby chciała mi odpowiedzieć ostrzej, ale tylko poprawiła włosy i rzuciła:

– Może tobie brakuje dystansu.

Poczułam, że nogi mam z waty. Ten ton, ten subtelny przytyk… jakby to ona była żoną, a ja intruzem.

Patrzyłam, jak odchodzi w stronę alejki, gdzie czekał na nią mój mąż. A ja wiedziałam, że nie tylko biegają razem. Oni biegną w stronę czegoś, co mnie zostawia coraz dalej w tyle.

Ta odpowiedź zawisła między nami jak ciężar

Siedziałam wieczorem przy oknie, patrząc na puste ulice. Za szybą biegł ktoś w sportowej kurtce i przez chwilę miałam wrażenie, że to Darek. Serce podskoczyło, ale zaraz potem opadło ciężko – bo nawet jeśli to był on, to i tak nie biegł już w moją stronę.

Kiedy wrócił, w mieszkaniu pachniało jeszcze obiadem, którego nie tknął. Usiadł naprzeciwko mnie, jakby zbierał siły na rozmowę.

– Ilona… wiem, że ostatnio nie było łatwo – zaczął ostrożnie. – Ale chciałbym, żebyś zrozumiała, że bieganie to dla mnie coś więcej niż sport. To część mnie.

– A Sandra? – przerwałam mu. – Też jest częścią ciebie?

Zamilkł. W tym milczeniu było więcej odpowiedzi niż w jakimkolwiek tłumaczeniu.

– Powiedz mi szczerze – zebrałam w sobie całą odwagę. – Wrócisz jeszcze do mnie? Do nas? Czy już biegniesz do końca, tylko nie ze mną?

Uniósł wzrok, ale w jego oczach nie znalazłam ani pewności, ani jasnej deklaracji. Tylko zawahanie, jakieś zagubienie, jakby sam nie wiedział, gdzie naprawdę zmierza.

– Nie potrafię ci tego teraz powiedzieć – wyszeptał.

Ta odpowiedź zawisła między nami jak ciężar, którego nie da się unieść.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o naszym życiu – o tym, co było dobre, o śmiechu dzieci, o wspólnych planach, które z czasem rozpłynęły się w rutynie. I o tym, że może przyszła pora przestać gonić za kimś, kto biegnie coraz dalej, zostawiając mnie w tyle.

Nie wiedziałam, czy jeszcze warto walczyć, czy po prostu trzeba się zatrzymać i pozwolić mu odejść.

Ilona, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama