„Gdy mąż spoczął w trumnie, najgorsze było przede mną. Żałoba to nic w porównaniu z tym, czego się dowiedziałam”
„Ludzie patrzyli na nas, na tę kobietę, na chłopca. Proboszcz zbladł. Zaczęli szeptać, niektórzy odwracali wzrok, inni z ciekawością spoglądali na mnie, jakby czekali, aż zareaguję. Ale ja stałam dalej. W głowie miałam tylko jedno zdanie: dlaczego nikt nie powiedział mi o tej kobiecie?”.

- Redakcja
Niebo nad cmentarzem było bezwstydnie błękitne. Tak, jakby nic nie wiedziało o tym, co się wydarzyło. Jakby śmierć mojego męża, Jerzego, nie zasługiwała nawet na odrobinę chmur.
Stałam powoli przy trumnie. Czarna garsonka, czarne rękawiczki, czarny kapelusz. Wszystko perfekcyjne. Tak, jak lubił. Zawsze cenił porządek. Nawet w żałobie.
– Mamo, niech się mama oprze – szepnęła Zosia, moja córka, chwytając mnie za łokieć.
Nie musiałam się opierać. Ciało miałam jak z marmuru. Tylko wewnątrz coś się rozłaziło – nie tyle ból, co... niepokój? Albo ulga. Oto zamknął się pewien rozdział. Epoka z mężczyzną, który przez czterdzieści lat był przy mnie – i równocześnie zawsze gdzieś obok.
To było podejrzane
Jerzy był cenionym lekarzem, szanowanym ordynatorem. Dla pacjentów był dobrym duchem w kitlu. Dla mnie – chłodnym partnerem, z którym dzieliłam kuchnię i kredyt. I jedną córkę.
– Wdówka po świetnym lekarzu – syknęła sąsiadka z trzeciego piętra. – Taka kobieta to miała życie jak w bajce!
A ja nie zaprzeczyłam. Bo nawet w bajkach bywają smutne królowe.
– Artur rozmawiał z notariuszem – szepnęła Zosia, ściskając mnie mocniej. – Testament już otwarty. Wszystko zgodnie z planem.
„Zgodnie z planem”... Jerzy zaplanował wszystko. Tak, jak zwykle. I tak, jak zwykle, nie zapytał mnie o zdanie.
Artur, mój zięć, stał obok. Twardy, rzeczowy, jak zawsze. Miał wzrok wbity w marmurową płytę, ale czułam, że myślami liczy udziały i podziały.
– Niech mu ziemia lekką będzie – powiedział cicho, bardziej do siebie niż do mnie.
I wtedy ją zobaczyłam.
Stała kilka rzędów dalej. Jasna sukienka, kręcone włosy, może trzydzieści pięć lat. Obok niej – chłopiec. Może dziesięć lat. Nie płakała. Patrzyła na mnie. Prosto, bezczelnie, jakby miała do tego prawo.
– Kto to? – spytałam Zofię, ściszonym głosem.
– Nie wiem. Może z pracy?
Ale ja wiedziałam, że to nie była żadna koleżanka z pracy. Bo nikt z pracy nie przychodzi z dzieckiem. I nikt z pracy nie całuje trumny mojego męża.
Nic o niej nie wiedziałam
Zbliżała się chwila złożenia trumny do grobu. Stałam między Zofią a Arturem, próbując nie myśleć o tym, że to mój mąż leży w tej dębowej skrzyni. Miał swoje wady, ale to był mój mąż. Czułam na sobie spojrzenia ludzi. Wszyscy patrzyli, jak znoszę żałobę. Czy się rozkleję, czy wytrzymam.
Kapłan kończył modlitwę, ktoś zaszlochał. Trumna właśnie miała zacząć się opuszczać. Wtedy zobaczyłam, jak kobieta, ta sama, która wcześniej przyciągnęła mój wzrok, oderwała się od tłumu i ruszyła w stronę grobu. Trzymała za rękę chłopca.
Nie była nachalna, szła spokojnie, ale z determinacją. Ludzie się rozstępowali, robiąc jej miejsce. Miała na sobie kremowy płaszcz, zupełnie nieodpowiedni jak na pogrzeb. Zofia drgnęła, kiedy kobieta zatrzymała się przy trumnie. Chłopiec w dłoniach ściskał wiązankę czerwonych róż. Schylił się, położył kwiaty na desce, potem sięgnął dłonią i delikatnie dotknął trumny. Kobieta przyklękła i też pochyliła głowę. A potem wyszeptała kilka słów, zbyt cicho, bym mogła je usłyszeć.
– Co ona wyprawia – syknęła Zofia, po czym zrobiła krok do przodu. – Proszę się odsunąć! – krzyknęła. – To pogrzeb, a nie teatr!
Kobieta podniosła wzrok. Nie wyglądała na zaskoczoną. Spojrzała prosto na mnie, potem na Zofię.
– Jerzy był ojcem mojego syna – powiedziała spokojnie. – Chciałam tylko...
– Wynocha – przerwała jej Zofia. – Natychmiast!
Zrobiło się cicho. Nawet ptaki ucichły. Ludzie patrzyli na nas, na tę kobietę, na chłopca. Proboszcz zbladł. Artur ścisnął Zofię za ramię, próbując ją powstrzymać, ale ona już ruszyła do przodu. Ja stałam jak wryta. Słowa tej kobiety krążyły mi w głowie. Ojciec jej syna. Jerzy?
Nie odezwałam się. Nie byłam w stanie. Kobieta przytuliła chłopca i bez słowa odeszła. Ludzie znów zaczęli szeptać, niektórzy odwracali wzrok, inni z ciekawością spoglądali na mnie, jakby czekali, aż wybuchnę.
Ale ja stałam dalej.
W głowie miałam tylko jedno zdanie: dlaczego nikt nie powiedział mi o tej kobiecie?
Zawsze mu wierzyłam
Po pogrzebie wróciliśmy do domu w milczeniu. Artur zaparkował pod bramą, wysiadł pierwszy. Zofia trzasnęła drzwiami tak mocno, że aż zadźwięczały szyby. W salonie od razu rozłożyli papiery od notariusza, jakby nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Jakby nie padło dziś to jedno zdanie, które rozdarło naszą rodzinę na pół.
– Trzeba to załatwić – powiedział Artur, przeglądając dokumenty. – Ta kobieta może nam zaszkodzić.
– Nie pozwolę, żeby jakaś kłamczucha odebrała nam dom – dodała Zofia z zaciśniętymi zębami.
– Marta – powiedziałam nagle. – Mówiła, że ma na imię Marta.
Spojrzeli na mnie zaskoczeni. Sama się sobie dziwiłam. Jeszcze rano wydawało mi się, że wiem wszystko o Jerzym. Teraz czułam, że nie wiem nic.
– Może… może rzeczywiście coś jest na rzeczy – mruknęłam, patrząc w okno. – Często wyjeżdżał. Pamiętam jedną delegację. Był jakiś nieswój, wyjechał na tydzień. To było… dziewięć lat temu?
– Nie ma co gdybać – przerwał Artur. – Trzeba działać. Albo dogadać się z prawnikiem.
Słuchałam ich głosów, ale myślami byłam gdzie indziej. Zaczęłam przypominać sobie Jerzego w tamtym czasie. Wracał późno, był nieobecny, często zamyślony. Tłumaczył się pracą. I ja mu wierzyłam.
Ale może nie powinnam była?
Powiedziała mi całą prawdę
Dwa dni później zadzwonił dzwonek do drzwi. Zofia była w pracy, Artur wyjechał służbowo. Otworzyłam niechętnie, wciąż w szlafroku, z kubkiem herbaty w ręku. Za progiem stała ona. Marta. Trzymała chłopca za rękę.
– Przepraszam, że tak… bez zapowiedzi – powiedziała cicho. – Ale nie chcę już dłużej udawać, że nas nie ma.
Przez chwilę się wahałam. A potem cofnęłam się w głąb mieszkania i skinęłam głową. Wpuściłam ich.
Usiedliśmy w salonie. Marta rozpięła torbę, wyjęła kilka rzeczy i ułożyła je na stole. Zdjęcia. Wiadomości wydrukowane z telefonu. List. A na końcu – kartka urodzinowa. Znajomy podpis. Jerzy. Tym samym charakterem, którym podpisywał recepty, życzenia, kartki świąteczne dla rodziny.
– Nie chcę pieniędzy – powiedziała, patrząc na mnie spokojnie. – Nie jestem tu po to. Chcę tylko, żeby mój syn wiedział, kim był jego ojciec. On mnie nie zostawił. Pomagał. Ale nigdy nie powiedział, że mnie kocha.
Wzięłam do ręki zdjęcie. Jerzy trzymał chłopca na kolanach, oboje się śmiali. Zupełnie inny wyraz twarzy, niż ten, który znałam z naszego domu. Tamten Jerzy był ciepły. Obecny.
– To… to jego pismo – powiedziałam w końcu. – I to jego styl. Ale dlaczego mi nic nie powiedział?
Marta milczała. Dziecko patrzyło przez okno, jakby to wszystko go nie dotyczyło.
Nie płakałam. Siedziałam tylko i próbowałam zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. Wtedy pierwszy raz przyznałam przed sobą, że ta kobieta nie kłamie.
Próbowałam to zrozumieć
Zamknęłam się w gabinecie Jerzego. Nikt tam nie wchodził od dnia jego śmierci. Pokój nadal pachniał wodą kolońską i starą skórą. Zasłony były zaciągnięte, ale nie zapaliłam światła. Usiadłam przy biurku, otworzyłam szuflady, jedna po drugiej.
W notatniku między kartkami znalazłam bilety z jakiejś konferencji sprzed lat. Warszawa. Ten sam termin, o którym wspomniała Marta. W kopercie z rachunkami leżało zdjęcie. Grupa ludzi, lekarze w białych fartuchach. Wśród nich Jerzy. I na dalszym planie kobieta. Marta. Młodsza, ale to była ona. Miała wtedy może dwadzieścia kilka lat.
Zaczęłam przypominać sobie tamten czas. Jerzy powiedział, że to ważne szkolenie. Wracał późno, nie odbierał telefonów. Wtedy w to nie wnikałam. Ufna. A może po prostu wygodna.
Wzięłam telefon i wykręciłam numer do proboszcza.
– Proszę księdza – powiedziałam, kiedy odebrał. – Wiem, że nie powinnam, ale... Czy Jerzy… czy on się kiedykolwiek spowiadał z czegoś nietypowego?
Zapadła cisza.
– Basiu, obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi. Ale... On był bardzo zamkniętym człowiekiem. Nigdy nie mówił za dużo. Ale miałem wrażenie, że coś nosi w sobie. Żal? Może wstyd. Ale to tylko przeczucie.
Podziękowałam i się rozłączyłam.
Zostałam sama w półmroku. Czułam, że przez wszystkie te lata byłam obok człowieka, którego nie znałam. I którego już nigdy nie zapytam: dlaczego?
Chciałam z nią porozmawiać
Umówiłyśmy się w parku. Przyszłam wcześniej. Usiadłam na ławce, daleko od placu zabaw, gdzie biegały dzieci. Marta przyszła po chwili z Ignasiem. Ubrany był schludnie, ale skromnie. Miał tę samą minę, co Jerzy, gdy czegoś nie rozumiał, ale udawał, że wszystko ma pod kontrolą.
Nie podeszli od razu. Marta chyba czekała na znak. W końcu wstałam i skinęłam ręką.
– Dziękuję, że pani przyszła – powiedziała. – Nie chciałam tego robić w ten sposób. Pogrzeb to nie była odpowiednia chwila, ale... nie potrafiłam inaczej.
Chłopiec usiadł obok mnie, cicho, bez słowa. Patrzył gdzieś przed siebie.
– Czy on... czy on panią kochał? – spytałam.
Marta westchnęła. Długo milczała, zanim odpowiedziała.
– Myślę, że tak. Ale panią... On się pani bał. Bał się, że wszystko się posypie, że straci twarz, że zawiedzie. Ze mną nie musiał udawać. Nie miał żadnych zobowiązań.
Spojrzałam na Ignasia. Trzymał ręce na kolanach, nie wiercił się, nie przerywał. Był spokojny, aż zbyt spokojny jak na swój wiek.
– Cześć, Ignacy – powiedziałam cicho. – Jestem Barbara.
Spojrzał na mnie. Oczy miał ciemne, jak Jerzy. Skinął głową.
– Wiem.
Tylko tyle. A ja poczułam coś, czego nie umiałam nazwać.
Całe życie udawałam
Wróciłam do pustego domu. W kuchni stał jeszcze niedopity kubek kawy, a na stole teczka z papierami Zofii. Nie wróciła tego wieczoru. Zostawiła wiadomość: „Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nie każ mi patrzeć na to dziecko. Mama, błagam”.
Artur zadzwonił później. Chciał wiedzieć, czy kontaktowałam się z „tamtymi”. Mówił spokojnie, rzeczowo. Znałam ten ton – przygotowywał się do walki o majątek.
– Mamo, musimy myśleć trzeźwo. Jeśli są jakieś listy, notatki, cokolwiek – lepiej to zabezpieczyć. Dla dobra Zosi. Dla dobra rodziny.
Rodzina. Czy ja jeszcze byłam jej częścią?
Zamknęłam się w pokoju Jerzego. Usiadłam przy biurku, sięgnęłam po kartkę papieru. Pisałam powoli, ostrożnie, jakby każde słowo miało ważyć więcej, niż powinno.
„Drogi Ignacy. Nie wiem jeszcze, kim dla ciebie będę. Ale wiem, kim był twój ojciec. I wiem, że był ważny. Dla mnie przez większość życia, dla ciebie przez krótką chwilę. Może kiedyś spotkamy się znowu. Może opowiesz mi o nim takim, jakim go zapamiętałeś”.
Złożyłam kartkę, wsunęłam ją do koperty. Nie zaadresowałam jej. Nie byłam gotowa jej wysłać.
Usiadłam w salonie i spojrzałam na zdjęcie Jerzego. Stał w fartuchu, jak zwykle poważny, jak zwykle zamknięty. Może to była kara. Za to, że nie zadawałam pytań. Za to, że zbyt długo udawałam, że wszystko gra.
Barbara, 61 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po rozwodzie były mąż zabrał mi wszystko, nawet chęci do życia. Tę szarą rzeczywistość zmienił kurs hiszpańskiego”
- „Mój zięć co tydzień chodzi do lasu na grzyby, ale wraca z pustym koszykiem. Od razu wiedziałam, że coś tu śmierdzi”
- „Stoję w sklepie dwa metry od córki, bo się wstydzę. Ona wydaje pieniądze na tipsy i ciuchy, a ja mam dziurawe buty”

