Reklama

Siedziałam przy naszym wspólnym stole, tym samym, przy którym jedliśmy śniadania z owsianką i wieczorne kolacje z winem. Michał jak zwykle przeglądał coś w telefonie, raz po raz zerkając na ekran i mrucząc coś pod nosem. Czasem śmiał się do siebie, ale nie mówił, z czego. Znałam ten schemat. Ja mówiłam, co u mnie w pracy, co słychać u mojej siostry, jakie plany na weekend, a on kiwał głową, odpowiadał półsłówkami, czasem rzucił jakimś żartem. Niby był, ale nie do końca. Zawsze coś zostawało niewypowiedziane.

Reklama

Nie wiedziałam wszystkiego

Od siedmiu lat byliśmy razem. Dobrze się dogadywaliśmy, śmialiśmy się z tych samych memów, mieliśmy swoje rytuały – niedzielne śniadania, wspólne wypady na Mazury, wieczorne seriale. On płacił za wakacje, ja za rachunki. Zawsze mówił, że „tak jest sprawiedliwie”. Ale jak próbowałam poruszyć temat pieniędzy, zawsze ucinał.

Po co ci to wiedzieć, Julia? – powtarzał, jakby to był argument nie do przebicia. – Przecież wszystko działa, nie?

I działało. Ale tylko na powierzchni. Z czasem zaczęłam czuć, że coś zgrzyta. Że związek to nie tylko podział rachunków i wspólne zdjęcia na Instagramie. Że z jakiegoś powodu nie mam dostępu do całej prawdy o naszym życiu. Bo czy to nie dziwne, że przez tyle lat razem, nie wiedziałam, ile dokładnie zarabia? Zawsze mówił tylko: „niewiele więcej niż ty”.

Pewnego dnia, przy kawie, moja przyjaciółka Kasia zapytała:

– A wiesz, ile on dokładnie zarabia?

Zawahałam się. Pokręciłam głową i zaśmiałam się nerwowo.

– Nie pytam. Wiesz, Michał nie lubi takich tematów.

– Ale... serio? Przecież żyjecie razem, jesteście małżeństwem.

Uśmiechnęłam się, żeby zakończyć temat, ale przez resztę dnia miałam w głowie tylko jedno: czy my naprawdę jesteśmy razem, czy ja tylko jestem w jego życiu na tyle, na ile on mi pozwala?

Dowiedziałam się przypadkiem

Szukając zeszłorocznych faktur do rozliczenia, otworzyłam szufladę w komodzie Michała. To była ta, do której zaglądałam najrzadziej – jego „papierowa twierdza”. Zwykle nie wnikałam, co tam trzyma. Ale tego dnia miałam deadline, a mój segregator zniknął. Z początku przeszukiwałam papiery bez większego zaangażowania – umowy, stare polisy, jakieś notatki. I wtedy zobaczyłam kopertę, a w niej PIT. Zajrzałam z ciekawości i serce mi zamarło, gdy zobaczyłam kwotę – ponad 200 tysięcy brutto. Mrugnęłam. Przetarłam oczy. Zerknęłam jeszcze raz.

Przecież mówił, że zarabia trochę więcej niż ja. Ja mam niecałe 80 tysięcy rocznie. Usiadłam na łóżku z PIT-em w dłoni. Nie byłam zła. Jeszcze nie. Najpierw była cisza w głowie, potem lekkie mdłości. Potem myśl: ile razy mówił, że czegoś nie możemy sobie pozwolić? Nowy komputer – „za drogo”. Weekend w górach – „może kiedyś”. Nawet głupi blender wymieniałam sama.

Wieczorem, przy kolacji, rzuciłam niby od niechcenia:

– Ej, a gdzie masz PIT z tego roku? Ja swój już mam.

Zamarł na sekundę, widelec zawisł w połowie drogi do ust.

– Po co ci?

– No… tak pytam. Może byś sprawdził, czy się wszystko zgadza.

Spojrzał na mnie spod oka.

– Julia, przecież zawsze sam to ogarniam. Właśnie rozliczyłem. Po co ci to wiedzieć?

Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się sztucznie.

– No właśnie. Po co?

Musiałam wiedzieć

Nie wytrzymałam do weekendu. W czwartek tuż po jego powrocie z pracy położyłam na stole kopertę z PIT-em. Siedziałam już z herbatą w dłoni, udając spokój.

– Michał, możemy pogadać?

Zauważył kopertę i natychmiast spiął ramiona. Jakby ktoś przyłapał go na kradzieży.

– Skąd to masz?

– Z szuflady. Szukałam faktury. I... nie mogłam uwierzyć.

Patrzył na mnie z wyrzutem, jakbym zrobiła coś złego.

– To moje prywatne rzeczy, Julia.

– A my jesteśmy czym? Oddzielnymi księstwami? – parsknęłam. – Mówiłeś, że zarabiasz trochę więcej niż ja.

– Bo to nie ma znaczenia. Przecież wszystko działało.

– Nie, Michał. Nie działało. Mówiłeś, że nie stać nas na różne rzeczy. A teraz widzę, że... kłamałeś.

– Nie chciałem cię obciążać – odezwał się w końcu. – Ty zawsze się martwisz. Po co ci te liczby?

– Nie chodzi o liczby – podniosłam głos. – Chodzi o zaufanie. O równość. Czuję się jak... jak dziecko, któremu wydzielasz kieszonkowe.

– Nie każdy musi o wszystkim mówić, Julia – powiedział twardo.

– Ale jeśli jesteśmy razem, to znaczy, że wszystko jest wspólne. Ty tak nie uważasz?

Patrzył na mnie długo, jakby ważył każde słowo. Ale nic nie powiedział. To było najgorsze.

Byłam zła

Kolejnej nocy spałam w salonie. Nie chciałam słyszeć, jak Michał przewraca się z boku na bok, nie chciałam czuć jego obecności obok. Przykryłam się kocem, który zawsze trzymaliśmy na „serialowe wieczory” i patrzyłam w sufit. Nie płakałam. Nie umiałam. Czułam coś gorszego – rozczarowanie. Zadzwoniłam do siostry, Magdy. Po jej „halo?” milczałam chwilę.

– On mnie okłamywał – wyszeptałam w końcu. – Przez lata. Co do pieniędzy.

– Aż tak? – zapytała, słysząc mój głos.

Znacznie więcej zarabiał, niż mówił. Kilka razy więcej, Magda.

– Może on nigdy nie planował z tobą życia na serio?

Zamarłam.

– Ale... myślałam, że jesteśmy zespołem – powiedziałam, prawie jak dziecko. – Że razem idziemy przez życie, wiesz?

Julia... nie każdy jest uczciwy nawet w małżeństwie.

Po tej rozmowie długo siedziałam przy komputerze. Przeglądałam nasze wspólne zdjęcia. Sylwester w Pradze. Urodziny na Mazurach. Śmiech, dotyk, pocałunki. I jednocześnie przypominałam sobie inne sceny. Jak mówił: „nie wiem, czy to dobry czas na wspólny kredyt”, albo: „ty jesteś dobra w organizowaniu, ja w zarabianiu – każdy ma swoją rolę”. To nie było małżeństwo. To był układ. I teraz zaczynałam to widzieć wyraźnie.

Czułam się oszukana

– Pogadamy? – spytałam, stając w progu sypialni.

Michał podniósł wzrok znad laptopa, ale od razu go opuścił. Wiedział, o co chodzi. Usiedliśmy naprzeciwko siebie.

– Dlaczego to ukrywałeś? – zaczęłam cicho. – Naprawdę chcę zrozumieć.

– To nie było ukrywanie. Po prostu... nie czułem potrzeby, żeby mówić wszystko.

– Bo nie ufasz mi? – zapytałam, z trudem utrzymując głos na wodzy.

Westchnął ciężko.

– Nie chodzi o zaufanie. Lubię mieć kontrolę nad swoimi sprawami. Nad pieniędzmi. Nad sobą. To... daje mi poczucie bezpieczeństwa.

– A ja? Ja nie zasługiwałam na to?

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Nie chciałem, żebyś czuła, że coś ci zabieram, ale... to były i są moje pieniądze.

Zamknęłam oczy. Usłyszałam to, czego bałam się najbardziej.

– Czyli nie byliśmy naprawdę razem...

– Julia, to nie tak...

– A jak? Powiedz mi, jak to było? Bo ja żyłam w przekonaniu, że dzielimy się wszystkim. Nawet marzeniami.

Michał milczał.

– A ty miałeś swoje. I trzymałeś mnie obok.

Nie wiem, co będzie

Stałam przy oknie w kuchni, patrząc na ludzi spieszących do pracy. Z kubkiem kawy w dłoni i niewypowiedzianym pytaniem w głowie: czy to wszystko nie było tylko iluzją? Nasze siedem lat. Śmiechy, wspólne wieczory, świąteczne zakupy, pierwsze wspólne meble. Czy to było prawdziwe, czy tylko wygodne?

Zaczęłam przypominać sobie wszystkie momenty, kiedy coś we mnie się odzywało, ale ja je ignorowałam. Jak wtedy, gdy zapytałam, czy podpiszemy się razem na umowie najmu, a on powiedział: „Nie komplikujmy”. Albo gdy mówił, że „nie każdy związek musi być jak z bajki” – myślałam, że to realizm. Może to była wymówka. Ile razy udawałam, że nie czuję się gorsza? Ile razy pozwalałam mu decydować, „dla naszego dobra”?

To nie był tylko problem z pieniędzmi. To był problem z prawdą. Z równowagą. Z tym że nie widział mnie jako partnerki, tylko jako kogoś, kto „dobrze się wpasował”. Patrzyłam na obrączkę i nie wiedziałam, czy wciąż chcę być jego żoną.

Julia, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama