„Gdy mąż powiedział, że chce rozwodu, tylko zaśmiałam mu się w twarz. Drań mnie jeszcze popamięta”
„Przymknęłam oczy. Serce mi waliło. Nie płakałam. Jeszcze nie. Tylko coś we mnie pękło. I wiedziałam, że ta cisza, która zapadła między nami – to już nie była zwykła cisza. To było pożegnanie”.

- Redakcja
Nie każda kobieta płacze, kiedy mąż mówi, że odchodzi. Niektóre patrzą mu prosto w oczy. Tak spokojnie, że aż mu się robi gorąco. Bo przecież liczył na lament, na szloch, na scenę. A dostał ciszę. I pusty uśmiech. Nie ma nic groźniejszego niż kobieta, której już nie można złamać. Czasem przychodzi taki moment, że wszystko się rozpada – dom, wspomnienia, nawet filiżanki w szafce. Ale nie serce. Bo najczęściej ono już dawno popękało. I kiedy w końcu mąż odważył to powiedzieć, myślał, że to on zadaje cios. Tymczasem to był dopiero początek.
W uszach mi zadźwięczało
– Muszę z tobą porozmawiać – powiedział cicho, nie patrząc mi w oczy.
Zamarłam z łyżką w dłoni. Powoli odstawiłam garnek z palnika.
– Coś się stało? – spytałam, chociaż już czułam to w kościach.
To nie był ten ton, który słyszy się przy zwykłych sprawach. Usiadł przy stole, położył ręce na blacie. Dłonie mu lekko drżały.
– Chcę rozwodu – powiedział, prawie szeptem.
Nie odpowiedziałam od razu. W uszach mi zadźwięczało. Podeszłam do okna, oparłam się o framugę. Dopiero po chwili zdołałam coś z siebie wydusić.
– Słucham?
– Nie chcę dalej tak żyć – dodał. – To nie ma sensu. My… jesteśmy już tylko obok siebie.
Odwróciłam się powoli. Wpatrywałam się w niego, jakby właśnie powiedział, że zmarł ktoś z naszej rodziny. Może i tak było – tylko tą rodziną byliśmy my.
– Ile? – zapytałam.
– Co ile?
– Ile czasu już o tym myślisz?
Zamilkł. I to milczenie powiedziało mi wszystko.
– Wiedziałam – wyszeptałam, głos mi się załamał. – Wiedziałam, że coś się dzieje, ale myślałam… że to minie. Że to tylko kryzys.
Nie odpowiedział. Patrzył w podłogę, jak winny chłopak, który zbił szybę.
– Kiedy się wyprowadzasz?
– Dziś wieczorem.
Przymknęłam oczy. Serce mi waliło. Nie płakałam. Jeszcze nie. Tylko coś we mnie pękło. I wiedziałam, że ta cisza, która zapadła między nami – to już nie była zwykła cisza. To było pożegnanie.
Nogi miałam jak z waty
Nie pytałam, dokąd idzie. Nie chciałam tego wiedzieć. Każda odpowiedź bolałaby tak samo. Gdy zamknęły się za nim drzwi, usiadłam na łóżku. Wpatrywałam się w plamę światła na ścianie. Telefon zadzwonił po dwudziestej pierwszej.
– Ludka? – głos siostry. – Coś ty taka cicha? Miałaś dziś wpaść, pamiętasz?
– Nie dam rady. Może innym razem – powiedziałam, ledwo słysząc własne słowa.
– Dobrze się czujesz?
Zawahałam się. Przełknęłam ślinę. Czułam, że wystarczy jedno ciepłe słowo i się rozpadnę.
– Marek się wyprowadził – powiedziałam w końcu. – Powiedział, że chce rozwodu.
Zapadła cisza. W słuchawce tylko jej oddech.
– Przecież… nic nie mówiłaś, że coś jest nie tak.
– Bo sama nie wiedziałam. Myślałam, że to przemęczenie. Że jak odpoczniemy od siebie, to… Okazało się, że on już dawno miał to wszystko zaplanowane.
– Jest jakaś inna?
– Nie wiem. Może. Chociaż nie powiedział. Nie musiał.
Usłyszałam ciche szlochanie po drugiej stronie.
– Przyjadę jutro – powiedziała siostra. – Będę u ciebie rano. Nie jesteś sama, słyszysz? Nie jesteś.
– Dobrze – wyszeptałam.
Gdy odłożyłam telefon, usiadłam na podłodze pod ścianą. Nogi miałam jak z waty. I wtedy, po raz pierwszy od lat, zaczęłam się modlić. Nie o niego. O siebie.
Patrzyłam na nią bez słowa
Następnego dnia obudziło mnie pukanie do drzwi. Było jeszcze ciemno. Pomyślałam przez chwilę, że to może on wrócił. Serce mi przyspieszyło. Ale nie. To była Kasia, moja siostra, z siatką zakupów i oczami czerwonymi od płaczu.
– Zrobiłam ci naleśniki. I kawę, jak lubisz – powiedziała, wchodząc bez zaproszenia.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na nią bez słowa, jakby stała przede mną duch.
– Zjesz coś? – zapytała cicho.
Pokręciłam głową. Usiadła obok mnie na wersalce.
– Co się między wami działo? – spytała w końcu. – To tak nagle?
– On był coraz dalej. A ja udawałam, że tego nie widzę. Że to przejdzie. Że jeszcze się da uratować – odpowiedziałam, gapiąc się w jeden punkt na podłodze.
– Nie próbował wcześniej rozmawiać?
– Nie. A może próbował, tylko ja nie słuchałam. Zawsze miałam coś na głowie: obiad, rachunki, jego matka w szpitalu. Wiecznie coś.
Kasia ujęła moją dłoń. Jej palce były ciepłe i drżące.
– Nie twoja wina. Nie obwiniaj się, proszę.
Wzruszyłam ramionami.
– Zawsze byłam silna. Dla wszystkich. A dziś… nie wiem, jak oddychać.
– Nauczysz się od nowa. I tym razem tylko dla siebie.
Spojrzałam jej w oczy. Pierwszy raz od wczoraj poczułam coś innego niż pustkę. Nadzieję.
Zadrżała mi ręka
Dwa dni później przyszło pismo z sądu. Oficjalnie. Czarna czcionka na białym papierze, zero emocji, jakby chodziło o wymianę drzwi, a nie rozpad trzydziestu lat wspólnego życia. Jedyna pociecha, że oddał mi dom i połowę oszczędności. Zadrżała mi ręka.
– Chcesz, żebym to wyrzuciła? – zapytała Kasia, wchodząc do kuchni.
– Nie. Niech leży – powiedziałam cicho, składając dokument na pół.
W tej samej chwili zadzwonił dzwonek do drzwi. Zamarłam. Popatrzyłyśmy na siebie z Kasią. Ona uniosła brwi.
– Myślisz, że to on?
– Nie wiem. Ale niech tylko spróbuje.
Otworzyłam. Na progu stała Teresa, sąsiadka z góry. Trzymała plastikowe pudełko i wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać.
– Słyszałam… Marek się wyprowadził?
Skinęłam głową.
– Zostawił cię? Tak po prostu?
– Tak po prostu.
– Boże święty… Przecież wy zawsze razem...
– No to już nie jesteśmy.
– Przyniosłam ci bigos. Taki jak lubisz.
Uśmiechnęłam się słabo.
– Dziękuję.
– Jakbyś potrzebowała pogadać… Wiesz, jak coś, to ja wieczorami jestem sama. Tylko seriale oglądam.
– Może wpadnę.
Zamknęłam drzwi. Postawiłam pudełko na blacie. I nagle zrozumiałam: ludzie będą patrzeć. Plotkować. Pytać. Pocieszać. I każdy będzie wiedział lepiej. A ja? Ja jeszcze nie wiedziałam nic. Jednak nie zamierzałam się chować.
Zaskoczył mnie
Minął tydzień. Zaczęłam wstawać wcześniej. Sprzątałam, gotowałam, chodziłam na spacery. Z pozoru wszystko wyglądało normalnie. Jednak we mnie coś pękało każdego dnia. Telefon milczał. Marek się nie odezwał ani razu. Do soboty.
– Cześć, Ludka – usłyszałam, gdy tylko odebrałam. – Możemy się spotkać? Na chwilę?
– Po co?
– Chciałbym porozmawiać. O wszystkim.
– Teraz ci się zebrało?
– Proszę.
Zgodziłam się. Spotkaliśmy się w parku, niedaleko naszego starego kina. Siedział już na ławce, nerwowo obracając klucze w dłoni.
– Dobrze wyglądasz – powiedział.
– Przestań. Mów, po co przyszedłeś.
– Chciałem przeprosić. Wiem, że zrobiłem to źle. Że cię zraniłem.
– Tylko tyle?
– Chciałem ci powiedzieć, że… ja już wcześniej byłem gdzieś indziej, w myślach. Że się oddaliłem. Nie z powodu innej kobiety. Po prostu… sam nie wiem, kiedy to wszystko się rozmyło.
– A ja co? Przezroczysta byłam?
– Nie. Po prostu… nie umiałem już rozmawiać. Każde z nas żyło osobno.
Milczałam.
– Jeśli cię zraniłem… to przepraszam – dodał.
– Zraniłeś. Mimo wszystko dziękuję, że przyszedłeś.
Wstałam. On nie ruszył się z ławki.
– To wszystko?
– Tak. Na razie.
Odwróciłam się i odeszłam. Nie chciałam, żeby widział, jak bardzo drży mi broda.
Wzruszyłam ramionami
Wróciłam do domu i zaparzyłam herbatę. Sama. Usiadłam przy kuchennym stole, tam, gdzie on zwykle siadał. Po jego stronie. Patrzyłam przez okno na gołębia, który trzepotał skrzydłami na parapecie. W tej ciszy było coś nowego. Nie strach. Nie pustka. Coś spokojnego. Cicho westchnęłam. Drzwi się uchyliły. Kasia włożyła głowę do środka.
– I jak? Przyszedł?
– Tak.
– Co powiedział?
– Że przeprasza. Że nie wie, kiedy to wszystko się rozpadło. Że nie miał odwagi.
– I co ty na to?
Wzruszyłam ramionami.
– Już za późno.
– Myślisz, że jeszcze kiedyś…?
– Nie wiem, ale nie będę czekać. Już nie.
Kasia usiadła naprzeciwko.
– Wiesz, jestem z ciebie dumna.
– Sama siebie nie poznaję. Jeszcze miesiąc temu myślałam, że bez niego się rozpadnę. A dziś… czuję się, jakbym po raz pierwszy od lat oddychała pełną piersią.
Uśmiechnęła się.
– Bo nie potrzebujesz nikogo, kto ci powie, że jesteś ważna. Ty to już wiesz. Sama.
Spojrzałam na nią. Pomyślałam, że może właśnie to było najtrudniejsze – nauczyć się siebie od nowa. Bez „nas”, bez planów na wspólną starość.
– Co teraz zrobisz? – spytała.
– Pomaluję sypialnię. Na żółto. Zawsze chciałam, ale on mówił, że to kolor jak w jajecznicy.
Roześmiałyśmy się obie. Głośno, szczerze. Bo wreszcie mogłam.
Ludmiła, 58 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nasza randka w lesie zamieniła się w grzybobranie. Zamiast czułości na mchu czekało mnie szukanie prawdziwków”
- „Moja żona wróciła z grzybobrania z mchem we włosach. Od razu się zdziwiłem, bo prawdziwków nie zbiera się na leżąco”
- „Rodzice pominęli mnie w spadku, choć rzuciłam dla nich moje życie w Warszawie. Po co się tak poświęcałam?”

