Reklama

Nie jestem typem osoby, która wdaje się w pogawędki na klatce schodowej. Z sąsiadami wymieniam co najwyżej skinienie głową, czasem mruknięte „dzień dobry”, kiedy akurat nie da się tego uniknąć. Lubię mieć swoje życie poukładane, zamknięte w granicach, które sama sobie wyznaczam. Praca, mieszkanie, rutyna. Nic więcej. Ludzie mają tendencję do pojawiania się i znikania, a ja dawno przestałam udawać, że mnie to nie męczy.

Tego dnia wszystko było dokładnie takie jak zwykle. Wracałam z pracy zmęczona, z głową pełną drobnych pretensji do świata, że znowu jest poniedziałek, że znowu trzeba gotować obiad tylko dla siebie. Winda nie działała, więc wdrapałam się na czwarte piętro pieszo, przeklinając pod nosem wspólnotę mieszkaniową.

Dzień dobry, paczka – rzucił kurier, kiedy otworzyłam drzwi.

– Dzień dobry – odpowiedziałam automatycznie, nawet nie patrząc na etykietę. Podpisałam, zamknęłam drzwi, oparłam się o nie plecami i westchnęłam.

Dopiero po chwili, kiedy postawiłam karton na stole w kuchni, coś mnie tknęło. Ulica niby ta sama, ale numer bloku… nie zgadzał się. Nazwisko też nie moje. Patrzyłam na paczkę z irytacją, jakby to ona była winna mojej nieuwadze. Przez chwilę serio rozważałam, czy nie zadzwonić po prostu na infolinię i nie mieć z tym nic wspólnego. W końcu to nie ja popełniłam błąd. A jednak coś mi nie dawało spokoju. Może poczucie obowiązku, a może zwykła potrzeba domknięcia sprawy.

„Zaniesiesz i zapomnisz” – powiedziałam do siebie na głos. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się mylę.

Nie potrafiłam mu odmówić

Stałam chwilę przed wejściem do sąsiedniego bloku, trzymając paczkę pod pachą, jakby mogła mi uciec. To było absurdalne, że tak zwykła rzecz wywoływała we mnie napięcie. Wystarczyło zadzwonić, oddać karton, powiedzieć „przepraszam za pomyłkę” i wrócić do siebie, nic więcej. A jednak czułam opór, jak przed rozmową, której wcale się nie chce prowadzić. Wcisnęłam dzwonek. a drzwi otworzyły się niemal od razu.

– Tak? – zapytał mężczyzna, patrząc na mnie z wyraźnym zaskoczeniem.

Miał spokojny głos i uważne spojrzenie, które sprawiło, że na moment zapomniałam, co chciałam powiedzieć. Ocknęłam się dopiero po sekundzie.

– Przepraszam, chyba odebrałam nie swoją paczkę. Jest na pana adres – podałam mu karton, jakby to był dowód w sprawie.

Uśmiechnął się lekko, bardziej oczami niż ustami.

– To by się zgadzało. Kurier zawsze coś miesza. Dzięki, że pani przyszła.

– Nie ma problemu – skłamałam, bo jednak był, przynajmniej w mojej głowie.

Przez chwilę staliśmy w ciszy. Już miałam się odwrócić, kiedy odezwał się znowu.

– Skoro już pani uratowała mi wieczór, mogę się jakoś zrewanżować. Mam gorącą czekoladę. Prawdziwą, nie z proszku.

Zmrużyłam oczy, podejrzliwie.

– To brzmi jak próba przekupstwa.

– Raczej jak oficjalne podziękowanie – odpowiedział z lekką ironią. – Obiecuję, że nie będę zadawał trudnych pytań.

Powinnam odmówić, tak robiłam zawsze. Zamiast tego weszłam do środka, sama nie wiedząc dlaczego. Usiedliśmy przy stole. Rozmawialiśmy o niczym konkretnym, o muzyce puszczanej w radiu, o tym, jak dziwnie cicho bywa w blokach pełnych ludzi. Zaskoczyło mnie, że słuchałam uważnie i że odpowiadałam bez napięcia, bez tego wewnętrznego cofania się o krok.

– Jestem Kuba – powiedział w pewnym momencie.

– Kinga – odpowiedziałam szybko.

Kiedy wychodziłam, miałam wrażenie, że coś się niepostrzeżenie zmieniło. Jakby ten wieczór nie chciał zostać tylko drobną pomyłką.

Zbliżyliśmy się do siebie

Zaczęliśmy się mijać na osiedlu coraz częściej. Albo tak mi się wydawało, bo wcześniej po prostu nie zwracałam na to uwagi. Kuba wychodził rano mniej więcej wtedy, kiedy ja wracałam z nocnej zmiany, albo spotykaliśmy się wieczorem, gdy wynosiłam śmieci. Zawsze zamienialiśmy kilka zdań, krótkich, pozornie nic nieznaczących, ale łapałam się na tym, że zwalniam krok, żeby ta rozmowa trwała choć chwilę dłużej.

Znowu uciekasz – rzucił kiedyś, gdy zerknęłam na zegarek.

– Raczej trzymam się planu – odpowiedziałam. – Lubię wiedzieć, co mnie czeka.

– To musisz być bardzo odważna – uśmiechnął się krzywo. – Ja zwykle nie mam pojęcia, co zrobię jutro.

Parsknęłam śmiechem, zanim zdążyłam się powstrzymać. To było nowe i trochę niepokojące, że ktoś potrafił tak łatwo rozbroić mój dystans. Spotkania przy kawie przyszły naturalnie. „Skoro i tak idziemy w tę samą stronę” – powiedział. „Skoro to tylko kawa” – pomyślałam. Siedzieliśmy w niewielkiej kawiarni niedaleko bloku. On mówił o swojej pracy, ja o tym, że lubię obserwować ludzi, ale niekoniecznie z nimi rozmawiać. Przyjął to bez zdziwienia.

To ma sens – stwierdził spokojnie. – Niektórzy wolą ciszę.

Zaskoczyło mnie, jak bardzo mnie to uspokoiło. Kilka dni później zaproponował lodowisko. Zareagowałam automatycznym sprzeciwem, mówiąc, że dawno nie jeździłam i pewnie skończy się to kompromitacją. Spojrzał na mnie z tym samym uważnym spokojem co zawsze.

– To dobrze – odpowiedział. – Ja też dawno nie jeździłem.

Na lodzie trzymałam się go kurczowo, udając, że chodzi tylko o równowagę. Śmialiśmy się, gdy ktoś obok nas tracił panowanie nad sobą, a ja udawałam, że wcale nie liczę na jego dłoń, gdy zwalniałam. W pewnym momencie złapał mnie w pasie, żebym nie upadła, i przez sekundę zapomniałam, że to ma być tylko wyjście bez znaczenia.

Wracałam do domu z policzkami rozgrzanymi nie od zimna. Wmawiałam sobie, że to zwykła znajomość, że nic się nie dzieje. A jednak następnego dnia pierwsze, co zrobiłam, to sprawdziłam, czy jego światło wciąż pali się w oknie.

To była niespodzianka

Nie planowałam niczego szczególnego na sylwestra. To był jeden z tych dni, które z góry ustawia się w kategorii „do przetrwania”. Kupiłam coś prostego do jedzenia, włączyłam muzykę, żeby nie słyszeć odgłosów z mieszkań obok, i powiedziałam sobie, że północ mogę równie dobrze przespać. Tak było łatwiej niż przyznanie, że brak planów wcale mi nie odpowiadał. Telefon zawibrował późnym popołudniem.

„Masz chwilę?”– napisał Kuba. „Mam” – odpisałam niemal od razu, choć wcześniej wmawiałam sobie, że nie siedzę z telefonem w ręku. Zapukał po kilkunastu minutach. Stał w drzwiach w ciemnej kurtce, z lekko zmieszanym uśmiechem i pudełkiem w rękach.

– Nie chcę przeszkadzać – powiedział. – Pomyślałem tylko, że jeśli i tak jesteśmy sami, to może spędzimy ten wieczór razem. Bez fajerwerków i wielkich deklaracji.

Wpuściłam go do środka, zanim zdążyłam się nad tym zastanowić. W mieszkaniu zrobiło się jakoś ciszej, choć nic się przecież nie zmieniło. Usiadł naprzeciwko mnie, a między nami pojawiło się napięcie, inne niż dotąd. Mniej żartobliwe, bardziej intymne.

Pamiętasz moją paczkę? – zapytał nagle.

– Trudno zapomnieć – odpowiedziałam.

– Dzisiaj dotarła do mnie inna – przesunął pudełko w moją stronę.

Spojrzałam na niego pytająco, ale nie wyjaśnił nic więcej. Przez chwilę słyszeliśmy tylko stłumione dźwięki z zewnątrz, jakby miasto przygotowywało się do czegoś ważnego, a my staliśmy obok tego wszystkiego.

– Otwórz – powiedział cicho.

Poczułam niepokój, który mieszał się z ciekawością. Wiedziałam, że to chwila, po której coś się zmieni, choć nie umiałam jeszcze nazwać co. Sięgnęłam po pudełko, czując, jak serce bije mi szybciej niż powinno.

Tego się nie spodziewałam

Otwierałam pudełko powoli, jakby czas dało się rozciągnąć samym ruchem dłoni. Karton ustąpił bez oporu, a ja poczułam nagły przypływ ciepła w palcach. W środku było mniejsze pudełko, proste, ciemne. Podniosłam na niego wzrok.

– Jeśli nie chcesz, możemy to zamknąć i udawać, że nic się nie stało – powiedział Kuba. Mówił spokojnie, ale widziałam, że oddycha płycej.

Potrząsnęłam głową. Nie chciałam uciekać. Otworzyłam mniejsze pudełko i zobaczyłam pierścionek. Niezbyt duży, bez ostentacji, taki, który wyglądał, jakby ktoś wybierał go długo i uważnie. Przez chwilę nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.

– To nie jest pośpiech – odezwał się. – To raczej przyznanie się do tego... co do ciebie czuję. Od początku miałem wrażenie, że ta pomyłka z paczką nie była przypadkowa. Chciałem dać ci przestrzeń, ale nie mogę już dłużej milczeć.

Zamknęłam oczy, bo napłynęło zbyt wiele myśli naraz. Strach, który znałam aż za dobrze, mieszał się z czymś nowym, jasnym i niepokojąco spokojnym.

Boję się – powiedziałam w końcu. – Zwykle wszystko kontroluję. Ludzi też trzymam na dystans.

– Wiem – odpowiedział. – I nie chcę tego zmieniać na siłę. Chcę tylko być obok, jeśli mi pozwolisz.

Popatrzyłam na pierścionek jeszcze raz. Nie był obietnicą gotowego szczęścia. Był zaproszeniem. Podniosłam na niego wzrok.

– Nie wiem, co będzie dalej – przyznałam.

– Ja też nie – uśmiechnął się lekko. – I chyba właśnie dlatego to ma sens.

Nie powiedziałam „tak” w sposób, jaki zna się z filmów. Zamiast tego wyciągnęłam dłoń. Drżała mi, ale nie cofnęłam jej ani na moment.

Pozwoliłam sobie na ryzyko

Po północy miasto było głośne, ale w moim mieszkaniu panowała cisza, jakiej dawno nie pamiętałam. Siedzieliśmy wtuleni w siebie, nie dotykając się już tak niepewnie jak wcześniej, ale też bez zachłanności i natarczywości. Pierścionek leżał na stole między nami, nie jak symbol wielkich obietnic, tylko jak fakt, z którym trzeba się oswoić.

Nie musimy niczego ustalać – powiedział Kuba cicho. – Nie dziś.

Skinęłam głową. To było dokładnie to, czego potrzebowałam. Przez lata wmawiałam sobie, że niezależność polega na tym, by nikogo nie potrzebować. Teraz zaczynałam rozumieć, że chodzi raczej o wybór, o świadome dopuszczenie kogoś do własnej przestrzeni.

Patrzyłam na niego i myślałam o tym, jak absurdalne potrafi być życie. Jedna źle doręczona paczka, jeden wieczór, gdy nie chciało mi się walczyć z własną niechęcią do ludzi, i nagle wszystko zaczęło wyglądać inaczej.

Bałam się. Tego, że coś zepsuję, że za bardzo się zamknę albo przeciwnie, że odsłonię się za mocno. Wiedziałam, że nie stanę się inną osobą tylko dlatego, że ktoś wszedł do mojego życia. Nadal będę ostrożna, czasem wycofana, czasem milcząca. I pierwszy raz nie czułam potrzeby przepraszania za to.

– Zostaniesz? – zapytałam w końcu.

Uśmiechnął się, bez triumfu, bez presji.

– Jeśli chcesz.

Chciałam. Nie dlatego, że miałam pewność, ale dlatego, że po raz pierwszy od dawna nie chciałam uciekać. Nie znałam odpowiedzi na pytania, które dopiero miały się pojawić. Wiedziałam tylko, że tej nocy pozwoliłam sobie na ryzyko. A to było więcej, niż kiedykolwiek planowałam.

Kinga, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama