Reklama

Pracuję w firmie, gdzie nikt nie pyta, czy masz życie prywatne – tu masz być dyspozycyjny i wydajny. Dla innych byłoby to nie do zniesienia. Dla mnie? Cóż... przez lata tak żyłem. Wracałem wieczorem do domu, zdejmowałem buty, podchodziłem do lodówki – a tam już od dawna nie było zimnego piwa. Żona twierdziła, że to „niezdrowe na noc”. Za to w szafce zawsze czekała na mnie teczka z rachunkami.

Dostałem zegarek, o którym marzyłem od lat. Męski, ciężki, z mechanizmem tak dokładnym, że mógłby mierzyć czas w innej galaktyce. Kupiłem go za premię w tajemnicy. Jakby to była jakaś zdrada. Przyniosłem do domu. Schowałem. I wtedy się zaczęło.

Nie mogłem powiedzieć

Zegarek przyniosłem owinięty w papier śniadaniowy i schowałem go na dnie szuflady z narzędziami, tam gdzie nikt nie zaglądał oprócz mnie. To była czysta radość – stalowy, elegancki, ciężki. Spojrzałem na cyferblat, jakby miał mi powiedzieć, że jestem jeszcze kimś więcej niż tylko chodzącym bankomatem z żoną w roli menedżera.

– Co tak się uśmiechasz sam do siebie? – zapytała Aneta, zaglądając do kuchni.

– Nic, tak sobie... dobry dzień w pracy miałem.

– Dostałeś coś?

Zamarłem. Przez ułamek sekundy chciałem jej powiedzieć. Że była premia, że kupiłem sobie coś po raz pierwszy od lat. Ale potem usłyszałem w głowie jej głos: „Ile to kosztowało? Po co ci to? Zegarek? Serio?”

– Nie, po prostu skończyliśmy projekt wcześniej. Szef był zadowolony.

– Aha – odparła, jakby nie do końca wierzyła. – To jak już masz czas, to zobacz, co przyszło z gazowni. I wiesz co, ta twoja wypłata znowu nie wystarczyła. Będziesz musiał dołożyć z tej premii, jak dostaniesz.

– Jasne – powiedziałem z kamienną twarzą. – Dołożę.

Tej nocy leżałem w łóżku, wpatrując się w sufit. Czułem się jak dzieciak, który przemycił lizaka do domu. A przecież to był mój zegarek. Mój. Z moich pieniędzy. Ale nawet się nim nie nacieszyłem. Nie założyłem ani razu.

Jeszcze nie wiedziałem, że ona go znajdzie. I że za tydzień spakuję torbę.

Nie zapytałem jej o pozwolenie

Zegarek nosiłem tylko wtedy, gdy Aneta była na zakupach albo u swojej siostry. Zakładałem go na chwilę, stałem przy lustrze w łazience i patrzyłem, jak leży na nadgarstku. Było w tym coś... podniosłego. Jakbym odzyskał kawałek siebie.

– Co robisz w łazience tyle czasu? – zawołała któregoś dnia.

– Boli mnie żołądek! – odkrzyknąłem, chowając zegarek w ręcznik i wpychając do szuflady z kosmetykami.

– To znowu przez to twoje jedzenie w pracy, na pewno. Ile razy mówiłam, żebyś brał z domu?

Pokiwałem głową, chociaż wiedziałem, że nie o jedzenie chodzi.

Dwa dni później wróciłem wcześniej. Cicho wszedłem do domu, zdjąłem buty i już w progu usłyszałem coś, co postawiło mi włosy na karku.

I co to niby ma być?! – głos Anety dobiegał z sypialni. – Jacek?!

Stanąłem jak wryty. W dłoni trzymała zegarek. Mój zegarek.

– Gdzie to znalazłaś? – zapytałem głucho.

– Lepiej powiedz, gdzie ty to kupiłeś! Ile to kosztowało?! Ty chyba sobie żartujesz!

– To... to z mojej premii – wyjąkałem. – Chciałem...

– Ty chciałeś?! A mnie w ogóle zapytałeś?! My mamy rachunki do zapłacenia, a ty się bawisz w luksusy?! Jesteś poważny?

– To były moje pieniądze – powiedziałem cicho. – Chciałem raz coś dla siebie.

– I właśnie dlatego nie powinieneś mieć dostępu do gotówki. Sprzedaj to. Jutro.

Zegarek zniknął tego samego dnia.

A we mnie coś pękło. Nie szybko. Ale na dobre.

Jak obca kobieta

Przez pierwsze dni nie mówiłem nic. Ani o zegarku, ani o tym, co się we mnie kotłowało. Udawałem, że wszystko gra. Śmiałem się z jej dowcipów, pomagałem przy obiedzie, nawet wyjąłem śmieci bez przypominania. Ale coś się zmieniło.

– Co taki milczący jesteś ostatnio? – zapytała któregoś wieczoru, mieszając zupę. – Coś się stało?

– Nic – mruknąłem. – Po prostu jestem zmęczony.

– Pracujesz jak zawsze. A może znowu coś kombinujesz, co? Masz coś do ukrycia?

Spojrzałem na nią i nie poznawałem tej kobiety. Czy naprawdę właśnie to usłyszałem?

– Mam coś do ukrycia? Serio?

– No bo jak się zachowujesz jak winny, to trudno nie myśleć.

– A może po prostu nie mam siły na kolejne kazania? – wybuchłem. – Może nie mam już ochoty prosić o pozwolenie na każdą złotówkę? Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?

– Nie podoba ci się, jak prowadzę dom? – uniosła brwi. – To może sam sobie gotuj, pierz, płać rachunki i jeszcze znajdź czas na kupowanie drogich zabawek!

– Zabawek?! To był zegarek. Mój. Z mojej pracy. Z mojej premii. Nie kradłem ci z portfela!

Zamilkła. Ale tylko na chwilę.

– Dobrze. Skoro tak to widzisz, to może czas przemyśleć, kto tu trzyma wszystko w kupie i za co komu jest wdzięczny.

Nie odpowiedziałem. Poszedłem do pokoju, usiadłem na łóżku i wcisnąłem twarz w dłonie.

Tego wieczoru napisałem maila do właściciela wynajmowanego mieszkania z pytaniem, czy ma coś wolnego.

Dość życia jak więzień

W sobotę wróciłem późno. Posiedziałem po godzinach w pracy, choć niczego nie musiałem kończyć. Po prostu nie chciało mi się wracać. Na klatce spotkałem sąsiada z naprzeciwka.

– Co tak późno, Jacek? – zapytał z życzliwym uśmiechem.

– A bo wiesz... w domu trochę duszno – rzuciłem półżartem.

W mieszkaniu panowała cisza. Wchodząc do sypialni, zauważyłem walizkę. Stała przy szafie. Przez moment poczułem przyspieszone tętno – ale nie, to nie ja się pakowałem. To Aneta.

– Co to ma być? – spytałem, wskazując na walizkę.

– Jadę do siostry. Na kilka dni. Może przemyślisz sobie, co jest ważne, a co nie – powiedziała beznamiętnie, wciskając ostatnią bluzkę do środka.

– Przemyślałem. Wiesz co jest ważne? Że ja już nie chcę żyć jak więzień.

– O, czyli jednak zegarek był tylko początkiem? – prychnęła.

– Zegarek był symbolem. Tego, że nie mam prawa do niczego swojego. Do marzeń, do odrobiny przyjemności. Ty wszystko kontrolujesz. Nawet moje skarpetki!

– Bo ktoś musi myśleć za nas dwoje! – wrzasnęła, zatrzaskując walizkę. – Gdyby nie ja, byłbyś goły i wesoły, z debetem na koncie!

– Może przynajmniej byłbym sobą – syknąłem.

Złapała walizkę i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się tylko na chwilę.

– Wiesz co, Jacek? Może faktycznie powinniśmy przestać się męczyć.

– Może powinniśmy – odpowiedziałem chłodno.

Gdy drzwi się za nią zamknęły, przez chwilę poczułem... ulgę. Ale też coś dziwnego. Jakby strach. Albo wolność, której się odzwyczaiłem.

Nie wracam

Minął tydzień, odkąd Aneta wyjechała do siostry. Przez pierwsze dwa dni dzwoniła, rzucając krótkie: „Sprawdziłeś stan konta?”, „Zapłaciłeś ratę?”. Potem ucichła. Nie oddzwaniałem. Nie sprawdzałem konta. Nie płaciłem raty. Po raz pierwszy od lat – odpuściłem.

W czwartek, zaraz po pracy, poszedłem obejrzeć kawalerkę. Nieduża, z oknem na ulicę i krzywym parkietem. Właściciel był starszym panem, konkretny.

– Cicho tu, sąsiedzi normalni – mówił. – Jak pan nie będzie grał na perkusji po nocach, to się dogadamy.

– Biorę – odpowiedziałem bez wahania.

W piątek wieczorem pakowałem torbę. Ubrań dużo nie miałem. Kilka koszul, bluzy, trochę książek.

Usiadłem na kanapie i wyciągnąłem telefon. Napisałem wiadomość:

„Nie wracam. Nie dlatego, że cię nienawidzę. Tylko dlatego, że chcę wreszcie siebie polubić. Wychodzę z tej relacji, zanim się całkiem zgubię”.

Wysłałem. Po sekundzie pojawiło się „przeczytano”. Zero odpowiedzi. I dobrze.

Po chwili zadzwonił telefon. Numer mamy.

– Jacek? Aneta dzwoniła do mnie przed chwilą. Mówiła, że... że się wyprowadzasz?

– Tak, mamo. Wszystko dobrze. Po prostu... nie mogę tak żyć. Zrozum.

– Synku... jeśli to naprawdę twoja decyzja, to będę po twojej stronie.

– Dzięki. Tylko to mi było potrzebne.

Po raz pierwszy od dawna czułem, że mam kontrolę. Że decyzja należy do mnie. Nie wiedziałem jeszcze, co będzie dalej. Ale cokolwiek to będzie – będę w tym ja.

Nowy rozdział

Kiedy wprowadziłem się do nowej kawalerki, poczułem się jak student na pierwszym roku – materac, pudełko zamiast stołu i czajnik z przeciekającym dzióbkiem. Ale to był mój czajnik. Mój bałagan. Mój wybór.

Pierwszej nocy nie mogłem zasnąć. Leżałem w ciszy, wsłuchując się w stukot tramwajów za oknem. Wtedy przyszła wiadomość od Anety:

„To wszystko przez ten głupi zegarek?”

Zacząłem pisać odpowiedź. Skasowałem. Potem znowu. W końcu wysłałem tylko jedno zdanie:

„Nie przez zegarek. Przez wszystko, co mi zabrałaś bez pytania”.

Nie odpisała. I już nie czekałem.

W kolejnych tygodniach zacząłem żyć po swojemu. Kupiłem zegarek z plastikowym paskiem – nie dla prestiżu, tylko żeby sobie przypomnieć, że czas należy do mnie. Zacząłem znów biegać rano, coś gotować, nawet spotykać się z kumplami, których wcześniej unikałem, „bo Aneta nie przepada”.

– Ale ty normalnie promieniejesz, stary – powiedział Tomek, sącząc piwo. – Myślałem, że cię Aneta trzyma na krótkiej smyczy.

– Już nie trzyma – odpowiedziałem z uśmiechem. – Teraz sam sobie ją rozpiąłem.

Nie wróciłem do starego życia. I nie tęskniłem. Luksusowego zegarka nie miałem. Ale zyskałem coś znacznie cenniejszego. Siebie.

Jacek, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama