Reklama

Rano było tak zimno, że para uciekała mi z ust, jakbym stała na przystanku, a nie we własnej kuchni. Stałam boso na kafelkach, owinięta swetrem i patrzyłam na kaloryfer. Dotknęłam go, był lodowaty. Cofnęłam rękę odruchowo, jakby mogło mnie to jeszcze bardziej rozczarować. Chciałam to zgłosić, ale każda próba kontaktu oznaczała brak odpowiedzi ze strony administracji.

W czajniku zagotowała się woda, ale dźwięk był jakiś obcy, zbyt głośny w tej ciszy. Od kilku tygodni uczyłam się w niej funkcjonować na nowo. Po rozstaniu cisza była wszędzie. W sypialni, w łazience, w łóżku, które nagle zrobiło się za duże. Mówiłam sobie, że tak jest lepiej. Że boli tylko na początku, a później będzie lepiej. Ale tego ranka bolało bardziej niż zwykle.

Wzięłam kubek, dłonie mi drżały nie tylko z zimna. Spojrzałam na telefon jeszcze raz, choć wiedziałam, że nic się nie zmieni. Administracja istniała chyba tylko na papierze i w regulaminach. I wtedy pomyślałam o sąsiedzie spod piątki. O Marku.

Potrzebowałam towarzystwa

Mijaliśmy się od miesięcy na klatce schodowej. Zawsze krótkie „dzień dobry”, czasem nawet bez patrzenia w oczy. Wiedziałam, jak ma na imię, bo listonosz kiedyś głośno czytał nazwiska. Wiedziałam też, że mieszka sam.

Stałam przy drzwiach dobrych kilka minut. Zastanawiałam się, czy to nie jest desperacja. Czy wypada pukać do prawie obcego człowieka tylko dlatego, że jest zimno i że cisza zaczęła mi przeszkadzać. W końcu założyłam kurtkę i zeszłam piętro niżej. Serce biło mi szybciej, jakbym robiła coś zakazanego. Podniosłam rękę i zapukałam.

Drzwi otworzyły się po chwili.

– Tak? – zapytał spokojnie.

– Przepraszam… – zaczęłam i natychmiast poczułam się głupio. – Masz może… znaczy, u ciebie też nie grzeją?

Spojrzał na mnie uważnie, jakby ważył odpowiedź.

– Nie grzeją. Od trzech dni – powiedział. – Chcesz herbaty? U mnie przynajmniej czajnik działa.

Zawahałam się sekundę za długo.

– Jeśli to nie problem… – mruknęłam.

– Żaden – odsunął się, robiąc mi miejsce. – Jest zimno, nie ma co udawać, że nie.

Weszłam do środka, czując jednocześnie ulgę i lekki wstyd. Drzwi zamknęły się za mną cicho. Cisza tutaj była inna. Mniej bolesna.

Dobrze się przy nim czułam

Usiadłam przy stole w jego kuchni, owinięta kocem, który pachniał proszkiem do prania. Marek postawił przede mną gorącą herbatę w szklance, a para unosiła się leniwie, jakby nie chciała się spieszyć. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, trochę zbyt daleko, jak ludzie, którzy nie wiedzą jeszcze, ile przestrzeni mogą sobie nawzajem zabrać. Kuchnia była niewielka, ale uporządkowana. Na blacie stał czajnik, przy oknie wisiała roleta, lekko przekrzywiona.

U ciebie też zimno jak w piwnicy – rzuciłam, bardziej do siebie niż do niego.

– Tak. Przestałem już dzwonić. Człowiek się przyzwyczaja – odpowiedział spokojnie, wzruszając ramionami.

Zrobiło mi się dziwnie, bo mówił to bez złości. Jakby brak ciepła był czymś oczywistym, wpisanym w zimę i w życie. Przez chwilę milczeliśmy. On patrzył w stół, ja w swoje dłonie, zaczerwienione od zimna.

– Długo tu mieszkasz? – zapytałam w końcu, byle nie siedzieć w ciszy zupełnie bez słów.

– Kilka lat. A ty?

– Krócej – odpowiedziałam. – Niedawno zostałam sama.

Skinął głową, nie dopytując. Ta powściągliwość była zaskakująco kojąca. Nikt nie próbował mnie ciągnąć za język, nikt nie oczekiwał zwierzeń. A jednak poczułam, że mogłabym powiedzieć coś więcej, jeśli tylko bym chciała.

– Też byłem kiedyś w długim związku – powiedział po chwili. – Teraz jest ciszej.

Nie brzmiało to ani jak skarga, ani jak żart. Raczej jak stwierdzenie faktu. Zauważyłam, że cisza między nami nie ciążyła. Była niepewna, ale nie wroga. Pomyślałam, że to dziwne, jak bezpiecznie można się poczuć u kogoś, kogo prawie się nie zna, tylko dlatego, że niczego nie wymaga.

Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, popijając herbatę i pozwalając, by zimno za oknem przestało być najważniejsze. Po raz pierwszy od dawna nie myślałam obsesyjnie o własnym mieszkaniu i o ciszy, która tam na mnie czekała.

Staliśmy się sobie bliscy

Przyszłam następnego dnia. Zimno wciąż trzymało, a ja złapałam się na tym, że zanim jeszcze zdążyłam pomyśleć o administracji, zastanawiałam się, czy u Marka pali się światło. Zapukałam ciszej niż poprzednio, jakbym nie chciała się narzucać. Otworzył niemal od razu.

Znowu nie grzeją – powiedziałam, zanim zdążyłam się przywitać.

– Nadal nie – odpowiedział. – Wejdź.

Tym razem było mniej niezręcznie. Usiadłam w tym samym miejscu, koc leżał już przygotowany, jakby zakładał, że przyjdę. To mnie speszyło, ale też dziwnie ucieszyło. Rozmowa potoczyła się wolniej, spokojniej. Mówiliśmy o drobiazgach, o tym, jak trudno dogrzać mieszkanie zimą, o cenach prądu, o tym, że dorosłość okazała się mniej stabilna, niż obiecywano.

– Myślałem, że po trzydziestce wszystko jest już poukładane – rzucił z lekkim uśmiechem. – Praca, związek, jakieś poczucie sensu.

– Też tak myślałam – przyznałam. – A potem wszystko się rozsypało i nagle trzeba było uczyć się od nowa, jak poradzić sobie samej

Zamilkliśmy, ale nie było w tym napięcia. Cisza dawała chwilę oddechu. Poczułam, że mówię więcej, niż planowałam. Opowiedziałam, że rozstanie nie było nagłe, że raczej gasło to powoli, aż w końcu nie było czego ratować. On słuchał uważnie, nie przerywał, nie doradzał.

– U mnie było podobnie – powiedział cicho. – Tylko że ja się chyba poddałem wcześniej.

To zdanie zostało ze mną dłużej. Nie wiedziałam, co na nie odpowiedzieć, więc po prostu je przyjęłam. Kolejne dni wyglądały podobnie. Zimno wciąż było dobrym pretekstem, ale rozmowy coraz częściej schodziły na sprawy, których nie opowiada się byle komu. Były momenty ciszy, które przestały być niezręczne, i spojrzenia, w których nie było oczekiwań.

Zaczęłam się bać, że zaczynam to wszystko źle interpretować. Jednocześnie coraz trudniej było mi udawać, że łączy nas tylko kwestia braku ogrzewania. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że chodzi o coś więcej. Czułam to za każdym razem, gdy się do mnie nachylał, gdy niby przypadkiem muskał dłonią moje ramię.

Nie chciałam tego stracić

Po kilku dniach przestałam sprawdzać, czy ktoś wreszcie naprawił ogrzewanie. Zorientowałam się, że robię to dopiero wtedy, gdy łapałam się na myśli, że bardziej interesuje mnie, czy Marek jest w domu, niż to, czy grzejniki w końcu zaczną działać. Przychodziłam wieczorami, czasem później niż zwykle. Drzwi otwierały się coraz szybciej, bez tej pierwszej niepewności, która towarzyszyła nam na początku.

Rozmowy zmieniły ton. Mniej było żartów o zimnie, więcej pauz, w których każde z nas coś analizowało w głowie. Kiedyś zapytał, co zrobię, gdy wszystko wróci do normy, a ja nie od razu zrozumiałam, o co mu chodzi. Ogrzewanie? Zima? A może o coś innego.

– Nie wiem – odpowiedziałam w końcu. – Chyba wrócę do siebie. Tak jak zawsze.

– Ja też nie mam planów – powiedział, patrząc gdzieś obok mnie. – Raczej nauczyłem się nie planować.

To zdanie zapadło we mnie głębiej, niż bym chciała. Uświadomiłam sobie, że oboje krążymy wokół przyszłości, ale omijamy ją szerokim łukiem, jakby była czymś, co mogłoby nas spłoszyć. Nie mówiliśmy o tym, co jest między nami. Każde z nas zachowywało bezpieczny dystans, choć siedzieliśmy coraz bliżej.

– Dobrze jest nie być samemu, nawet jeśli to tylko na chwilę – rzucił nagle, jakby wyrwało mu się to mimochodem.

Nie odpowiedziałam od razu. Poczułam, że jeśli coś powiem, przekroczę niewidzialną granicę. A jednak to zdanie zostało ze mną na długo po tym, jak wyszłam do siebie. Leżałam w łóżku, wciąż w zimnym mieszkaniu, i myślałam, że dawno nie było mi tak spokojnie. Jednocześnie pojawił się lęk, że to wszystko jest tymczasowe i że właśnie dlatego tak bardzo mnie przyciąga.

Przywiązałam się do niego

Ciepło wróciło nagle, bez zapowiedzi. Rano obudziłam się z uczuciem, że w mieszkaniu jest inaczej, jakby powietrze przestało gryźć w płuca. Dotknęłam kaloryfera i aż cofnęłam rękę, zaskoczona. Zrobiło się normalnie. Dokładnie tak, jak miało być od początku. A jednak poczułam coś na kształt straty, której nie potrafiłam nazwać.

Przez cały dzień krążyłam po mieszkaniu, słuchając dźwięków, które wróciły razem z ciepłem. Szum rur, delikatne trzaski. Cisza nie była już tak ogłuszająca. Zorientowałam się, że brakuje mi nie tyle jego kuchni, ile tego, że ktoś był obok, nawet jeśli milczeliśmy. Spotkaliśmy się na klatce schodowej wieczorem. Stał oparty o poręcz, jakby nie był pewien, czy iść w górę, czy w dół.

– U ciebie już działa? – zapytał.

– Tak – odpowiedziałam. – W końcu.

– U mnie też – skinął głową. – To dobrze.

Te słowa zabrzmiały zbyt neutralnie. Przez chwilę mieliśmy siebie na wyciągnięcie ręki, a jednak każde z nas stało jakby krok dalej. Nie zaprosił mnie do siebie, a ja nie zapytałam, czy mogę wejść. Zrobiło mi się nieswojo, jakbyśmy oboje grali role, których nie chcieliśmy.

– No to… trzymaj się – powiedział.

– Ty też – odparłam.

Wróciłam do siebie z poczuciem pustki, która była trudniejsza do zniesienia niż wcześniejszy chłód. Usiadłam na kanapie i zdałam sobie sprawę, że przywiązałam się szybciej, niż bym chciała. Że przez te kilka dni pozwoliłam sobie zapomnieć, jak wygląda samotność, a teraz musiałam się z nią znów zmierzyć.

Nie chciałam już udawać

Przez dwa dni nie zeszłam piętro niżej. Mówiłam sobie, że to logiczne, że każdy wrócił do swojego rytmu, że tak właśnie powinno być. Mieszkanie było ciepłe, aż duszne, a ja i tak siedziałam w swetrze, jakby organizm nie nadążał za zmianą. Cisza znów miała wyraźne kontury. Słychać było każdy mój ruch, każdy krok, każdy oddech. Zrozumiałam, że to nie brak ogrzewania wypchnął mnie z domu tamtego dnia, tylko coś znacznie głębszego.

Wieczorem długo stałam przy drzwiach, zanim wyszłam. Nie miałam gotowej przemowy, żadnych wielkich słów. Bałam się, że wyjdę na kogoś, kto za bardzo się przywiązał, kto źle zrozumiał tymczasową bliskość. Zapukałam, tym razem mocniej, pewniej. Otworzył zaskoczony.

– Już grzeją – powiedział, jakby to było jedyne zdanie, które przyszło mu do głowy.

– Wiem – odpowiedziałam. – Nie przyszłam z powodu zimna.

Patrzył na mnie uważnie, ale nie cofnął się, nie zamknął drzwi. Wpuścił mnie do środka w milczeniu. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, bez koca, bez pretekstów. Powietrze było ciepłe, ale napięcie między nami chłodne i ostre.

– Nie wiem, co to jest – zaczęłam, zanim zdążyłam się wycofać. – Nie wiem, dokąd to zmierza. Ale wiem, że nie chcę udawać, że nic się nie wydarzyło.

Przez chwilę myślałam, że nic nie powie. W końcu odezwał się cicho.

– Też nie chcę wracać do tego, co było wcześniej – powiedział.

Nie padły żadne obietnice. Nie było deklaracji ani prób nazwania tego, co się między nami narodziło. Została zgoda na bycie obok, na teraz, bez wybiegów w przyszłość. Poczułam ulgę, ale też strach, bo to było prawdziwsze niż wszystkie wyobrażenia.

Marta, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama