Reklama

Wyjazd do Niemiec nie był moim marzeniem. Po prostu musiałem – rachunki nie czekały, a w Polsce robota była albo dorywcza, albo śmiesznie płatna. Zostawiłem żonę i syna, wziąłem najtańszy bilet i pojechałem tyrać na budowie. Liczyłem każdy eurocent, oszczędzałem na wszystkim – jadłem byle co, spałem z trzema chłopami w pokoju. Wszystko po to, żeby im tu, w domu, niczego nie brakowało. Nawet przez chwilę nie przypuszczałem, że w czasie gdy ja harowałem w obcym kraju, moja żona miała zupełnie inne plany. Innego mężczyznę. I zupełnie inne życie.

Wyruszyłem za chlebem

Pamiętam, jak staliśmy wtedy razem na peronie. Ja z torbą wypchaną roboczymi ciuchami, ona z łzami w oczach. Przynajmniej tak mi się wydawało. Uściskałem syna, powiedziałem mu, żeby słuchał mamy, że niedługo przywiozę mu nowy rower, jakiego nie ma żaden chłopak na osiedlu. A potem wsiadłem do pociągu, który zawiózł mnie wprost do ciężkiej pracy.

Zaczynałem wcześnie rano, kończyłem późnym wieczorem. Budowa pod Berlinem, beton, kurz, zmęczenie w kościach. Ale nie narzekałem. Co tydzień przelewałem Monice pieniądze na życie, na opłaty, na szkołę dla Dawida. Czasem dorzucałem coś ekstra – na kino, pizzę, czy sukienkę. Chciałem, żeby nie czuła się samotna. Pisała, że tęskni, że czeka. Dzwoniliśmy wieczorami, ale rozmowy były coraz krótsze. „Zmęczona jestem” – mówiła. Albo: „Dawid zasnął, nie chcę go budzić”. Wierzyłem. Bo czemu miałbym nie wierzyć?

Pierwszy raz coś mnie tknęło, gdy poprosiłem ją, żeby wysłała mi zdjęcie z urodzin naszego syna. Zawsze robiła pełno fotek, a tym razem powiedziała, że „telefon się rozładował”. Pomyślałem – zdarza się. Ale potem przestała odbierać wieczorne rozmowy. Tłumaczyła się, że była u sąsiadki, że zasnęła, że zapomniała. Tłumaczenia brzmiały logicznie. A jednak, gdzieś tam w środku zaczynałem mieć przeczucie, że coś jest nie tak. Chciałem wracać, ale wtedy dostałem ofertę dodatkowych godzin. A to oznaczało więcej pieniędzy dla rodziny. Dla niej. Więc zostałem.

Nie odbierała telefonów

Nie było mnie ledwie trzy miesiące, a wszystko już zaczynało się sypać. Wieczory, które wcześniej spędzaliśmy razem – przed telewizorem, śmiejąc się z głupich programów – zamieniły się w samotne siedzenie na piętrowym łóżku, z telefonem przy uchu, czekając aż odbierze. Coraz częściej milczała. Czasem odpisywała po kilku godzinach, krótko: „sorry, byłam w łazience”, „byłam u sąsiadki”, „zasnęłam”.

– Wszystko u was dobrze? – zapytałem kiedyś.

– Tak, a co ma być nie tak? – odburknęła, jakby to pytanie było dziwne.

Później przysłała mi zdjęcie z uśmiechniętym Dawidem, niby wszystko w porządku, ale… tło się nie zgadzało. Nasz stół wyglądał inaczej, jakby inny. Kwiaty, których nigdy nie lubiła, nagle w wazonie. A na szafce – męski zegarek. Nie mój. Zacisnąłem zęby. Może sąsiad? Może odwiedziła koleżankę?

Po pracy nie miałem siły myśleć, ale głowa sama podsuwała obrazy. Inny facet, siedzący przy moim stole. Mój syn, śmiejący się do kogoś, kto nie jest jego ojcem. Moja żona, w cudzych ramionach. Zamiast mówić, zacząłem wypytywać: z kim była, co robiła, dlaczego nie ma jej w domu. Odpowiadała chłodno albo zniecierpliwiona. W końcu usłyszałem:

– Może nie dzwoń codziennie, co? I tak nie masz czasu na rozmowę, tylko przesłuchania urządzasz.

Zamilkłem. Bo miała rację. Ale nie wiedziałem już, co gorsze – że milczę, czy że zaczynam się bać prawdy.

Niepokojące zmiany w jej głosie

Kiedyś dźwięk jej głosu wystarczał, żebym przetrwał cały dzień. Ciepły, spokojny, znajomy. Ale teraz coś się zmieniło. Rozmawiała ze mną jakby z obowiązku, jakby była gdzieś obok, myślami w innym miejscu. Już nie śmiała się z moich dowcipów. Zamiast czułości – chłodne „no dobra, kończmy, bo mam jeszcze rzeczy do zrobienia”.

– Jesteś jakaś inna – powiedziałem w końcu, nie wytrzymując.

– Bo może jestem zmęczona, Zbyszek! Ty tam siedzisz, robisz swoje, a ja tu wszystko ogarniam! Praca, dziecko, zakupy, dom!

– No przecież właśnie po to tam jestem. Żebyś nie musiała się martwić pieniędzmi – próbowałem tłumaczyć.

Ale co z tego, jak cię nie ma?!

Zapadła cisza. Pierwszy raz powiedziała to tak wprost. Że mnie nie ma. Że to nie wystarcza, że zarabiam. Że pieniądze to nie wszystko. W tamtym momencie poczułem, że oddalamy się od siebie szybciej niż pociąg, którym wyjechałem z Polski.

Zacząłem sprawdzać jej aktywność w mediach społecznościowych. Głupie, wiem. Ale jak człowiek nie ma kontroli nad rzeczywistością, to sięga po byle okruch. Zauważyłem, że dodała nowe zdjęcie – selfie, jakich wcześniej nie robiła. Usta pomalowane, włosy zrobione. Opis: „Wieczór tylko dla mnie”. I komentarze. A jeden z nich – „piękna jak zawsze” – od faceta, którego nie znałem. Wtedy coś we mnie się zakotłowało. Już nie chodziło tylko o przeczucia. Chciałem wiedzieć, kim on jest. I co ona przede mną ukrywa.

Prawda wyszła przez przypadek

Nie musiałem długo czekać. Prawda wypłynęła sama, jak zawsze, w najmniej spodziewanym momencie. Była sobota, roboty miałem mniej, więc zadzwoniłem do Dawida, żeby pogadać chwilę, zapytać, jak mu idzie w szkole. Odebrał od razu.

– Tata! – ucieszył się. – A wiesz, że dzisiaj byliśmy w ZOO?

– Super! Z mamą?

Z mamą i z wujkiem Arkiem!

Zrobiło mi się gorąco.

– Z kim?

– No… z wujkiem Arkiem. On teraz często do nas przychodzi. Wiesz, on zna się z mamą z pracy. On ma taki śmieszny śmiech. I śpi czasem na kanapie, jak długo siedzą.

Milczałem, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie chciałem, żeby się wystraszył.

– Dawidku, dasz mi mamę do telefonu?

– Nie ma jej, wyszła do sklepu. Ale mówiła, że wróci na kolację. Z wujkiem.

Nie czekałem na więcej. Po skończonej rozmowie wstałem i chodziłem po pokoju jak dzikie zwierzę. W głowie miałem chaos. Arek. Z pracy. Śpi na kanapie. ZOO w trójkę. I jeszcze to dziecko, które mówi mi to wszystko z takim spokojem, jakby to było najnormalniejsze na świecie.

Chciałem zadzwonić do niej natychmiast, ale w ostatniej chwili odłożyłem telefon. Bo wiedziałem, jak to się skończy. Krzyki. Zaprzeczenia. „Przesadzasz”. „Wymyślasz”. Znałem ten ton. Więc zamiast dzwonić, wykupiłem bilet na pierwszy weekend, który miałem wolny. Do domu. Bo jeśli ktoś miał ją zapytać w oczy, to tylko ja.

Nie mam do czego wracać

Wróciłem bez uprzedzenia. Z walizką, jakby to był zwykły urlop, tylko że z sercem, które waliło jak młot. Po drodze obiecywałem sobie, że zachowam spokój, że nie zrobię scen. Że najpierw posłucham. Ale kiedy stanąłem pod drzwiami naszego mieszkania, z wnętrza dobiegł mnie śmiech. Nie jej. Męski. Zadzwoniłem dzwonkiem, nie pukając. Po chwili usłyszałem jej kroki. Otworzyła drzwi, stanęła jak wryta.

– Zbyszek?! Co ty tu robisz?!

Za jej ramieniem, w salonie, siedział facet. Na mojej kanapie. Naszej. Ubrany jak u siebie, z kubkiem w ręku. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale ani się nie poderwał, ani nie próbował udawać, że mnie nie zna.

– Możesz się ubrać i wyjść? – powiedziałem do niego. – To jest mój dom.

– Zbyszek, proszę cię... Nie rób sceny – wtrąciła się Monika. – Arek tylko przyszedł pomóc mi z naprawą szafki.

– W sobotę wieczorem? – uniosłem brwi. – I śmiech taki wesoły od śrubokrętów?

Arek wstał, odłożył kubek. Wyszedł bez słowa. A ja zostałem z nią. Z kobietą, której ufałem. Dla której się poświęciłem.

– Od kiedy? – spytałem tylko.

Patrzyła na mnie z tą swoją miną – niby skruchy, niby rezygnacji. W końcu powiedziała:

– Nie chciałam tego. Tak po prostu wyszło. Byłam sama...

Nie odpowiedziałem. Bo co miałem powiedzieć? Że ja też byłem sam? Że harowałem jak wół, a ona...? Spojrzałem na nią ostatni raz i wyszedłem. Bo zrozumiałem jedno – nie miałem już do czego wracać.

A ja tylko chciałem dobrze

Wyprowadziłem się jeszcze tego samego dnia. Wynająłem pokój u starego znajomego. Dawidowi powiedziałem, że muszę coś załatwić i chwilowo będę mieszkał gdzie indziej. Nie chciałem wciągać go w to bagno. To nie jego wina, że jego matka postanowiła inaczej urządzić sobie życie.

Monika próbowała dzwonić. Najpierw z płaczem, potem z pretensjami. Że ją zostawiłem, że wróciłem bez zapowiedzi, że ją kontrolowałem. Nie odbierałem. Bo co było do gadania? Ona już podjęła decyzję, tylko zapomniała mnie o niej poinformować.

Zostałem w Polsce. Pracy dużo nie było, ale coś się znalazło. Mniej płatne niż w Niemczech, bardziej niestabilne, ale przynajmniej byłem blisko syna. Widywaliśmy się co tydzień. Starałem się, żeby nie widział po mnie żalu, złości, rozczarowania. Chociaż czasem, kiedy wracałem wieczorem do pustego pokoju, wszystko we mnie krzyczało.

Nie byłem idealnym mężem. Pewnie byłem uparty, zmęczony, często milczący. Ale zawsze chciałem dobrze. Chciałem zapewnić mojej rodzinie spokojne życie, dach nad głową, bułkę z szynką, a nie z margaryną. Chciałem, żeby nie musiała martwić się jutrem. A ona? Zamiast poczekać, porozmawiać, powiedzieć, że jej źle – wybrała łatwiejsze rozwiązanie. Inne ramiona. Inne życie.

Dziś już nie mam żalu. Tylko żałuję, że tak późno zrozumiałem, że nie wystarczy ciężko pracować, by kogoś zatrzymać. Czasem trzeba po prostu być.

Zbigniew, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama