„Gdy dostałem awans w pracy zrozumiałem, że to pułapka. Wszyscy znajomi się odwrócili, bo uważają, że ich zdradziłem”
„W głowie zaczęły się kłębić pytania: «Może to ja się zmieniłem? Może teraz, jako dyrektor, wydaję się im inny? Wyniosły? Niedostępny?». Ale zaraz przychodziła druga myśl: «Przecież to wciąż ja. Ten sam Maciek, co śmiał się z ich głupich dowcipów»”.

- Redakcja
Od ponad dekady pracuję w tej samej firmie. Właściwie to była moja pierwsza poważna praca po studiach i zostałem w niej na dobre. Po drodze były awanse, zmiany działów, czasem wyjazdy służbowe. Ale zawsze miałem wokół siebie ludzi, na których mogłem liczyć.
Trzymaliśmy się razem
Była nas paczka – grono kolegów z pracy. Widywaliśmy się po godzinach, szliśmy na piwo, na kręgle, na spontaniczny wypad nad jezioro. Gdy ktoś miał gorszy dzień, reszta potrafiła rzucić wszystko i przyjść z pizzą oraz kiepskim filmem, żeby tylko było raźniej. Święta? Obowiązkowa wigilia w pubie. Sylwester? Albo wspólnie, albo wcale.
Zawsze byłem pracusiem. Takim, który zostawał po godzinach, dopinał projekty i nie bał się brudnej roboty. Zdarzało się, że siedziałem nad raportami do drugiej w nocy, a rano przychodziłem na prezentację z czerwonymi oczami i litrowym kubkiem kawy. Było warto – bo krok po kroku wspinałem się coraz wyżej. I w końcu, po tylu latach, przyszło to – awans na dyrektora oddziału.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Gratulacje od szefa, klepnięcia po plecach, uściski dłoni. Dumę czułem tak wielką, że aż trudno było mi ją zmieścić w sobie.
Byłem szczęśliwy
Wieczorem nasza paczka zebrała się w ulubionej knajpie. Był toast, śmiechy, żarty.
– No to teraz mamy „pana dyrektora”! – zakpił lekko Mirek, stukając się ze mną kuflem.
– Tylko nie zapomnij o nas, zwykłych śmiertelnikach – dodała Anka.
– Jasne, jasne – roześmiałem się. – Jeszcze wam będę kawę parzył!
Śmialiśmy się wszyscy, ale w tonie tych żartów było coś ostrego. Ironia, której wcześniej nie wyczuwałem. Odpowiedziałem w swoim stylu, na luzie, ale gdzieś z tyłu głowy zakiełkowała myśl: „A jeśli to coś zmieni?”. Na początku nic się nie działo. Dni w pracy mijały jak zwykle – spotkania, maile, szybkie lunche w pobliskim barze. Tylko po godzinach zaczęło być… ciszej.
Coś się zmieniło
Kiedyś nasz grupowy czat potrafił rozbrzmiewać od rana do nocy. Ktoś wrzucał memy o szefie, ktoś inny zdjęcie kanapki z podpisem „śniadanie mistrzów”, a wieczorami toczyliśmy zażarte dyskusje, dokąd w piątek idziemy się napić.
Teraz powiadomień było coraz mniej. Raz ktoś napisał „hej, co u was?”, a odpowiedzi przyszły po kilku godzinach – zdawkowe, jakby z obowiązku. „To co, może wpadniemy dziś do knajpy”? – zaproponowałem w środę po pracy. „Ja mam coś do zrobienia” – odpisał Tomek. „Padam na twarz, może za tydzień” – dorzuciła Anka. Koniec wątku.
Początkowo myślałem: każdy ma gorszy moment, może więcej pracy, może pogoda ich przygniotła. Ale im dłużej to trwało, tym bardziej czułem, że coś jest nie tak. Złapałem się na tym, że czekam na te głupie powiadomienia w telefonie. Na to, żeby ktoś wrzucił żart, żebyśmy się pośmiali jak dawniej. Ale cisza była jak betonowa ściana – zimna, obojętna, nie do przebicia.
Wszyscy zamilkli
W głowie zaczęły się kłębić pytania: „Może to ja się zmieniłem? Może teraz, jako dyrektor, wydaję się im inny? Wyniosły? Niedostępny?”. Ale zaraz przychodziła druga myśl: „Przecież to wciąż ja. Ten sam Maciek, co śmiał się z ich głupich dowcipów i stawiał kolejkę, kiedy trzeba było”.
Był piątek wieczorem, siedziałem w domu. Z nudów wszedłem na Facebooka, przewijałem bezmyślnie tablicę… i wtedy zobaczyłem zdjęcie. Grupa znajomych, cała nasza paczka – siedzą w knajpie, kufle w górze, śmiechy, podpis: „Tak spontanicznie wyszło!”.
Zrobiło mi się gorąco. Przesunąłem zdjęcie palcem, jakbym chciał je zetrzeć z ekranu. Napisałem do Tomka: „Ej, widziałem, że byliście w pubie w piątek. Nie wiedziałem, że coś planujecie”. Odpisał szybko: „Aaa… to tak spontanicznie wyszło…”. „Spontanicznie? Wszyscy razem? Nawet słowa na czacie?” – palce same wystukiwały kolejne słowa. „No wiesz… jakoś tak się złożyło”.
Ignorowali mnie
Czułem, jak rośnie mi w gardle twarda kula. Rozmowa zaczęła się robić niezręczna. Odłożyłem telefon, ale nie mogłem przestać o tym myśleć. Spontanicznie – jasne. To musiało być planowane, ktoś musiał zadzwonić, ustalić godzinę, miejsce. I nikt nawet nie pomyślał, żeby dać mi znać.
To już nie był tylko lekki smutek jak wcześniej. To było jak cios nożem. Poczucie, że zostałem odstawiony na boczny tor. Że mój stolik stoi pusty, a ja sam siedzę w domu, piję herbatę i udaję, że mi to nie przeszkadza.
W głowie kiełkowała irytacja, taka, która drąży człowieka od środka. I pierwszy raz pomyślałem: A może oni naprawdę uważają, że już nie pasuję? Długo się wahałem, czy w ogóle poruszać ten temat. Może po prostu odpuścić? Ale to „spontaniczne” siedziało mi w głowie jak zadra. W końcu pewnego wieczoru wszedłem na nasz grupowy czat i napisałem wprost: „Słuchajcie, czemu ostatnio mnie nigdzie nie zapraszacie?”
Przez chwilę była cisza. Widziałem tylko, jak kolejne osoby czytają wiadomość. Potem odpisał Mirek: „Ty już jesteś w innej lidze, Maciek”. Zmarszczyłem brwi. „Co to znaczy?” – wystukałem. Odpowiedziała Anka: „No… jesteś dyrektorem. Trochę inaczej to wygląda”.
Czytałem te słowa kilka razy, jakby miały zmienić znaczenie. „Inna liga”? Jakbyśmy nagle grali na różnych boiskach. Jakbym nie mógł już z nimi siedzieć przy jednym stole, bo mam w stopce maila inny tytuł. „Dalej jestem tym samym Maćkiem. Nie pamiętacie, jak było?” – napisałem. „Pamiętamy. Ale to już nie to samo” – odpisał ktoś.
Poczułem, jakby ktoś nagle odciął mnie od reszty nożem. Niby spokojne słowa, niby bez wrogości, a jednak wybrzmiewały jak mur, który postawili między nami. I to taki, którego nie da się przeskoczyć.
Poczułem się sam
Odłożyłem telefon. Pierwszy raz w życiu poczułem się naprawdę samotny – tak do kości, do środka. Postanowiłem, że nie dam za wygraną. Może to tylko kwestia czasu, może trzeba im pokazać, że chcę być częścią tej paczki tak samo jak kiedyś. Dlatego pewnego wieczoru napisałem na czacie: „A może w sobotę pizza u mnie? Dawno się nie widzieliśmy”.
Minuty mijały, a odpowiedzi przychodziły powoli, jakby każdy musiał się zastanowić, co napisać. „Oj, wiesz… ciężki tydzień, może kiedy indziej” – odpisał Tomek. „Ja mam kupę zaległości w domu” – dorzuciła Anka. Czytałem te wiadomości i czułem, jak powoli opada ze mnie energia. Chciałem napisać „spoko, rozumiem”, ale nagle poczułem, że nie mam już nawet ochoty udawać, że to nic.
W sobotę wieczorem siedziałem sam w salonie. Na stoliku stała butelka wina, której nie miałem z kim otworzyć. Przeglądałem stare zdjęcia w telefonie. Twarze uśmiechnięte, bliskie, takie, które kiedyś były dla mnie codziennością. Teraz czułem, że ten rozdział został zamknięty, tylko ja wciąż stoję pod drzwiami i stukam, mając nadzieję, że ktoś je jeszcze otworzy. Tylko że w odpowiedzi słychać było już tylko ciszę.
Maciej, 42 lata
Czytaj także:
- „Tuż przed ołtarzem dowiedziałam się, że mój narzeczony zdradził mnie z inną. Jego kochankę znałam aż za dobrze”
- „Synowa ma czas na wszystko, tylko nie na domowe obowiązki. Czy naprawdę tak trudno podnieść się z kanapy i coś zrobić?”
- „Teściowa wygłosiła toast i zdradziła mój sekret. Mąż nie wytrzymał i zniknął z wesela przed tortem”

