Reklama

Kiedy dostałam pierwszą prawdziwą pracę, miałam wrażenie, że oto właśnie otwierają się przede mną drzwi do dorosłego życia. Każdego ranka zakładałam marynarkę, choć jeszcze miesiąc wcześniej biegałam po uczelni w rozciągniętym swetrze i trampkach. W lustrze w windzie widziałam dziewczynę, którą zawsze chciałam być: pewną siebie, uśmiechniętą, z kubkiem kawy w dłoni i planem dnia w głowie.

Przez lata obserwowałam na Instagramie influencerki, które chodziły po biurach w beżowych płaszczach i nosiły notesy Moleskine’a. Myślałam: „kiedyś też tak będę wyglądać – kobieta z klasą, która zarabia swoje pieniądze i kupuje sobie płaszcz bez wyrzutów sumienia”. Teraz wreszcie miałam szansę.

Pierwsza pensja, pierwsze zakupy, pierwsze rachunki i to uczucie: „w końcu nie muszę prosić mamę o przelanie na czynsz. Wieczorem, w modnej restauracji na Powiślu, siedziałyśmy z Basią i Karoliną – moimi przyjaciółkami z czasów studiów. Wino, świece, śmiech.

– No to, dziewczyny, wznosimy toast za nas! – powiedziała Basia, stukając się ze mną kieliszkiem.

– Koniec z makaronem z ketchupem, zaczyna się dorosłe życie!

– I z pożyczaniem kasy od mamy – dodała Karolina z przekąsem, a ja parsknęłam śmiechem, choć w środku trochę mnie to ukłuło.

Bo prawda była taka, że jeszcze dwa miesiące wcześniej mama płaciła za moje bilety miesięczne. I choć teraz miałam własne pieniądze, wciąż słyszałam w głowie jej głos:

– Tylko się nie zapędź, Natalka. Na początek nie wydawaj wszystkiego.

Byłam z siebie dumna

Ale jak się nie zapędzić, kiedy w centrum handlowym witryny krzyczały: „nowa kolekcja, nowa ty”? Patrzyłam na Anetę, koleżankę z pracy, zawsze pachnącą jak francuska perfumeria i ubraną w coś, co wyglądało drogo, ale niewymuszenie. Gdy mówiła o swojej ulubionej kawiarni albo o planach wakacyjnych, czułam, że bardzo chcę być taka jak ona. Dorosła, niezależna, zorganizowana.

Wieczorem, kiedy wracałam do wynajmowanego mieszkania na Mokotowie, patrzyłam na swoje odbicie w oknie autobusu i powtarzałam sobie: „To dopiero początek, Natalia. Teraz pokażesz wszystkim, że potrafisz”.

Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy odebrałam pierwszą wypłatę. Na koncie pojawiły się niecałe cztery tysiące złotych, a ja patrzyłam na ten przelew jak na coś magicznego. Mój własny zarobek. Mój. Nie od mamy, nie z pracy dorywczej, nie z korepetycji, tylko z prawdziwej, poważnej pracy. Miałam wrażenie, że wszystko jest możliwe.

Nie oszczędzałam

Najpierw kupiłam kawę w droższej kawiarni. Nie z sieciówki przy metrze, tylko w lokalu z marmurowym blatem i delikatnym zapachem wanilii. Potem pojechałam do galerii handlowej. To miał być tylko mały prezent dla siebie. Skończyło się na kilku torbach.

– Wezmę ten granatowy – powiedziałam do ekspedientki, kiedy mierzyłam elegancki płaszcz. – W pracy muszę wyglądać jak ktoś, kto zna się na rzeczy.

– Pięknie pani w nim – uśmiechnęła się kobieta, a ja poczułam ciepło w środku. To było dokładnie to, czego potrzebowałam – uznanie, że wyglądam jak ktoś, kto ma kontrolę nad swoim życiem. Zapłaciłam kartą, nie patrząc nawet na kwotę.

W następnych dniach zamówiłam przez internet nowe buty, zestaw kosmetyków i perfumy, o których wspominała Aneta z pracy. W biurze, gdy przypadkiem je wyczuła, odwróciła głowę i powiedziała:

– Piękny zapach. Naprawdę elegancki.

Poczułam się dumna, jakbym właśnie dostała awans. Płaszcz wisiał na krześle, buty błyszczały w korytarzu, a na biurku stał flakonik perfum. Patrzyłam na to wszystko i mówiłam do siebie: „To nie jest rozrzutność, to inwestycja w siebie”.

Czułam się spełniona

Pod koniec miesiąca zauważyłam, że na koncie mam pięć złotych. Właściwie nie od razu to poczułam, bo dalej płaciłam kartą. Dopiero gdy terminal w sklepie spożywczym odmówił przyjęcia płatności, zrozumiałam, że coś jest nie tak.

Miałam w domu pełno rzeczy, które miały sprawić, że poczuję się dorosła, a zamiast tego poczułam pustkę. Ale zaraz potem pomyślałam, że to tylko chwilowe. Wypłata już za kilka dni. Jeszcze tylko ten jeden krem, który widziałam u Anety na biurku… przecież to nic wielkiego. Praca się dopiero zaczyna, a ja dopiero uczę się żyć.

Stałam przy kasie z bułką i jogurtem, a terminal po raz drugi wyświetlił komunikat o odmowie. Czułam, jak policzki zaczynają mi płonąć. Wyszłam ze sklepu, udając, że to jakaś pomyłka banku.

W domu długo się wahałam, zanim wybrałam numer do mamy. Wiedziałam, że będzie niezadowolona.

– Mamo, możesz mi pożyczyć parę stów? Do wypłaty zostało tylko kilka dni… – zaczęłam niepewnie.

– Nie po to się cieszyłam z twojej pracy, żeby znów cię utrzymywać – odpowiedziała spokojnie, ale twardo.

– To tylko chwilowe! Przesadzasz! – wyrwało mi się zbyt ostro.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Właśnie dlatego musisz się nauczyć, że pieniądze nie są na to, żeby znikały po tygodniu – powiedziała w końcu. – Poradzisz sobie sama.

Dostałam lekcję

Rozłączyłam się i poczułam złość. Przecież nie przepiłam tych pieniędzy. Chciałam tylko wyglądać dobrze, nie wstydzić się w pracy, pokazać, że coś znaczę. Czy to naprawdę aż tak źle?

Usiadłam na kanapie, otworzyłam torbę i spojrzałam na granatowy płaszcz. Pachniał jeszcze nowością. Przesunęłam dłonią po materiale i pomyślałam, że może właśnie tak wygląda początek dorosłości – wtedy, gdy nikt nie ratuje cię przed własnymi decyzjami.

Do banku poszłam z duszą na ramieniu. Czułam się, jakbym miała przyznać się do jakiegoś wstydu, choć przecież nikt nie wiedział, że na koncie mam minus. W poczekalni pachniało kawą i nowymi papierami. Na ścianach wisiały plakaty z uśmiechniętymi ludźmi, którzy najwyraźniej doskonale radzili sobie z życiem.

– W czym mogę pomóc? – zapytał doradca, gdy usiadłam naprzeciwko jego biurka.

– Chciałabym… zrezygnować z karty kredytowej – powiedziałam cicho.

– Czy jest pani pewna? To przecież wygoda i elastyczność – odparł służbowym tonem.

– Tak. Chyba tak – odpowiedziałam po chwili.

Podpisałam dokumenty i oddałam kartę. Kiedy zamknęły się za mną drzwi, miałam wrażenie, że zostawiłam w środku nie tylko kawałek plastiku, ale i tę naiwną wersję siebie, która myślała, że dorosłość to ładny płaszcz i perfumy z eleganckiej półki.

Podjęłam decyzję

Wracając do domu, pomyślałam, że może dorosłość nie zaczyna się w dniu pierwszej wypłaty. Może zaczyna się wtedy, gdy człowiek uczy się mówić sobie „nie”.

Późnym popołudniem pojechałam do mamy. Nie podniosła wzroku, gdy weszłam. Odłożyłam torbę, zdjęłam płaszcz i przez chwilę stałam bez ruchu. W powietrzu unosiła się ta znana, gęsta cisza, w której każde słowo wydaje się niepotrzebne.

– Oddałaś kartę? – zapytała po chwili.

– Tak. I chyba zaczynam rozumieć, co miałaś na myśli – odpowiedziałam cicho.

Nie było żadnego morału, żadnej długiej rozmowy. Mama skinęła tylko głową, jakby chciała powiedzieć: „dobrze, że w końcu”. Wstałam i zaczęłam kroić warzywa na sałatkę. Chciałam zrobić coś, co nie wymagało tłumaczenia. Przy kolacji milczałyśmy. Tylko sztućce stukały o talerze. Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam, że mama się uśmiecha. To wystarczyło.

Dorosłość nie przychodzi nagle, z pierwszą wypłatą czy kredytem. Ona pojawia się po cichu, kiedy zaczynasz widzieć w rodzicu nie tylko kogoś, kto cię poprawia, ale człowieka, który też musiał kiedyś się czegoś nauczyć.

Natalia, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama