Reklama

Nie wiem, czy to ja się zmieniłam, czy to świat wokół mnie zgłupiał. A może najgorsze jest to, że to mój mąż – człowiek, z którym przeżyłam ponad dwie dekady – patrzy dziś na mnie, jakbym była wrogiem. Zazdrość toczy go od środka, jak rdza, której nie da się już usunąć. Bo przecież nie zrobiłam nic złego. Po prostu... miałam szczęście. Daleki krewny – o którym wcześniej prawie nie słyszałam – zostawił mi majątek. Spadek, który mógłby być nowym początkiem, zamienił się w koszmar. Zamiast radości, dostałam wyrzuty. Zamiast dumy w oczach męża – pogardę. Nagle przestałam być „żoną”. Stałam się „tą, która ma pieniądze”. A on... stał się kimś, kogo nie poznaję.

Własny mąż opluł mnie jadem

Wszystko zaczęło się tego wieczoru, gdy zadzwonił notariusz. Pamiętam, że stałam wtedy przy kuchence, gotując rosół. W słuchawce głos mężczyzny, uprzejmy, ale rzeczowy:

– Pani Edyta K.? Mam przyjemność poinformować, że została pani uwzględniona w testamencie niejakiego pana Henryka G. Chodzi o dość istotny majątek...

– Henryka G.? – zająknęłam się. – To chyba jakiś kuzyn mojego ojca. Coś mi świta.

Sprawa jest poważna. Proszę stawić się u mnie w kancelarii w przyszły poniedziałek. Szczegóły wyślemy mailem.

Odłożyłam telefon i przez chwilę wpatrywałam się w garnki, jakby miały mi pomóc zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.

– Kto to był? – Andrzej, mój mąż, wszedł do kuchni, trzymając w dłoni piwo.

– Notariusz. Podobno odziedziczyłam coś po jakimś dalekim krewnym. Jakiś Henryk G.... pamiętasz takiego?

– Pierwsze słyszę. Co niby dostałaś?

– Nie wiem jeszcze. Powiedział, że „istotny majątek”.

– Aha... – burknął, upił łyk piwa. – No to teraz się zacznie.

– Co się zacznie?

– Pewnie zaraz ci palma odbije. Tylko pieniędzy ci brakowało, żebyś wreszcie mogła pokazać, jaka jesteś ważna.

– Andrzej, co ty gadasz? To chyba dobra wiadomość, nie?

– Dla ciebie może i dobra. Ja ci powiem jedno, że nie dam się poniżać tylko dlatego, że nagle masz kasę.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Skąd w nim tyle jadu?

Patrzyłam na niego z bólem w sercu

Odbiór spadku był jak scena z filmu. Kancelaria z wysokimi sufitami, grube mahoniowe meble i notariusz z twarzą jak wykutą w marmurze.

– Gratuluję, pani Edyto – powiedział, przesuwając w moją stronę plik dokumentów. – Oprócz środków pieniężnych na koncie w wysokości około miliona złotych, w skład spadku wchodzi również dom w Konstancinie i działka rekreacyjna nad jeziorem w powiecie drawskim.

Milion. Dom. Działka… Zatkało mnie. Nigdy nie trzymałam w rękach więcej niż kilka tysięcy. Kiedy wróciłam do domu, Andrzej siedział już w salonie. Pilot w dłoni, wiadomości w tle, obojętność na twarzy.

– I jak? – zapytał bez patrzenia na mnie.

– Dom, działka i milion na koncie – odpowiedziałam powoli, jakby każde słowo było obce nawet dla mnie samej.

– No to gratulacje. – Przełączył kanał. – Teraz już jesteś królową.

– Nie przesadzaj. Przecież to nasze wspólne...

– Nie, Edyta. Nie mów „nasze”. Ty dostałaś ten spadek. Ja jestem tylko dodatkiem. Jak jakiś pies przy nodze.

– Przestań! Przecież jesteśmy małżeństwem!

– A od kiedy ciebie to obchodzi? Już widzę, jak będziesz teraz chodzić po mieście z wysoko podniesioną głową i opowiadać, jak ci się życie zmieniło. Tylko nie zapomnij, kto przy tobie był, gdy miałaś na koncie minus dwieście.

Patrzyłam na niego z bólem w sercu. Zamiast radości – żółć. Zamiast wspólnego świętowania – zarzut za zarzutem.

Wszyscy byli wobec mnie złośliwi

Następnego dnia w pracy czułam się jak obca. Wszystko wydawało się mniejsze, jakieś takie... jak z papieru. Nawet koleżanki, z którymi do tej pory plotkowałam przy kawie, dziś patrzyły na mnie z dystansem.

– No, Edyta! – zawołała Basia, gdy tylko weszłam do kuchni. – Milionerka do nas zawitała!

– Daj spokój, co za głupoty... – próbowałam się uśmiechnąć.

– No co? Mówią wszyscy! Że podobno jakiś spadek? Dom, pieniądze? Coś ty tam nagle za kuzyna miała? Albo sponsora? – zaśmiała się, ale ten śmiech był jakiś kłujący.

– Dostałam spadek, to prawda. Ale nie wiem jeszcze, co z tym zrobię.

– Ja bym już dawno rzuciła robotę i poleciała na Bali – rzuciła Jola. – Albo chociaż kupiła sobie nowy biust.

– Dziewczyny... – westchnęłam.

Wieczorem wróciłam do domu później niż zwykle. Andrzej siedział w kuchni, nad talerzem z zimnym makaronem.

– Co, znowu trzeba samemu sobie ugotować, bo pani dziedziczka zapracowana?

– Nie chciałam wracać wcześniej i znów słuchać twoich wywodów.

– A może nie chciałaś wracać w ogóle? Może już szukasz sobie nowego życia?

– Wiesz co? – oparłam się o futrynę. – Ty chyba naprawdę myślisz, że ten spadek coś we mnie zmienił. Ale to nie ja się zmieniłam, Andrzej. To ty patrzysz na mnie jak na wroga.

– Bo już nim jesteś, Edyta. Od kiedy przestałaś mnie potrzebować.

Zamarłam. Te słowa trafiły mnie jak strzała. Może nie powiedział ich specjalnie. Może. Ale nie zapomnę ich już nigdy.

Chodził po domu jak duch

Minęły trzy tygodnie. Notariusz zakończył formalności, a ja... żyłam w zawieszeniu. Nie wydałam ani złotówki. Dom w Konstancinie stał pusty, działka zarastała trawą. Andrzej za to coraz bardziej zamykał się w sobie. Chodził po domu jak duch, jakby to on stracił kogoś bliskiego. Któregoś wieczoru zapytałam cicho:

– Chcesz jechać ze mną do Konstancina? Zobaczyć ten dom?

Spojrzał na mnie z pogardą.

– Po co? Żebym mógł na własne oczy zobaczyć, gdzie teraz będziesz mieszkać beze mnie?

– Nie przesadzaj, przecież to też twoje życie.

– Nie. Ty dostałaś ten dar, nie ja. I widzę, że już kombinujesz, jakby się mnie pozbyć.

– Co ty bredzisz?

– A kto ostatnio przestał się do mnie odzywać? Kto zaczyna wieczory spędzać poza domem?

Bo nie mogę z tobą wytrzymać! – wyrwało mi się. – Od dnia, w którym dowiedziałeś się o spadku, traktujesz mnie jak intruza. Wszystko widzisz przez pryzmat pieniędzy!

– A może ty właśnie dlatego się zmieniłaś? Może teraz czujesz się lepsza? Będziesz miała willę i nowych znajomych, a ja, stary rzemieślnik z warsztatu, cię tylko zawstydzam?

– Andrzej... Boże, co się z tobą dzieje?

Milczał. Patrzył na mnie, ale nie widział. Jakby mnie już nie było. Jakbym dawno temu zniknęła z jego świata.

Czułam się potwornie samotna

Do Konstancina pojechałam sama. Dom był większy, niż się spodziewałam – biały, zadbany, z ogrodem, który pachniał lipą i ziemią po deszczu. Weszłam ostrożnie, jakby bała się, że zaraz ktoś powie, że to nie moje miejsce. Ale to było moje miejsce. Tak przynajmniej mówiły dokumenty. Chwilę później usłyszałam dzwonek telefonu. Andrzej.

– Co? Już urządzasz sobie nowe życie?

Andrzej, do cholery, przestań! Czy ty naprawdę myślisz, że ja tu siedzę i planuję, jak się ciebie pozbyć?

– A co mam myśleć? Nawet się nie pożegnałaś.

– Bo nie dało się z tobą nawet rozmawiać!

– Czyli to ja jestem problemem?

– Nie! Problemem jest to, że zamiast się cieszyć ze mną, ty wciąż mi robisz wyrzuty! Jakbym ukradła ci coś, do czego miałeś prawo!

– Bo miałem! – wrzasnął. – Miałem prawo do bycia częścią twojej radości. Do tego, żebyś mnie potrzebowała. A teraz? Teraz jesteś panią właścicielką, a ja ci nie jestem potrzebny.

Zamilkłam. W gardle mi zaschło.

– Ty naprawdę uważasz, że wszystko, co mieliśmy, opierało się na moim braku pieniędzy?

– A nie?

– To jeśli tak, Andrzej... jeśli tak myślisz, to my nigdy nie mieliśmy nic prawdziwego.

Cisza. Tylko jego oddech po drugiej stronie.

– Wiesz co, Edyta? – powiedział w końcu. – To chyba ty się zagubiłaś. Nie ja.

Rozłączył się. A ja stałam w kuchni w tym wielkim, pustym domu... i po raz pierwszy poczułam, że naprawdę jestem sama.

Mam w sercu tylko pustkę

Nie wiem, czy to historia o pieniądzach, czy o miłości. Może jedno i drugie. A może o tym, jak łatwo wszystko zniszczyć, kiedy człowiek zaczyna patrzeć na siebie przez pryzmat tego, co ma – a nie kim jest. Nie rozwiedliśmy się. Ale nie żyjemy już razem. Andrzej został w naszym mieszkaniu, a ja... zamieszkałam w Konstancinie. Na razie sama. Nie urządzam wystawnych kolacji, nie kupuję luksusowych mebli. Bo co mi z marmuru w kuchni, skoro nie mam z kim wypić herbaty?

Ludzie myślą, że jestem szczęściarą. Że życie się do mnie uśmiechnęło. A ja? Mam w sercu coś, czego nie wypełnię za żadne pieniądze. Pustkę. I jedno pytanie, które wraca jak echo – czy gdybym była biedna, on nadal by mnie kochał? Czy może tylko wtedy? Nie chcę znać odpowiedzi. Za dużo mnie kosztuje.

Edyta, 52 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama