„Gdy córka straciła pracę, przyjęłam ją pod swój dach. Zrobiła mi z mieszkania wysypisko i jeszcze miała pretensje”
„Zastanawiałam się, kiedy moje własne dziecko zaczęło być mi tak dalekie. Kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy naprawdę, a nie odbijając słów jak piłeczki, każda z nas zamknięta w swojej głowie?”.

- Redakcja
Mieszkanie w bloku na trzecim piętrze bez windy nigdy mi nie przeszkadzało. Po tym, jak Ania się wyprowadziła, zapanował tu błogi spokój. Byłam sama, ale nie samotna. Lubiłam swój rytm. Przez tych kilka lat nauczyłam się dbać o to, by mój mały świat był uporządkowany, spokojny. Azyl.
Nie radziła sobie
Kiedy Ania zadzwoniła tamtego wieczoru, jej głos był dziwnie płaski.
– Mamo, straciłam pracę. Mogę się u ciebie na chwilę zatrzymać?.
Oczywiście, że powiedziałam „tak”. Przecież jestem jej matką. Myślałam, że to będzie kilka dni, może tydzień. W głowie układałam sobie już, że zrobię jej ulubioną pomidorową, że posiedzimy razem przy herbacie, że to będzie nawet miła odmiana.
Pierwsze dni faktycznie takie były. Ania dużo spała, była cicha, rozbita. Nie pytałam. Nie chciałam jej naciskać. Ale po tygodniu, kiedy wyszłam rano do kuchni i zastałam stertę naczyń w zlewie, poczułam pierwsze ukłucie niepokoju. Ubrania rozrzucone po pokoju, łazienka okupowana rano przez godzinę.
Tłumiłam swoje rozdrażnienie. „Przecież ma trudny czas”, powtarzałam sobie w myślach. „Bądź wyrozumiała”. Ale z każdym dniem moje mieszkanie przestawało być moim. A ja, choć nic nie mówiłam, czułam, jak narasta we mnie dyskomfort, którego nie umiałam już dłużej zignorować.
– Aniu, mogłabyś po sobie posprzątać w kuchni? – zapytałam, kiedy zobaczyłam, jak wychodzi z łazienki, zawinięta w ręcznik, z telefonem przy uchu.
Miarka się przebrała
Zatrzymała się na moment, popatrzyła na mnie tak, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z mojej obecności.
– Mamo, serio? Teraz? – westchnęła. – Mam ważniejsze problemy niż te naczynia. Daj mi chociaż chwilę odetchnąć.
Wiedziałam, że to nieporozumienie, że pewnie nie tak chciała to powiedzieć, ale usłyszałam w jej głosie zniecierpliwienie, jakbym prosiła o coś absurdalnego.
– To nie jest kwestia naczyń – odpowiedziałam spokojnie, choć czułam, jak coś we mnie narasta. – Staram się zrozumieć twoją sytuację, ale ja też tu mieszkam. I chciałabym, żeby było choć trochę porządku.
Zmarszczyła brwi i przewróciła oczami.
– Nie przesadzaj. To tylko parę talerzy. Jak się tak bardzo śpieszy, to sama mogłabyś je zmyć – wzruszyła ramionami i zaczęła iść w stronę swojego pokoju.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz podniosłam głos. Nie lubiłam krzyczeć, nie umiałam. Ale wtedy głos sam wyrwał mi się z gardła.
– Ania, dość tego! Mieszkasz u mnie, nie odwrotnie!
Nie widziała problemu
Zatrzymała się w progu swojego pokoju. Odwróciła powoli głowę, spojrzała na mnie jak na obcą osobę.
– Naprawdę, mamo? To z tego robisz problem? – spytała chłodno, a w jej oczach zobaczyłam coś, co ścisnęło mnie w środku. Rozczarowanie, a może zawód.
Nie odpowiedziałam. Odeszła, trzaskając drzwiami, a ja zostałam w kuchni z dziwnym uczuciem, które nie dawało mi spokoju.
Zastanawiałam się, kiedy moje własne dziecko zaczęło być mi tak dalekie. Kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy naprawdę, a nie odbijając słów jak piłeczki, każda z nas zamknięta w swojej głowie? W myślach zaczęłam się zadręczać pytaniami. Może jestem samolubna? Może za bardzo przyzwyczaiłam się do samotności?
Ale nie mogłam zignorować faktu, że we własnym domu czułam się teraz jak intruz. W kuchni panował bałagan, który z pozoru był drobnostką, ale dla mnie stał się symbolem czegoś większego. Coraz bardziej miałam wrażenie, że moje miejsce przestało być moim.
Miałam dość
Była środa rano. Zegar wskazywał siódmą trzydzieści, gdy podeszłam do drzwi łazienki. Woda lała się nieprzerwanie od pół godziny, a zza drzwi dobiegał stłumiony dźwięk suszarki. Zapukałam lekko.
– Aniu, mogłabyś się pospieszyć?
Wyłączyła suszarkę, ale drzwi nadal pozostawały zamknięte. Po chwili usłyszałam jej zirytowany głos.
– No przecież widzisz, że jestem zajęta! Nawet w swoim domu nie mogę poczuć się jak u siebie!
Te słowa uderzyły mnie jak zimny prysznic. Przytrzymałam rękę na framudze, szukając w głowie odpowiedzi, która nie będzie pełna pretensji, ale nic łagodnego nie przychodziło mi do głowy.
– Wiesz, Aniu, to właśnie ja… – zaczęłam cicho, ale słowa same zaczęły się ze mnie wylewać – …to ja czuję się teraz jak intruz we własnym domu.
Po drugiej stronie drzwi zapanowała cisza. Drzwi otworzyły się z hukiem, a Ania stanęła przede mną z mokrymi włosami, wściekła i roztrzęsiona.
– Co ty do mnie mówisz? Myślisz, że chciałam tu wracać? Myślisz, że marzyłam o tym, żeby znowu być twoim problemem?
Czułam się winna
Chciałam jej odpowiedzieć, powiedzieć, że nie jest problemem, ale nie umiałam znaleźć właściwych słów. Wszystko, co przychodziło mi do głowy, wydawało się puste.
– Nie o to chodzi – powiedziałam z trudem. – Ale czasem naprawdę mam wrażenie, że dla ciebie nie ma znaczenia, czy ja tu jestem.
Ania zamilkła, patrzyłyśmy na siebie przez kilka sekund, które dłużyły się jak godziny. Potem odwróciła się i ruszyła do swojego pokoju.
– Trzeba było mi tego od razu powiedzieć – rzuciła przez ramię. – Przynajmniej bym wiedziała, że nie jestem tu mile widziana.
Zatrzasnęła za sobą drzwi, a ja opadłam na krzesło w kuchni. Siedziałam w ciszy, słysząc jedynie własny oddech. W głowie układałam sobie na nowo każdą wymianę zdań, każde spojrzenie. Było we mnie tyle słów, których nie powiedziałam, i tyle, których nigdy już nie cofnę.
Wieczorem zamknęłam się w swoim pokoju. Zsunęłam kapcie z nóg i usiadłam na łóżku, wpatrując się bezmyślnie w ścianę naprzeciwko. W pokoju Ani słychać było przytłumiony dźwięk telewizora. Nawet nie próbowała ściszyć. Jej obecność sączyła się przez ściany, rozpychała w mojej przestrzeni, choć fizycznie nas dzieliła.
Byłam zmęczona
Następnego dnia czekałam, aż Ania w końcu wyjdzie z pokoju. Chciałam, żeby usiadła ze mną przy kuchennym stole, tak jak kiedyś. Czekałam z herbatą, potrzebowałam tego gestu, chociażby dla pozorów normalności. Wyszła późnym popołudniem, z telefonem w ręce, zaspana. Kiedy zobaczyła mnie siedzącą przy stole, zamarła.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam. – Aniu, ja się czuję niechciana w swoim własnym domu. Nie rozmawiamy, tylko się mijamy i ranimy. A ja już nie mam siły walczyć o każdy skrawek spokoju. Muszę coś zrobić, żeby siebie uratować.
Patrzyła na mnie, jakby pierwszy raz słyszała, co naprawdę czuję, ale nie odpowiedziała. Zerwała się z krzesła i wyszła do swojego pokoju, a ja zostałam sama, słysząc, jak zamyka drzwi.
Następnego ranka usłyszałam ciche pukanie do drzwi mojego pokoju. Nie spodziewałam się jej zobaczyć. Stała w progu, bosa, w rozciągniętym swetrze, którego nie widziałam na niej od czasów liceum.
– Czy naprawdę się tak źle ze mną czujesz? – zapytała w końcu. Jej głos był inny niż zazwyczaj. Cichy, prawdziwy, bez tej złości, którą rzucała we mnie ostatnimi dniami.
Otworzyła się
Westchnęłam, a ona usiadła obok mnie.
– Aniu, czuję się zmęczona. To, co się dzieje w tym domu, jest dla mnie za ciężkie. Nie potrafimy się odnaleźć w jednym miejscu. Ja z trudem trzymam się na powierzchni.
Spojrzała na mnie, a w jej oczach pojawiły się łzy.
– Wiem, że jestem trudna – uśmiechnęła się gorzko. – Po prostu… czuję się jak porażka. Straciłam wszystko, a potem wróciłam tutaj i zachowuję się jak dziecko, które nie umie być wdzięczne. Może dlatego jestem taka okropna. Boję się, że nic już nie będzie jak dawniej.
– Ja też się boję. Ale chyba obie udajemy, że nic się nie dzieje. A prawda jest taka, że obie jesteśmy zbyt zmęczone, żeby to dźwigać.
Ania otarła policzek rękawem.
– Nie chcę, żebyś uciekała, mamo.
– To nie jest ucieczka. To próba uratowania siebie. Ale to nie znaczy, że cię zostawiam.
Siedziałyśmy tak w milczeniu jeszcze kilka minut. Nie potrafiłyśmy wyrazić tego, co obie czułyśmy. Nie było wielkich słów, nie było wyznań. Tylko obecność i może to właśnie wystarczyło na ten moment.
Bożena, 68 lat
Czytaj także:
- „Na wakacjach mąż dawał mi kieszonkowe. Spaliłam się ze wstydu, gdy nie chciał mi dołożyć 5 zł do gofra”
- „Dostaliśmy 400 tysięcy w spadku po cioci, a został nam tylko gorzki wstyd. Z wakacjami na Bali mogę się pożegnać”
- „Wprowadziłam się do narzeczonego i planowałam ślub. Nie mogłam uwierzyć w to, co zrobił zaledwie tydzień później”

