„Flirt ze sprzedawcą z targu był słodki niczym truskawki. Wracałam do domu z wypiekami na twarzy jak nastolatka”
„Stał za straganem, uśmiechnięty, opalony, w jasnej koszuli z podwiniętymi rękawami. Miał może ze trzydzieści parę lat, może czterdzieści. Na pewno młodszy ode mnie. Ale ten jego uśmiech… Jakby znał mnie od zawsze. Jakby na mnie czekał”.

- Redakcja
Zawsze wstawałam pierwsza. Nawet w soboty. Nawet kiedy Marek mówił: „Pośpij, Dorotko, nigdzie nam się nie śpieszy”. A ja i tak budziłam się o szóstej, z głową pełną spraw: czy jest mleko do kawy, czy Natalia ma dziś zajęcia, czy przypadkiem nie muszę wyprać firan. Lata przyzwyczajeń. Lata życia, które toczyło się jak po sznurku, w tej samej kolejności, w tych samych rytuałach.
Kiedyś myślałam, że tak właśnie wygląda szczęście. Stabilność, dom, mąż, dziecko, pies (pies już odszedł, nie chciałam nowego). Ale ostatnio coraz częściej łapałam się na tym, że patrzę przez okno i... nie czuję nic. Ani radości, ani złości. Tylko jakąś ciężką obojętność, która siada na klatce piersiowej, kiedy nikt nie patrzy.
Natalia była już prawie dorosła. Studiowała zaocznie, pracowała w kawiarni, miała swoje życie. A Marek... Marek był. Cichy, zrezygnowany, w wiecznym dresie. Kochaliśmy się, pewnie. Ale bardziej jak przyjaciele z bloku, którzy się mijają na klatce schodowej i wymieniają grzeczności. Tego ranka, jak zwykle, zrobiłam kawę, usmażyłam jajecznicę i rozłożyłam talerze. Marek usiadł bez słowa.
– Chcesz, żebym coś kupił na obiad? – zapytał beznamiętnie, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Nie trzeba. Pójdę na targ. Może będą truskawki.
– Kompot zrobisz?
– Może.
Zamilkliśmy. Jedliśmy w ciszy, jak ludzie, którzy nie mają już nic do powiedzenia, ale wciąż dzielą stół. I wtedy pomyślałam – co by się stało, gdybym nagle przestała tu być? Czy ktoś by zauważył?
Niewinny wypad po truskawki
Na targu pachniało jak zawsze: ogórkami, świeżym koperkiem, bazylią i kurzem. Uwielbiałam te zapachy. Przypominały mi dzieciństwo i babciną kuchnię. Powoli mijałam kolejne stoiska. Marchewka. Młode ziemniaki. A potem... zobaczyłam go. Stał za straganem, uśmiechnięty, opalony, w jasnej koszuli z podwiniętymi rękawami. Miał może ze trzydzieści parę lat, może czterdzieści. Na pewno młodszy ode mnie. Ale ten jego uśmiech… Jakby znał mnie od zawsze. Jakby na mnie czekał.
– Dzień dobry – powiedział wesoło. – Truskaweczki prosto z pola. Pani chce spróbować?
– Jeszcze chyba wcześnie na truskawki... – odpowiedziałam, próbując brzmieć normalnie, choć zrobiło mi się gorąco.
– A jednak są. I słodkie, proszę pani. Jak z bajki. – Podał mi jedną na dłoni, zupełnie bezceremonialnie.
Wzięłam. Przez chwilę nasze palce się dotknęły. Przeszył mnie dreszcz. Zupełnie irracjonalny.
– I jak? – zapytał, kiedy już zjadłam. – Dobre?
– Bardzo dobre – przyznałam, uśmiechając się lekko.
– To może kilogram? Dla pięknej pani? – dodał, spoglądając na mnie z takim błyskiem w oczach, jakiego nie widziałam u Marka od... lat.
Zaśmiałam się krótko, zawstydzona.
– Dobrze. Kilogram. Na kompot.
– Albo na coś lepszego – mrugnął, pakując truskawki do torebki.
Od tamtej pory przychodziłam częściej. Najpierw raz na tydzień. Potem dwa. Potem codziennie, pod pretekstem, że „czegoś zapomniałam”. Marek niczego nie zauważał. Tomek – tak się przedstawił tydzień później – zawsze miał dla mnie coś miłego do powiedzenia.
– Ładna sukienka. Lubię taki kolor.
– Dziękuję.
– I ten uśmiech... Proszę go nie chować, dobrze?
Udawałam, że mnie to nie rusza. Ale analizowałam każde słowo w głowie przez pół dnia. A potem znowu szłam po truskawki.
Letni romans unosił się w powietrzu
Był czwartek. Upał lał się z nieba. Ubrałam lekką sukienkę w kwiaty – jedną z tych, które trzymałam na dnie szafy „na lepsze okazje”. Włożyłam też delikatne kolczyki, których Marek nie zauważał już od dawna.
– Dzień dobry, pani Doroto – przywitał mnie Tomek, jakby czekał na mnie od rana. – Wygląda pani... letnio.
– Letnio?
– Jak wakacje. Jak coś, co dobrze smakuje i trudno zapomnieć.
Zachichotałam, zaskoczona tym porównaniem.
– Ma pan dzisiaj wyjątkowo dobry humor.
– Bo widzę panią. To nie może być zły dzień.
Popatrzyłam na niego dłużej, niż powinnam.
– Tomek... Pan zawsze taki? – zapytałam cicho.
– Jaki?
– Miły. Uprzejmy. Urokliwy.
– Nie. Tylko dla wyjątkowych klientek.
Milczałam, a on się uśmiechnął.
– Mam dzisiaj wolne po południu. Pomyślałem, że może... pójdziemy na kawę? Niedaleko jest fajna kawiarnia z ogródkiem. Można porozmawiać.
Spojrzałam na swoje dłonie. Na obrączkę. Na paznokieć z odpryśniętym lakierem. Nie odpowiedziałam od razu. Serce biło mi jak szalone. Ale kiedy o czternastej siedzieliśmy razem przy stoliku pod parasolem, z kubkami cappuccino i szarlotką na pół, wiedziałam, że już przekroczyłam jakąś granicę.
– Czemu pani taka smutna? – zapytał nagle.
– Nie jestem smutna.
– A jednak w pani oczach jest coś, co mnie boli.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Ja... czuję się... niewidzialna. Jakby mnie nikt już nie widział. Nie słyszał. Jakby moje życie skurczyło się do prania i robienia zup.
– A ja nie mogę przestać o pani myśleć – powiedział cicho.
Zamilkłam. Czułam, że cały ten świat wokół – gwar rozmów, dźwięk łyżeczek, zapach kawy – jest tylko tłem do tej jednej chwili. Do zdania, które zmieniło wszystko.
Wyrzuty sumienia
Nasze spotkania stały się rutyną, której nikt nie podejrzewał. Wtorki – spacer po parku. Czwartki – kawa nad rzeką. Czasem wymykaliśmy się na chwilę do jego mieszkania na poddaszu – niby skromne, ale pachniało w nim kawą i młodością. Nigdy nie zostawałam długo. Wracałam do domu, zanim Marek zdążył zorientować się, że mnie nie było.
Zaczęłam kłamać. Najpierw ostrożnie: „Pójdę po zakupy”, „Muszę do apteki”. Potem coraz śmielej. Wysyłałam Natalii SMS-y, że wrócę później, że jestem u koleżanki. A kiedy Tomek całował mnie pierwszy raz w szyję, nie pomyślałam o niczym. Tylko o tym, że znów jestem kobietą, nie tylko żoną i matką. Ale poczucie winy nie odpuszczało. W nocy nie spałam. Wpatrywałam się w plecy męża, jego ciche chrapanie, jego dłoń bezwładnie leżącą na kołdrze. Pewnego dnia, gdy wracałam z rynku, Natalia siedziała na łóżku w mojej sypialni. Trzymała w ręku mój telefon. Zbladła.
– Mamo, kto to jest Tomek?
Stanęłam jak sparaliżowana. W ustach zaschło. Patrzyłam tylko na nią, na swoją córkę, która nagle wyglądała jak dorosła kobieta.
– To... to sprzedawca z targu – wymamrotałam.
– Mhm. „Nie mogę się doczekać, kiedy znów cię pocałuję”? – zadrwiła, cytując wiadomość z ekranu. – Serio, mamo?
Poczułam, jakby ktoś wbił mi szpilkę w kręgosłup.
– To nic nie znaczy...
– To znaczy wszystko – przerwała mi. – Ty go kochasz?
Milczałam. A ona wyszła, trzaskając drzwiami. Poczułam, że ten kompot, który gotowałam z miłości, zaczyna się właśnie przypalać.
Prawda wyszła na jaw
Wieczorem Marek nie mówił nic. Zawsze był cichy, ale tym razem jego milczenie miało ciężar. W końcu westchnął i spojrzał na mnie znad okularów.
– Natalia powiedziała mi o twoim... przyjacielu z targu.
Przyjacielu. Jakbyśmy razem chodzili na ryby.
– Marek... – zaczęłam, ale on podniósł dłoń.
– Nie. Teraz ja mówię. – Oparł łokcie na kolanach. – Jak długo mnie zdradzasz?
Zadrżałam.
– To nie było tak... Ja nie planowałam tego.
– Ale zrobiłaś.
Milczałam. Bo tak, zrobiłam. Każdym spojrzeniem, każdym dotykiem, każdą chwilą milczenia w domu, w którym Marek przestał być mężem, a stał się współlokatorem.
– Potrzebowałam... czułości – powiedziałam, ledwo słyszalnie.
– A ja co? Jestem tylko od rachunków i koszenia trawnika?
Spojrzałam mu w oczy. Były szkliste. Po raz pierwszy od lat widziałam w nim coś więcej niż zrezygnowanie. Złość? Żal?
– Marek...
– Wiesz, co mnie najbardziej boli? – zapytał spokojnie. – Że nawet nie próbowałaś mi powiedzieć, że coś jest nie tak. Że cię nie dotykam, nie słucham. Może bym zrozumiał. Może... próbowałbym coś zmienić.
– Nie wierzyłam, że ci jeszcze zależy.
– A ty uwierzyłaś, że jemu zależy?
Zamilkłam.
– Chcesz do niego odejść? – spytał beznamiętnie.
Nie wiedziałam. Nie miałam odpowiedzi. Przez chwilę naprawdę pomyślałam, że może tak. Może Tomek był moją szansą na coś nowego. Ale... czy on chciałby tej odpowiedzialności?
– Nie wiem – szepnęłam.
– Dobrze. – Marek wstał i sięgnął po koc z fotela. – Śpij spokojnie. Ja dzisiaj na kanapie.
Drzwi sypialni zamknęły się cicho, ale to uderzenie w serce było najgłośniejsze z całego dnia.
Miałam mętlik w głowie
Spotkaliśmy się w parku, w tym samym miejscu, gdzie kiedyś podsunął mi kawałek szarlotki z widelczyka, mówiąc: „Spróbuj, jeszcze ciepła, jak twoje policzki”. Tym razem siedział sztywno, zamyślony.
– Cześć – powiedziałam cicho, siadając obok.
– Cześć – odpowiedział bez uśmiechu.
Milczeliśmy chwilę.
– Wszystko się wydało – rzuciłam w końcu. – Marek wie. Natalia też.
Tomek pokiwał głową. Nie spojrzał na mnie.
– I co teraz? – zapytał.
– Myślałam... może... że moglibyśmy spróbować. Razem.
Spojrzał wreszcie. Ale nie było w tym spojrzeniu tej iskry, która kiedyś zapalała mi policzki. Było coś innego – niepewność? Lęk?
– Dorota... ja nie wiem, czy jestem na to gotowy.
Zamarłam. Przez chwilę udawałam, że nie zrozumiałam.
– Na co?
– Na to wszystko. Na bycie z kimś, kto ma dom, rodzinę, zobowiązania. Na... ciebie. W całości.
– Ale przecież to się już dzieje. My...
– My flirtowaliśmy. Spotykaliśmy się. Było fajnie. Ale ja... ja mam swoje życie. Ty miałaś swoje. – Zrobił pauzę. – Nie wiem, czy potrafiłbym to unieść.
Patrzyłam na niego, czując jak coś we mnie powoli pęka. Marzenia, które zbudowałam na jego uśmiechu, rozlatywały się w drobny mak.
– Myślałam, że możemy być razem – powiedziałam cicho.
– Ja... nie wiem, czy jestem na to gotowy. Ty masz swoje życie. Ja mam swoje.
Wstałam, powoli. Serce waliło jak młot. Ale nie płakałam. Nie tu. Nie przed nim.
– Rozumiem – powiedziałam.
I wtedy zrozumiałam, że cały ten romans był tylko pięknym złudzeniem. A rzeczywistość? Została tam, gdzie Marek spał na kanapie, a Natalia udawała, że mnie nie zna.
Nie jestem już niewidzialna
Od tamtego dnia minęły dwa miesiące. Dom nie był już ten sam. A może to ja przestałam być tą samą kobietą. Marek mówił mało. Był poprawny. Uprzejmy. Gotował zupę, podlewał kwiaty, raz nawet zaproponował, że odkurzy. Ale spał nadal na kanapie. Bez słowa. Natalia... unikała mnie. Rozmawiała z ojcem. Ze mną tylko wtedy, kiedy musiała. „Podasz sól?” „Zostawiłaś pranie w pralce.” Jakby między nami rozciągnęła się pustynia, po której nie dało się już przejść boso.
W mojej szafie leżała sukienka w kwiaty. Ta sama, w której Tomek powiedział, że wyglądam jak wakacje. Nie założyłam jej już ani razu. Nawet szminka schowała się w toaletce, jakby sama wiedziała, że teraz nie jest jej czas. Pewnego wieczoru, gdy dom pogrążył się w ciszy, wyjęłam słoik kompotu z truskawek. Ten ostatni, zrobiony jeszcze tamtego lata. Etykieta z datą drżała mi w palcach. Przyniosłam go do kuchni, postawiłam na stole i wpatrywałam się w rubinowy płyn za szkłem.
To był tamten dzień. Tamte truskawki. Tamta kobieta – Dorota, która się śmiała, która czuła, że żyje. Teraz siedziała przed tym słoikiem i nie wiedziała, co z nim zrobić. Nie byłam już tamtą kobietą. Ale nie byłam też tą, która wcześniej dzień w dzień wstawała o szóstej, robiła śniadanie i godziła się na obojętność. Czasem myślę, że żałuję. Czasem – że nie. Ale jedno wiem na pewno. Nie jestem już przezroczysta.
Dorota, 43 lata
Czytaj także:
- „Miałam romans, bo brakowało mi wrażeń w życiu. Jedno wydarzenie sprawiło, że zaczął liczyć się dla mnie tylko mąż”
- „Letni romans był dla mnie ważniejszy niż małżeństwo. Gdy chciałam przyznać się mężowi, wydarzyła się tragedia”
- „Rzuciłam męża dla kochanka, ale romans okazał się niewypałem. Musiałam wracać do ślubnego na kolanach i we łzach”

