„Ferie zimowe na Santorini okazały się niewypałem. Żałowaliśmy, że nie zdecydowaliśmy się na szwedzkie Orebro”
„Gdy tylko wysiedliśmy z samolotu na Santorini, czułam, że coś jest nie tak. Lotnisko było zaskakująco puste, a powietrze, choć ciepłe, nie przynosiło oczekiwanego ożywienia. Kiedy dotarliśmy do naszego hotelu, czekało nas kolejne zaskoczenie”.

- redakcja
Zima w Polsce potrafi być przygnębiająca. Codziennie, wstając rano i widząc szare niebo, czułam, jakby ktoś odciął mi skrzydła. Praca, dom, praca – monotonia stała się moim stałym towarzyszem. Mateusz, mój partner, zawsze próbował mnie rozweselać. Ale jak tu się cieszyć, kiedy temperatura na zewnątrz nie przekraczała zera, a słońce było jedynie wspomnieniem z odległego lata?
Pomysł wydawał się genialny
– Może wyjedziemy gdzieś, gdzie jest ciepło? – zaproponował pewnego wieczoru Mateusz, kiedy siedzieliśmy w naszym przytulnym salonie z kubkiem gorącej herbaty.
Ta myśl była jak promyk słońca w zimowy dzień. Santorini – wymarzone miejsce na odpoczynek. Wizje białych domków, niebieskiego morza i gorącego piasku na plaży zalały moją wyobraźnię. Spakowaliśmy więc walizki, pełni nadziei na beztroski urlop.
– Wyobrażasz sobie? Słońce, plaża... i zero stresu – mówiłam do Mateusza, wpatrując się w okno samolotu, za którym rozciągały się chmury jak bezkresny ocean.
W sercu nosiłam marzenia o spokoju, o dniu bez codziennych trosk, a może nawet o odrobinie przygody. Nasza relacja z Mateuszem była dla mnie bezpieczną przystanią, ale też czasem pragnęłam, byśmy wspólnie przeżywali coś ekscytującego. Czy to właśnie nie była nasza szansa na oderwanie się od rutyny i odkrycie nowych emocji?
Nie było tak, jak powinno
Gdy tylko wysiedliśmy z samolotu na Santorini, czułam, że coś jest nie tak. Lotnisko było zaskakująco puste, a powietrze, choć ciepłe, nie przynosiło oczekiwanego ożywienia. Kiedy dotarliśmy do naszego hotelu, czekało nas kolejne zaskoczenie. Recepcjonistka z uśmiechem przywitała nas, ale wokół panowała cisza, jakbyśmy byli jedynymi gośćmi.
– Nie sądzisz, że tu jakoś dziwnie? – zapytałam, patrząc na puste korytarze.
– Może to taki urok poza sezonem, skarbie – próbował żartować Mateusz, ale w jego głosie wyczułam nutę niepokoju.
Wieczorem, kiedy wyszliśmy na miasto, okazało się, że większość restauracji była zamknięta, a ulice wyglądały jakby całkiem zapomniały o turystach. Spacerowaliśmy po opustoszałym deptaku, a mój entuzjazm z każdą chwilą malał.
– Co teraz? – zapytałam Mateusza, gdy zatrzymaliśmy się przy jednej z nielicznych otwartych knajpek. – Wszystko, co planowaliśmy, wydaje się być nieosiągalne.
Mateusz westchnął, spoglądając na mnie z uśmiechem, który miał chyba dodać mi otuchy.
– Może po prostu poszukajmy czegoś innego. Zawsze możemy coś wymyślić. Chociaż, szczerze mówiąc, sam nie wiem, co dalej – przyznał z niepewnością w głosie.
Stałam tam chwilę, zastanawiając się, czy nie popełniliśmy błędu, wybierając tę porę roku na podróż. Ale w jego oczach dostrzegłam coś więcej niż tylko niepewność – była tam też nadzieja, że pomimo wszystko znajdziemy sposób na udane wakacje.
Nie chcieliśmy się poddać
Postanowiliśmy usiąść w jednym z nielicznych otwartych barów. Przyszedł czas na lampkę wina i poważną rozmowę. Gdy Mateusz zamawiał nasze drinki, przyglądałam się wnętrzu baru. Na ścianach wisiały zdjęcia tętniącej życiem wyspy – zupełnie innej niż ta, którą teraz widzieliśmy.
– I co teraz? – zapytałam, kiedy Mateusz usiadł obok mnie, podsuwając mi kieliszek.
– Musimy coś wymyślić – odpowiedział, próbując zachować lekki ton, choć widziałam, że sytuacja również jego zaczyna przytłaczać.
– Ale jak? Przecież wszystko, co chcieliśmy robić, jest teraz niemożliwe – podkreśliłam, nie kryjąc swojej frustracji.
Mateusz zastanowił się przez chwilę, przyglądając się etykiecie na butelce wina.
– Może zamiast skupiać się na tym, czego nie możemy zrobić, poszukajmy czegoś, co możemy odkryć? Kto wie, może ta pustka ma swój urok?
– Łatwo ci mówić – odburknęłam, a potem westchnęłam ciężko. W głębi duszy wiedziałam, że próbuje mnie pocieszyć, ale mimo wszystko czułam się zła na całą sytuację.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, pozwalając muzyce w tle wypełnić przestrzeń między nami. Zaczęłam się zastanawiać, co w ogóle skłoniło nas do wyjazdu w tej chwili. Ale jednocześnie próbowałam znaleźć jakieś pozytywy. Przecież byliśmy razem, daleko od codziennych problemów.
– Może masz rację – w końcu przerwałam ciszę, patrząc mu w oczy. – Spróbujmy znaleźć coś, co nam się spodoba. W końcu mamy czas tylko dla siebie.
Poczułam, jak jego dłoń ściska moją, a w jego oczach zobaczyłam ulgę. Zdecydowanie było to coś, czego oboje potrzebowaliśmy.
Mieliśmy czas dla siebie
Podczas gdy siedzieliśmy przy barze, nasze rozmowy przerywały ciche dialogi dwóch lokalnych mieszkańców, którzy zajęli miejsce przy sąsiednim stoliku. Nie mogliśmy nie słyszeć, jak opowiadają sobie o trudnościach życia na wyspie poza sezonem turystycznym.
– Wszystko zamknięte, a jak masz przychód, kiedy nikogo tu nie ma? – mówił jeden z nich, gestykulując energicznie.
– Wiesz, musimy to jakoś przetrwać. Może w przyszłym roku będzie lepiej – odpowiedział drugi, wzdychając ciężko.
Słuchając ich, poczułam, jak coś się we mnie zmienia. Moje wcześniejsze rozczarowanie zaczęło ustępować miejsca zrozumieniu. Byliśmy tu o złej porze, ale to nie była tylko nasza strata. Mieszkańcy wyspy walczyli, by przetrwać, kiedy turystów brakowało.
– Mateusz – zaczęłam, zwracając się do niego. – Myślisz, że popełniliśmy błąd, przyjeżdżając tutaj teraz?
Mateusz spojrzał na mnie, a jego wzrok zdradzał, że również myślał o tym samym.
– Nie wiem. Ale może to jest okazja, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko tę turystyczną fasadę. Może właśnie teraz możemy poznać prawdziwą wyspę i jej mieszkańców.
Jego słowa uderzyły mnie. Przez chwilę siedziałam w ciszy, analizując wszystko, co usłyszałam. Może Mateusz miał rację. Może właśnie teraz mieliśmy szansę odkryć coś wyjątkowego, coś, czego nie zobaczylibyśmy w tłumie turystów.
– Spróbujmy. Poszukajmy tej mniej turystycznej strony wyspy – zgodziłam się, czując nową energię przepływającą przez moje ciało.
Patrzyliśmy na siebie z nową nadzieją i determinacją, gotowi zmierzyć się z nieznanym.
Widoki były niesamowite
Następnego dnia, postanowiliśmy wybrać się na spacer, kierując się w mniej znane zakątki wyspy. Z dala od głównych szlaków turystycznych, odkrywaliśmy wąskie uliczki z domkami, które, choć nie były tak błyszczące jak te na pocztówkach, miały swój niepowtarzalny urok. Białe ściany kontrastowały z błękitnym niebem, a cisza była przerywana jedynie szumem morza.
– Spójrz, Kasia, tam jest jakaś mała kapliczka – wskazał Mateusz na niewielką budowlę w oddali.
Poszliśmy w jej kierunku, a po drodze napotykaliśmy miejscowych, którzy witali nas ciepłymi uśmiechami i kiwaniem głowy. Było w tym coś, co sprawiało, że czułam się częścią czegoś większego, bardziej autentycznego. Usiedliśmy na murku przy kapliczce, patrząc na rozciągający się przed nami krajobraz. Nie było tu luksusowych jachtów ani gwaru, tylko spokojne, leniwe fale i cisza, która koiła nasze zmysły.
– Wiesz – zaczęłam powoli, wpatrując się w horyzont – może właśnie tego nam było potrzeba. Czasu, żeby zastanowić się nad sobą, nad tym, czego naprawdę chcemy.
Mateusz spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Czasem w najbardziej nieoczekiwanych miejscach odkrywamy to, co najważniejsze, prawda?
Zrozumiałam, że te wakacje, choć inne niż planowaliśmy, stały się okazją do odkrycia nie tylko wyspy, ale też siebie nawzajem. Nasze rozmowy były głębsze, pełne refleksji nad życiem, oczekiwaniami i tym, co naprawdę nas uszczęśliwia. Spacerując dalej, rozmawialiśmy o przyszłości, o marzeniach, które chcieliśmy razem zrealizować. Każdy krok zdawał się przybliżać nas nie tylko do siebie, ale i do lepszego zrozumienia, co jest w życiu naprawdę ważne.
Jeszcze tam wrócimy
Ostatniego dnia naszego pobytu postanowiliśmy wrócić do tego samego baru, gdzie rozpoczęła się nasza przygoda z odkrywaniem wyspy. Tym razem bar był nieco bardziej ożywiony, a kilku miejscowych przesiadywało przy stolikach, rozmawiając i śmiejąc się. Siadając przy jednym z nich, czuliśmy się, jakbyśmy wracali do znanej już przestrzeni, ale z nowym spojrzeniem.
– No, to co myślisz? – zapytał Mateusz, nalewając nam wina z butelki, którą zamówiliśmy.
– Że to była najlepsza pomyłka, jaką mogliśmy popełnić – odpowiedziałam z uśmiechem, sięgając po kieliszek. – Te dni tu, choć inne niż planowaliśmy, były naprawdę wyjątkowe.
Mateusz kiwnął głową.
– Czasem, żeby coś odkryć, trzeba najpierw stracić pewność siebie i przyjąć, co przychodzi. Jestem wdzięczny za te chwile, które spędziliśmy razem, bez planu, bez pośpiechu.
– Ja też – zgodziłam się. – Myślę, że lepiej zrozumiałam siebie i nas, jako parę. To była podróż, której potrzebowaliśmy, chociaż nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
Rozmawialiśmy jeszcze długo, wspominając momenty, które zapadły nam w pamięć, dzieląc się refleksjami na temat tego, co nas czeka. Odkryliśmy, że właśnie te niespodziewane chwile pozwoliły nam spojrzeć na życie z innej perspektywy. Z każdą chwilą czułam, jak umacnia się nasza więź. Wiedziałam, że cokolwiek przyniesie przyszłość, potrafimy znaleźć piękno nawet w najmniej oczekiwanych sytuacjach.
Kasia, 31 lat
Czytaj także:
„Wychowywałam dzieci na katolików, a wyrośli z nich heretycy. Nie wiem, do kogo się modlić, by wybłagać ich nawrócenie”
„Siostra zaprosiła nas do siebie na ferie. Liczyłam na zimowe szaleństwo, a nie na dziką harówkę”