Reklama

Samotność po trzydziestce nie przypomina tej z filmów – nie jest romantyczna, nie daje poczucia wolności. Jest cicha i kleista. Wracasz do pustego mieszkania, gotujesz dla jednej osoby, jesz z jednej miski i gasisz światło sama. Przez długi czas wmawiałam sobie, że to stan przejściowy, że jeszcze wszystko przede mną. Ale kiedy kolejna znajoma opowiadała o ślubie, dziecku, wakacjach we dwoje, a ja mogłam opowiedzieć co najwyżej o sprawdzaniu wypracowań z „Pana Tadeusza”, robiło mi się gorzko. Nie z zazdrości – z poczucia, że mnie to wszystko omija.

Byłam sama

Uczę języka polskiego. Lubię swoją pracę, chociaż nie raz chciałam rzucić dziennik ocen przez okno. Jestem wrażliwa, za bardzo. Przez to przyciągam nie tych ludzi, których trzeba. Po kilku nieudanych związkach, w tym jednym z oświadczynami, które zakończyły się ucieczką narzeczonego do swojej koleżanki z pracy, postanowiłam odpuścić sobie randkowanie.

To Kasia, moja przyjaciółka z dzieciństwa, zainstalowała mi aplikację randkową.

– Spróbuj. Przecież nie musisz od razu za niego wychodzić – powiedziała z uśmiechem.

Zrobiłam to z przekory. I wtedy pojawił się Tymek. Wysoki, przystojny, z błyskiem w oku i z tekstami, które nie były ani obleśne, ani wymuszone. Nasza pierwsza rozmowa była jak partia ping-ponga – odbijaliśmy zdania bez przerw, żartowaliśmy, opowiadaliśmy sobie o ulubionych książkach i wspomnieniach z dzieciństwa.

Zanim się obejrzałam, rozmawialiśmy codziennie. Po dwóch tygodniach spotkaliśmy się na żywo. Przyszedł z tulipanami, w garniturze i z uśmiechem, który rozbrajał. Czułam się wyjątkowa. Jakbym była jedyną kobietą na świecie.

Zauroczył mnie

W ciągu kilku tygodni wpadłam po uszy. Tymek pisał, dzwonił, wysyłał piosenki, planował wspólne weekendy. Światło w moim życiu znów się zapaliło. Wreszcie nie czułam się jak nauczycielka, która wieczory spędza z herbatą i krzyżówkami, ale jak kobieta, która może być ważna. Chciałam prawdziwej bliskości, kogoś, kto po prostu będzie.

Czekałam na jego wiadomości jak uczennica na pierwszą randkę. Gdy rano pojawiało się „dzień dobry, najpiękniejsza”, dzień od razu był lepszy. Moje życie nadal było zwyczajne: praca, zakupy, lekcje. Ale wieczorami, gdy leżałam z telefonem w ręku i czytałam nasze rozmowy, czułam, że jestem kochana.

– Naprawdę? Po trzech tygodniach już rozważacie wspólne mieszkanie? – Kasia patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Małgoś, nie chcę cię oceniać, tylko… czy to nie za szybko?

– Wiem, że to wygląda na szaleństwo, ale my się naprawdę dogadujemy. On mówi, że wreszcie trafił na kogoś, przy kim nie musi udawać. Mnie przy nim jest lekko. Jakby wszystko pasowało – upiłam łyk herbaty, unikając jej wzroku. – Wiem, że mnie ostrzegasz z troski. Ale to nie jest byle zauroczenie.

– Ja ci tylko przypominam, że już raz bardzo ufałaś. I wiesz, jak się skończyło.

– Tymek to nie Robert. Jest czuły, obecny. Codziennie pisze, dzwoni, interesuje się moją pracą, zapamiętuje szczegóły.

Wszystko było idealnie

W tym samym momencie telefon zawibrował. Uśmiechnęłam się, bo już wiedziałam, że to Tymek. Otworzyłam wiadomość: „Nie mogę się doczekać soboty. Pojedziemy do Kazimierza, zarezerwowałem nocleg. Tylko we dwoje. Co ty na to, mój promyczku?”.

Serce mi drgnęło. Pokazałam Kasi wiadomość, a ona tylko pokręciła głową.

– Ja nie wiem. Albo trafiłaś na księcia z bajki, albo na świetnego aktora.

W sobotę pojechaliśmy do Kazimierza. On prowadził, ja puszczałam mu piosenki z telefonu, śpiewaliśmy razem stary utwór Myslovitz, a on co chwilę chwytał moją dłoń i całował ją, gdy staliśmy na czerwonym świetle. Nocowaliśmy w pensjonacie z widokiem na Wisłę. Mówił, że czuje się przy mnie bezpiecznie. Że widzi nas za rok na tych samych schodach, z moim kubkiem herbaty i jego książką na kolanach.

Wieczorem, kiedy jedliśmy kolację w knajpce z czerwonymi lampionami nad stołem, powiedział, że remontuje mieszkanie.

– To znaczy, że będziemy mieli gdzie mieszkać? – zapytałam pół żartem, pół serio.

– No jasne. To będzie nasze miejsce. Już teraz planuję szafkę w łazience, gdzie będą twoje kosmetyki. I duże lustro. Chcę, żebyś czuła się tam jak w domu. Bo to będzie twój dom.

Zamarłam na sekundę, bo choć słowa brzmiały pięknie, ukłuły mnie gdzieś w środku. Ale szybko się uśmiechnęłam.

Nie umiałam odmówić

To był zwykły wtorek. Wracałam z pracy zmęczona, a Tymek już czekał z winem i spaghetti. Jadłam łapczywie, on patrzył na mnie.

– Muszę ci coś powiedzieć, ale nie chcę, żebyś się przejęła.

Spojrzałam na niego zaniepokojona.

– Ekipa remontowa. Trzeba im zapłacić zaliczkę. A mój bank odrzucił wniosek o kredyt. Bzdura, czepiają się szczegółów. Pewnie niedługo się uda… – powiedział z wymuszoną swobodą, odwracając wzrok.

– Ile ci brakuje?

– Nie, nie po to mówię… Po prostu chciałem być szczery.

– Tymek, jeśli to ma być nasz dom, to przecież mogę pomóc, prawda?

Milczał przez moment, potem kiwnął głową.

– Jesteś niesamowita. Nie chcę, żebyś się obciążała, ale skoro tak mówisz… To tylko chwilowe. Oddam co do grosza.

Okradł mnie

Patrzyłam na przelew na czterdzieści tysięcy, który miałam wysłać następnego dnia. Serce mi waliło, ale razem przecież damy radę. W końcu to był nasz początek.

Kolejnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. Bolała mnie głowa. Marzyłam o tym, żeby rzucić się na kanapę i wtulić w Tymka. Ale gdy otworzyłam drzwi do mojej kawalerki, w której miał czekać, uderzyła mnie cisza.

Nie było go. Zostawił kubek z zimną kawą na parapecie. Serce przyspieszyło. Próbowałam zadzwonić. Raz. Drugi. Trzeci. Głos poczty głosowej był chłodny jak listopadowy deszcz.

Odblokowałam aplikację randkową – jego profil zniknął.

Zamarłam. Usiadłam na krześle. Dopiero wtedy zobaczyłam kartkę. Leżała na stoliku obok szklanki z wodą. Drżały mi palce, kiedy ją podnosiłam. „Nie jesteś pierwsza, ale jesteś silniejsza. Poradzisz sobie”.

Kartka się rozmazywała, może od moich łez, a może tylko dlatego, że nie chciałam wierzyć.

Straciłam nadzieję

Zadzwoniłam do Kasi. Odebrała natychmiast.

– Małgoś?

– On zniknął! Nie ma go! Nie ma jego rzeczy! Zostawił kartkę! – krzyczałam przez łzy. – Kasia, ja mu dałam pieniądze! Wierzyłam mu!

– Spokojnie. Gdzie jesteś? Już jadę.

– Tylko nie mów „a nie mówiłam”. Błagam… Nie mów tego…

– Nie powiem. Przyjadę. Będę.

Telefon wypadł mi z ręki. Usiadłam na podłodze, nie mogłam oddychać. Czułam, jak moje życie właśnie się rozsypało. Jak miłość zmienia się w wstyd. Jak zaufanie staje się naiwnością. I jak łatwo dałam się uwieść marzeniu, które nigdy nie istniało.

Małgorzata, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama