Reklama

Od trzech lat jestem singielką – nie z wyboru, raczej z rozczarowań. Wydawało mi się, że po trzydziestce będzie łatwiej, bo ludzie w końcu wiedzą, czego chcą. Ale randkowanie w aplikacjach przypomina casting, w którym nikt nie mówi ci, jakie są zasady. Dlatego kiedy umówiłam się z Adamem, miałam więcej nadziei, niż chciałam przed sobą przyznać. Od początku coś między nami iskrzyło – śmialiśmy się, patrzyliśmy sobie w oczy, mówił rzeczy, które brzmiały jak obietnice. I wtedy wyciągnął telefon. Niby tylko na chwilę, ale coś się zmieniło.

Na początku była chemia

– Wyglądasz dokładnie tak samo jak na zdjęciach, może nawet lepiej – powiedział, kiedy tylko mnie zobaczył.

Uśmiechnęłam się z ulgą. Adam był wysoki, miał szczerą twarz i to coś w oczach, co sprawia, że zapominasz o niepewności. Zarezerwowaliśmy stolik w małej knajpce z włoskim jedzeniem – jego propozycja. Już po kilku minutach rozmawialiśmy tak, jakbyśmy się znali od lat. Rzucał żartami, które naprawdę mnie śmieszyły, opowiadał o swoich podróżach, a ja nie mogłam się nadziwić, że taki facet w ogóle zwrócił na mnie uwagę.

– To twoje pierwsze spotkanie z aplikacji? – zapytał z błyskiem w oku.

– Nie. Ale pierwsze, na którym od razu pomyślałam: „może być dobrze” – odpowiedziałam i popatrzyłam na niego odważnie.

Zaśmiał się, a ja poczułam, że jestem na właściwym miejscu, z właściwym człowiekiem. Nie miałam wątpliwości, że między nami jest chemia. Atmosfera była lekka, pełna flirtu. Myślałam sobie: „W końcu. W końcu ktoś, kto nie gra, kto nie udaje, kto po prostu jest”.

A potem zadzwonił jego telefon. Spojrzał na ekran, uśmiechnął się lekko i odpisał. Nie przestał mówić, tylko jego wzrok zaczął co chwilę uciekać w kierunku leżącego na stole smartfona. Wbiłam wzrok w widelec i udawałam, że tego nie widzę. Ale widziałam.

 Masz jakąś ważną sprawę? – zapytałam półżartem, choć w środku już coś zaczęło się we mnie napinać.

– Nie, luz, tylko ktoś się odzywa – odpowiedział nonszalancko, znów zerkając na ekran.

Uśmiechnęłam się, ale coś mi już nie pasowało.

Zapytałam wprost

– Piszesz z inną dziewczyną z aplikacji? – zapytałam wprost, bo nie umiałam dłużej tego ignorować.

Nie było w moim głosie złości, raczej ciekawość podszyta niepokojem. Zbyt wiele razy słyszałam o takich sytuacjach. Zbyt wiele razy udawałam, że mnie to nie dotyczy. Adam spojrzał na mnie z zaskoczeniem, jakby właśnie usłyszał coś kompletnie nieadekwatnego do klimatu randki.

– Ej, serio? Przecież jesteśmy tylko na pierwszym spotkaniu. Wyluzuj – odpowiedział i znowu zerknął na telefon.

– Wiem, ale… nie wiem, może po prostu jestem staroświecka. Dla mnie to coś więcej, kiedy z kimś siadam przy stoliku i spędzam wieczór – powiedziałam już ciszej.

– Nie rób z tego dramatu. Nie jesteś jedyną osobą, z którą się spotykam. Chcę po prostu kogoś poznać, nie żenić się w piątek – rzucił półżartem, ale ton jego głosu był dziwnie chłodny.

Zatkało mnie. Nie dlatego, że miał rację – bo przecież miał. Randki przez aplikacje rządzą się innymi zasadami. Ale sposób, w jaki to powiedział… jakby właśnie obnażył moją naiwność. Jakby dał mi do zrozumienia, że liczyłam na coś, na co nie miałam prawa liczyć.

– Spoko – skłamałam. – Tylko pytam.

Usiłowałam zachować twarz, uśmiechnąć się, jeszcze raz wziąć łyk wina, jakby nic się nie stało. Ale czułam, jak robi mi się ciepło na policzkach. W środku już krzyczałam. A na zewnątrz – chciałam być „cool”. Jedna z wielu. Taka, która rozumie. Taka, która nie zadaje zbyt wielu pytań.

Przeczytałam wiadomość

Zrobił błąd. Zostawił telefon ekranem do góry. Wystarczyła sekunda, kiedy kelner przyniósł kolejne danie, a jego wzrok powędrował gdzie indziej. Ja za to zobaczyłam. Wiadomość: „To jak, widzimy się o 21?”. Obok serduszko i imię – kobiece, oczywiście.

Nie umiałam już tego przełknąć. Przesunęłam talerz, oparłam łokcie na stole i spojrzałam mu prosto w twarz.

– Czyli ja jestem tylko przystankiem, tak? Przed kolejną?

Zamarł na moment. Spojrzał na mnie jak ktoś, kto właśnie został przyłapany, ale nie zamierza się tłumaczyć.

– Słuchaj, nie wiem, co sobie wyobrażałaś. Tak to działa. Każdy się z kimś spotyka, testuje, szuka. To tylko kolacja – powiedział spokojnie, jakby mówił o prognozie pogody.

– Ale ja nie jestem „każda”. I to nie jest „tylko” kolacja. Przynajmniej nie dla mnie – odpowiedziałam twardo, choć serce waliło mi jak młot.

Zamilkł. Przez chwilę wydawało się, że sięgnie po coś więcej niż banał. Że może przeprosi. Albo przynajmniej przyzna, że zachował się jak dupek. Ale nie. Zamiast tego wzruszył ramionami.

– Nie chciałem cię urazić. Po prostu… nie jestem jeszcze na etapie wybierania jednej osoby.

– Ale jesteś na etapie planowania dwóch randek jednego wieczoru? – warknęłam.

Zrobiło się niezręcznie. Obserwowałam jego twarz. Zero skruchy. I wtedy dotarło do mnie, że on naprawdę nie rozumie, co zrobił źle. Może nic nie zrobił? Może to ja... znowu za dużo chciałam?

Każdy tak teraz robi?

Wyszłam z tej knajpy szybciej, niż zdążyłam pomyśleć, gdzie idę. Ulice były wilgotne po deszczu, światła neonów odbijały się w kałużach, a ja szłam przed siebie, bez celu. Czułam, jak robi mi się duszno. Z każdą kolejną przecznicą narastało we mnie jedno pytanie: kim była ta dziewczyna z wiadomości? Czy ładniejsza? Młodsza? Bardziej zabawna? Lepsza w czymkolwiek?

Wiedziałam, że to idiotyczne. Ale myśli same się wpychały, drapały mnie od środka jak niesforny kot. Porównywałam się do niej, choć nawet nie wiedziałam, jak wygląda. Była tą, która przyjdzie po mnie. A ja byłam „tą pierwszą”. Rozgrzewką. Przystawką przed daniem głównym.

Zadzwoniłam do Oli. Odebrała od razu.

– Co się stało?

– Wyszłam z randki. Bo on… Bo on po prostu miał drugą zaplanowaną na później. Dosłownie.

– Czekaj, co?

– No tak. Miła rozmowa, uśmiechy, wino… i wiadomość od innej: „Widzimy się o 21?”. Jakby to było normalne.

– Marta… – westchnęła. – Wiem, że to boli, ale przecież tak teraz ludzie randkują. Umawiają się z kilkoma, patrzą, co wypali.

– To dlaczego czuję się, jakbym dostała w twarz? – zapytałam cicho.

Ola milczała chwilę, potem odpowiedziała szczerze:

– Bo ty nie jesteś „ludzie”. Bo ty się angażujesz. Bo masz nadzieję.

Usiadłam na ławce, obok przystanku. Patrzyłam na przejeżdżające autobusy i czułam się... zbędna. Przegrana. Rywalizowałam z kimś, kogo nawet nie znałam. I przegrałam, zanim gra się zaczęła.

Nie chcę być jedną z wielu

Nie spałam całą noc. Leżałam w łóżku z telefonem w dłoni, patrząc na rozmowę z Adamem. Jeszcze rano myślałam, że może coś z tego będzie. Że może... warto poczekać. Teraz nie wiedziałam, czy bardziej chcę usunąć tę konwersację, czy jeszcze raz przeczytać nasze pierwsze wiadomości, żeby przypomnieć sobie, jak to się zaczęło.

Otworzyłam aplikację notatek. Zawsze tak robiłam, gdy coś mnie bolało. Pisałam, żeby to z siebie wyrzucić.

„Nie jestem produktem. Nie chcę być opcją. Nie interesuje mnie jedno miejsce w kolejce. Chcę być wyborem, nie porównaniem. Nie chcę rywalizować z kobietą, której nawet nie widziałam”.

Wpatrywałam się w te słowa i próbowałam złapać oddech. To nie była złość. To było coś głębszego – rodzaj rezygnacji. Może i Adam był jednym z wielu. Ale symbolizował coś większego – moje zmęczenie. Moje poczucie, że się nie łapię do tego świata, w którym trzeba być „na luzie”, gdzie „nic nie znaczy wszystko”, a szczerość to oznaka słabości.

Po południu poszłam na spacer. W słuchawkach puściłam stary album, ten, którego słuchałam jeszcze na studiach, kiedy wierzyłam, że prawdziwa miłość istnieje. Szłam przez park i pozwalałam myślom płynąć. W końcu otworzyłam notatkę jeszcze raz. Dodałam ostatnie zdanie:

„Nie chcę być jedną z wielu. Nawet jeśli to oznacza, że przez chwilę będę nikim dla nikogo”.

I wtedy poczułam spokój.

Zrozumiałam coś ważnego

Minęło kilka dni, zanim przestałam zerkać na telefon z nadzieją, że Adam się odezwie. I nie dlatego, że chciałam z nim rozmawiać. Bardziej z ciekawości – czy poczuje choć cień wstydu? Czy napisze coś w rodzaju „przepraszam”, „może przesadziłem”, cokolwiek. Ale nie napisał. I dobrze. Bo ja już nie potrzebowałam jego słów, żeby wiedzieć, gdzie jestem.

Zrozumiałam coś ważnego. Że nie chcę grać w grę, której zasad nie uznaję. Że nie chcę być częścią świata, w którym jesteśmy tylko awatarami na ekranie – przesuwanymi w lewo lub prawo w zależności od humoru. Że zasługuję na coś więcej niż randki układane jak plan dnia w terminarzu.

To nie jest tak, że się zamknęłam. Nie. Nadal wierzę w miłość. Nadal wierzę, że można się spotkać, spojrzeć sobie w oczy i poczuć „to coś”. Ale nie za wszelką cenę. I już nigdy nie będę udawać, że jest mi obojętne, czy jestem „pierwsza” tego wieczoru, czy tylko „jedna z wielu”.

Może randkowanie w aplikacjach nie jest dla mnie. Może jestem z innej epoki, w której miłość zaczynała się od rozmowy, a nie od powiadomienia. I może dobrze. Bo po tej jednej kolacji zrozumiałam więcej niż po miesiącach samotności.

Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądała moja droga. Ale wiem jedno – już nigdy nie pozwolę, by ktoś odebrał mi poczucie własnej wartości w imię swojej wolności wyboru.

Marta, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama