„Emerytura nauczyła mnie skromności. Codziennie jem to, co jest w promocji – nie to, na co mam ochotę”
„Gdyby ktoś mnie nagrał telefonem, jak rzucam się na ostatnią paczkę pierogów za 5 zł, miałby gotowy hit do internetu. Ale nikt mnie nie filmuje. Jestem sama. Tylko ja, lodówka i gazetki z promocjami”.

- Redakcja
Kiedyś myślałam, że na emeryturze wreszcie odetchnę. Że będę mieć czas dla siebie, że nadrobię książki, których nie zdążyłam przeczytać przez czterdzieści lat uczenia młodzieży, która bardziej interesowała się bzdurami niż Mickiewiczem. Że będę chodzić na spacery, do teatru, na kawę z Magdą, moją córką, i może nawet w końcu zdecyduję się na ten kurs włoskiego, o którym zawsze mówiłam, że „kiedyś, na spokojnie”.
Ale rzeczywistość skrzypi bardziej niż moje stare stawy. Poranki nie zaczynają się od gazet literackich i rozwiązywania krzyżówek, tylko od przeczesywania gazetki z dyskontu. „Serek wiejski za 1,79, tylko dziś”, „Mięso mielone po 9,99 – drugi produkt 50% taniej”. Moje śniadanie wygląda inaczej niż kiedyś – trzy kromki chleba z pasztetem, ale tylko jak jest w promocji. Do tego herbata, którą parzę dwa razy z tej samej torebki. Oszczędność? I to jaka.
Czasem wkładam płaszcz, który ma więcej lat niż moja wnuczka, i idę do sklepu, bo „dzisiaj pomidory po złoty dziewięćdziesiąt, a wczoraj były po trzy siedemdziesiąt pięć”. Czasem śmieję się sama do siebie, że moje życie przypomina reality show „Survival – edycja emerytura”. Gdyby ktoś mnie nagrał telefonem, jak rzucam się na ostatnią paczkę pierogów za 5 zł, miałby gotowy hit do internetu. Ale nikt mnie nie filmuje. Jestem sama. Tylko ja, lodówka i gazetki z promocjami.
Na wiele mnie nie stać
– Mamo, czemu nie zrobisz już tych swoich klusek leniwych? Franek za nimi przepada. – Magda wparowała do mnie w sobotę przed południem jak zwykle, bez zapowiedzi.
– Bo... nie mam akurat twarogu – mruknęłam, nie odrywając wzroku od telewizora, gdzie akurat mówili o inflacji.
– Przecież to tylko kilka złotych. Sama ci mogę przynieść – rzuciła, jakby to było nic. Jakby „kilka złotych” nie było dziś majątkiem.
Milczałam chwilę, aż poczułam, że coś we mnie pęka. Nie miałam już siły się uśmiechać i udawać tej dzielnej emerytki, co wszystko znosi z godnością.
– Bo mnie na to nie stać, Magda! – wybuchłam. Głos mi zadrżał, a w oczach zaszkliły się łzy. – Wiesz, ile kosztuje kilo twarogu?! A mleko? A masło? A gaz, żeby to wszystko ugotować? Dla ciebie to drobne, dla mnie – luksus.
Magda zamarła, nawet Franek ucichł, przestając walić klockiem o stół.
– Mamo... – zaczęła cicho.
– Nie, nie chcę twoich pieniędzy. Sama sobie radzę. Ale nie każ mi udawać, że wszystko jest po staremu. Bo nie jest. Już dawno nie.
I w tej chwili poczułam, jak duma walczy ze wstydem. Jak bardzo nie chcę być biedna, ale jeszcze bardziej nie chcę być zależna.
Chodziłam na promocje z sąsiadką
– No patrz, Teresa, patrz tylko... – Zofia nachyliła się do mnie konspiracyjnie i pokazała opakowanie lasagne w czerwonej naklejce z wielkimi literami „50% TANIEJ – TERMIN DO JUTRA”.
– Bierz dwie. Jedną można zamrozić – powiedziałam, zaglądając do chłodni, gdzie między sosami i pierogami walały się pojedyncze pudełka gotowych obiadów. Kurczak curry, pulpety w sosie koperkowym, ryż z warzywami. Wszystko smakuje tak samo: breja podgrzana w mikrofalówce.
– A pamiętasz, jak gotowałyśmy u Haliny w ’98? – Zofia się śmiała, ale jej oczy nie były wesołe. – Rosół na kurze z targu, domowy makaron... a potem ten sernik. Boże, jakie to było dobre.
– A teraz kupujemy lasagne z terminem ważności jak biedaczki – odburknęłam i ścisnęłam plastikową tackę z klopsami, jakby miała mi zapewnić spokój ducha.
– Wiesz co? Na kartki to przynajmniej człowiek wiedział, że coś dostanie. Że starczy. A teraz? Trzeba być strategiem, żeby lodówka nie świeciła pustkami.
Patrzyłam na nią i czułam, jak narasta we mnie frustracja. Tyle lat uczciwej pracy. Tyle dyplomów, tyle rad pedagogicznych, tylu uczniów. A dziś liczę grosze przy lodówce z przecenami. I najgorsze w tym wszystkim? Że nie mam pojęcia, jak to zmienić.
Byłam w szoku
Zawsze sądziłam, że prywatność to ostatnia rzecz, jaką człowiekowi zostaje, kiedy wszystko inne zaczyna się sypać. Ale wtedy wpadł Kuba – mój wnuk, lat trzynaście, telefon przyklejony do ręki – i pokazał mi, jak bardzo się myliłam.
– Babciu, jesteś w internecie – zawołał z entuzjazmem, siadając obok mnie z telefonem. – Zobacz, tysiące wyświetleń! Komentarze! Ludzie cię kochają!
– Słucham? – zmarszczyłam brwi, patrząc na ekran.
Na filmiku siedzę przy kuchennym stole. W tle lodówka, na stole gazetka promocyjna, na talerzyku kanapka z margaryną i plastrem ogórka. I podpis: „Moja babcia je tylko z promocji, ale nie narzeka. Pomóżmy jej, żeby nie musiała.”
– Co to ma być?! – poderwałam się gwałtownie. – Kuba, ty to nagrałeś? Bez mojej wiedzy? I wrzuciłeś do internetu?
– Ale babciu, to miało pomóc! Już są datki na zrzutce! Dwa tysiące złotych w godzinę!
– Nie potrzebuję jałmużny, tylko szacunku! – wrzasnęłam. – Ty wiesz, co ty mi zrobiłeś? Pokazałeś ludziom, że jestem żałosna! Że jestem jak ta lasagne z przeceny!
Kuba zbladł.
– Przepraszam...
Odwróciłam się, nie chcąc, żeby widział, jak bardzo mnie to boli. Wstyd i bezsilność zakręciły się w gardle. Bo może to on ma rację. Może naprawdę jestem tylko babcią od promocji.
Notuję sobie wszystko
Dziś na obiad był kotlet schabowy z tacki przecenionej o 40%. 4,99 za sztukę. Smażyłam go na margarynie, bo masło znowu za drogie. Do tego ziemniaki, które zostały z wczoraj, i surówka z kapusty kiszonej, tej najtańszej, w woreczku. Smakował fatalnie.
Tak zaczęłam dzisiejszy wpis w pamiętniku. Od kilku miesięcy piszę prawie codziennie, bo to jedyne miejsce, gdzie mogę mówić wszystko wprost. Bez cenzury, bez uprzedzeń, bez uśmiechu przez zaciśnięte zęby.
Kiedyś byłam kobietą z klasą. Nosiłam szpilki i białe koszule z perłowym guzikiem przy kołnierzyku. Uczyłam dzieci języka ojczystego z taką dumą, że sama wierzyłam, że robię coś wielkiego. Teraz siedzę przy kuchennym stole, z nożem, którym obcinam spleśniałe kawałki chleba. Tak wygląda moja klasa.
Starzy ludzie uczą się milczeć. Nas tego uczono – nie żal się, nie jęcz, nie proś. I ja tak robiłam. Ale dziś czuję się jak balonik, który ktoś pompował latami, a teraz zostawił w kącie. Powietrze uchodzi powoli, po cichu, ale uchodzi.
Nie chciałam litości
Magda przyszła z siatką zakupów. Cicho, bez werwy. Tak jakby wiedziała, że nie wystarczy dziś mleko i jogurt, by zasypać tę przepaść między nami.
– Mamo, zrobiłam zakupy. Wiem, że pewnie nie wszystko ci się przyda, ale... – zaczęła, ale nie dałam jej dokończyć.
– Nie musiałaś. – Spojrzałam na nią chłodno. – Nie jestem bezdomna. Jeszcze nie.
– Mamo, nie chodzi o... To przez ten filmik, wiem. Kuba już wie, że źle zrobił. Ale ja nie wiedziałam... Nie wiedziałam, że jest aż tak... źle.
Zamilkłam. Patrzyłyśmy na siebie. Ona – z torbą pełną produktów z górnej półki, ja – z gazetkę promocyjną w ręce.
– Nie chciałam, żebyś wiedziała – powiedziałam w końcu. – Chciałam być twoją silną mamą. Tą, co sobie radzi. Co nie musi prosić.
– Ale czasem trzeba. – Jej głos zadrżał. – Bo może wtedy ktoś wreszcie posłucha.
– Nie chcę, żebyś mi współczuła – syknęłam, choć sama nie byłam pewna, czy to jeszcze gniew, czy już tylko smutek.
– To nie litość, mamo. To miłość. A miłość czasem wygląda jak siatka z zakupami i zupa ugotowana przez córkę.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam, żeby widziała łzy. Bo przecież jestem silna. A może tylko próbuję taką być.
Dziś w gazetce był serek wiejski za 21,79. Kupiłam dwa. Do jednego dodałam rzodkiewkę, cebulkę i sól. Smakował jak dawno zapomniane lato.
Nie wiem, czy moje życie się zmieni. Może nadal będę robić zakupy z kalkulatorem w głowie, może nadal będę jeść suchy chleb. Ale coś się zmieniło we mnie. Wieczorem zaparzyłam herbatę z nowej torebki, jak królowa, bo Magda kupiła mi całe opakowanie. Skromność nauczyła mnie pokory. I tego, że czasem tanie jedzenie smakuje, bo wiesz, że inni nie mają nawet tego.
Teresa, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy wygrałam w totolotka, ojciec potraktował mnie jak śmiecia. Przez kilka tysięcy wykreślił mnie z rodziny”
- „Oddałem ojcu pół wygranej z totka. Kasę zainwestował w młodą żonę i szybko przekonał się, że z tego zysku nie będzie”
- „Mąż obiecywał mi luksus, a kupował tanie perfumy z bazaru. Nie potrafiłam udawać, że mi to wystarcza”

