Reklama

Choć wiele razy się sparzyłam, nadal wierzę w miłość. W tę prawdziwą – co przychodzi nagle, przewraca świat do góry nogami. Mam romantyczną duszę, taką nieco z innej epoki. Czasami śmieję się z siebie, że pewnie powinnam się urodzić w czasach, kiedy mężczyźni pisali listy pachnące perfumami, a kobiety chowały je pod poduszkę.

Marzyłam o miłości

Po trudnym rozstaniu, które rozłożyło mnie na łopatki, postanowiłam wyjechać gdzieś daleko. Sama, bez planu, bez przewodnika, bez znajomych – tylko ja i moje złamane serce. Wybór padł na Egipt. Kair wydawał mi się jak z filmu: głośny, barwny, egzotyczny. Chciałam zniknąć na chwilę z Polski, z codzienności, która mnie dusiła.

Pierwsze dni nie były takie, jak sobie wyobrażałam. Tłumy ludzi, hałas, upał, zapachy, których nie umiałam rozpoznać – wszystko mnie przytłaczało. Chodziłam zdezorientowana, zbyt nieśmiała, żeby się targować, zbyt zamknięta, żeby poczuć klimat tego miejsca.

Pewnego dnia poszłam na słynny targ Khan el-Khalili. Tysiące kolorowych stoisk, przyprawy, tkaniny, lampy, złote bibeloty, dźwięki bębnów i nawoływania. Byłam zmęczona, rozdrażniona. Stałam przy jednym ze stoisk, próbując zdecydować, czy chcę kupić kolorowy szal. Sprzedawca był nachalny, podtykał mi tkaniny pod nos, mówił coś szybko, uśmiechał się w sposób, który nie wzbudzał mojego zaufania.

Czułam się nieswojo

Nie potrafiłam znaleźć słów, żeby się wycofać, a sprzedawca coraz bardziej naciskał. Już miałam po prostu odejść, gdy ktoś stanął obok mnie i coś powiedział po arabsku, twardo, zdecydowanie. Mężczyzna przy stoisku tylko wzruszył ramionami i odszedł.

Odwróciłam głowę i wtedy go zobaczyłam. Wysoki, pewny siebie, o ciemnych oczach i szerokim uśmiechu. Miał na sobie zwykłą koszulę i jeansy, ale sposób, w jaki się poruszał i mówił, sprawiał, że wyglądał zupełnie inaczej niż reszta mężczyzn, których tu spotykałam.

– Wszystko w porządku? – zapytał płynną angielszczyzną. Głos miał niski, spokojny.

– Tak, dziękuję… po prostu… trochę się gubię tutaj – przyznałam, zerkając na niego nieśmiało.

– Jesteś tu pierwszy raz, prawda? – uśmiechnął się szerzej. – To miasto potrafi przytłoczyć, ale ma też swoje piękne strony. Jeśli chcesz, mogę ci je pokazać. Prawdziwy Kair. Taki, którego turyści nie widzą.

Uratował mnie

Zawahałam się. Nie znałam go, przecież to obcy człowiek. A jednak coś w jego spojrzeniu mnie uspokajało. Wydawał się… bezpieczny.

– Mam na imię Omar – powiedział, wyciągając do mnie dłoń. – Mieszkam niedaleko. Tu się wychowałem. Znam te uliczki jak własną kieszeń.

– Magda – odpowiedziałam cicho, podając mu rękę.

– Ładne imię – rzucił z uśmiechem. – Jesteś z Polski?

– Tak. Sama przyjechałam. Na wakacje.

– Odważna. Mało kto decyduje się tu przyjechać sam.

Szliśmy razem między straganami, a on opowiadał o Kairze – z humorem i pasją. Pokazywał mi detale, których wcześniej nie zauważałam, mówił o zapachach przypraw, o starych murach meczetów, o kobietach, które pieką chleb w piecach wyglądających jak beczki. Mówił też o sobie – że jego rodzina od pokoleń mieszka w tej dzielnicy, że ma młodszego brata, którym się opiekuje, bo ich ojciec zmarł kilka lat temu.

Miałam przewodnika

Patrzyłam na niego z rosnącym zainteresowaniem. Był charyzmatyczny, zabawny, mówił pięknie. I słuchał. Kiedy zapytał mnie o to, co robię w Polsce, o moją pracę, o to, dlaczego wybrałam Egipt, nie przerywał, nie komentował, po prostu słuchał.

Przez kolejne dni staliśmy się nierozłączni. Każdego ranka Omar wysyłał mi wiadomość, pytając, czy mam ochotę gdzieś wyjść. I za każdym razem miał jakiś nowy pomysł – raz była to mała kawiarenka z herbatą parzoną na węglu, innym razem świątynia, w której było tak cicho, że aż mnie to zdziwiło, biorąc pod uwagę nieustanny hałas ulicy.

Byliśmy w dzielnicach, do których sama nigdy bym nie trafiła. Zabierał mnie do miejsc, gdzie kobiety w chustach smażyły falafele na rogu ulicy, a dzieci grały w piłkę na tle opuszczonych budynków.

Wpadł mi w oko

Wieczorami siadaliśmy razem na brzegu rzeki i patrzyliśmy na światła odbijające się w wodzie. Rozmawialiśmy o wszystkim – o mojej pracy, o moim byłym, o tym, że po ostatnim rozstaniu miałam wrażenie, że nigdy już nikomu nie zaufam. On słuchał. Czasami tylko wtrącał jedno zdanie. Nigdy nie naciskał, nie oceniał.

– Wiesz – powiedział mi kiedyś, kiedy siedzieliśmy przy kolacji w małej restauracji w ogrodzie – ty jesteś inna. Większość turystek przyjeżdża tu, żeby się pochwalić zdjęciem z wielbłądem albo zrobić selfie przy piramidach. Ty patrzysz ludziom w oczy. Chcesz zrozumieć. To się rzadko zdarza.

Zarumieniłam się. Poczułam się, jakby naprawdę mnie znał.

– Ty też jesteś inny – odpowiedziałam. – Nie jesteś nachalny. Nie grasz. Czuję się przy tobie… spokojnie.

– Moja rodzina dużo przeszła. Muszę dbać o brata. Ma dopiero dziesięć lat. Nasza mama pracuje całe dnie, a ja robię, co mogę, żeby jej pomóc.

Zamilkł na chwilę, jakby walczył ze sobą.

– On jest chory. Serce. Potrzebuje operacji, ale… nie chcę o tym mówić.

– Ale możesz mówić – odpowiedziałam.

Współczułam mu

Spojrzał na mnie uważnie.

– Czasami nie wiem, co powiedzieć. Chciałbym mieć życie jak w filmach. Ale rzeczywistość tu jest inna.

Tamtego wieczoru nie chciałam wracać do hotelu. Siedzieliśmy jeszcze długo, aż kelnerzy zaczęli sprzątać stoliki. Spacerowaliśmy potem pustą ulicą i w pewnym momencie Omar zatrzymał się, spojrzał na mnie i powiedział:

– Zasługujesz na to, żeby ktoś cię traktował jak królową. I jeśli pozwolisz, chciałbym być tą osobą.

A ja, zamiast się przestraszyć, poczułam, że może naprawdę mogę znowu komuś zaufać.

Minęły dwa tygodnie, odkąd poznałam Omara. Każdy dzień spędzaliśmy razem, coraz bliżej, coraz intymniej. W jego obecności czułam się lekka, jakby ten wyjazd faktycznie miał moc leczenia ran. Pewnego wieczoru zaprosił mnie nad Nil. Zachód słońca zamienił wodę w złoto, a cisza wokół była prawie nierealna.

– Mama powiedziała dziś, że lekarze naciskają. Brat musi być operowany w ciągu miesiąca. To jedyna szansa.

– A koszt? – zapytałam, choć już czułam, do czego zmierza.

– Około pięćdziesięciu tysięcy egipskich funtów. Dla nas to jak milion.

Chciałam mu pomóc

Nie zasugerował niczego, ale widziałam, jak bardzo go to boli. W tamtym momencie byłam pewna, że muszę coś zrobić. Następnego dnia dałam mu kopertę, którą wcześniej przygotowałam. W środku były cztery tysiące złotych – cała gotówka, jaką miałam na ten wyjazd.

– Weź. Zrób z tym, co trzeba. Ufam ci.

Spojrzał na mnie, zaskoczony, prawie się wzbraniał. Ale w końcu wziął kopertę, ucałował moje dłonie i przytulił mnie z taką czułością, że poczułam łzy w oczach.

– Nigdy ci tego nie zapomnę – wyszeptał.

Tamtego wieczoru pierwszy raz spędziliśmy noc razem.

Obudziłam się wcześnie, słońce już wpadało przez zasłony. Rozejrzałam się po pokoju, Omara nie było. Na początku pomyślałam, że może poszedł po śniadanie albo po kawę. Ale mijały minuty, potem godziny, a on nie wracał. Telefon milczał. Napisałam wiadomość – żadnej odpowiedzi.

Po prostu zniknął

Zeszłam do recepcji. Zapytałam, czy widzieli mojego znajomego. Młody mężczyzna za ladą popatrzył na mnie z obojętnością.

– Nie mamy nikogo takiego w systemie. Może nie był gościem?

– Jest Egipcjaninem. Nazywa się Omar. Ciemne włosy, może dwadzieścia parę lat…

– Proszę pani, codziennie tu są tacy. Przychodzą, wychodzą. To się zdarza. Czasem kobiety przyjeżdżają i myślą, że spotkały kogoś wyjątkowego.

Stałam jak wmurowana. Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Zaczęłam szukać go po okolicy, wróciłam na targ, na jego ulicę. Pytałam, pokazywałam zdjęcia, które mieliśmy razem. Nikt go nie znał. Zrozumiałam, że nie chodziło o mnie, nie chodziło o żadną miłość. Chodziło tylko o pieniądze.

Wróciłam do Polski kilka dni później. Nikt nie wiedział, co się wydarzyło. Rodzinie powiedziałam tylko, że wakacje były spokojne, że odpoczęłam. Znajomym – że Egipt był ciekawy, choć chaotyczny. Nie miałam siły tłumaczyć, opowiadać, patrzeć na czyjeś zdziwione twarze albo współczujące spojrzenia.

Magda, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama