Reklama

Na Wigilię u Pawła i Magdy co roku szykowałam sernik z brzoskwiniami. Niby prosty, a jednak im zawsze się kruszył. Ja miałam swój stary przepis, jeszcze z zeszytu po mamie, pisanego wieczorami przy starej lampie. Dla mnie ten sernik to smak domu – prawdziwego, a nie tego, w którym wszystko pachnie sztuczną wanilią i gra muzyczka z komórki.

Krojąc masło i ucierając cukier, czułam się jak ktoś z innej epoki. Może taka naprawdę jestem. W moim świecie dzieci mówiły „dzień dobry” sąsiadom i zdejmowały buty bez przypominania. W moim świecie nikt nie tłumaczył pięciolatka, że „ma prawo do wyrażania złości”, kiedy ten rzuca pilotem. A to się przecież wydarzyło. W zeszłym roku. I nikt, absolutnie nikt nie powiedział wtedy: „Kubuś, przeproś babcię”.

Od lat nic nie mówię. Uśmiecham się. Przynoszę ciasto. Siadam w kącie. Obserwuję. Paweł – mój jedyny syn – stara się coś zdziałać, ale Magda zawsze stanie w obronie dziecka. Jakby ono było z porcelany. Jakby miłość oznaczała bezkarność.

W tym roku czuję, że coś we mnie się zbuntuje. Nie planuję tego, ale wiem, że jak Kubuś znów kopnie wazon czy rozleje barszcz, nie powstrzymam się. Choć milczałam przez lata, dziś już wiem jedno: wychowanie to nie prezent pod choinkę – nie można go oddać.

Nikt go nie kontrolował

– Kubuś, nie rzucaj tym prezentem, zaraz coś zepsujesz! – powiedziała Magda miękko, ale już po drugim razie. Za pierwszym razem tylko się uśmiechnęła, jakby to było coś zabawnego.

A on rzucał dalej. Najpierw czerwonym pudełkiem z klockami, potem srebrną torebką, z której wyleciała paczka czekoladek. Trafiły w stół, stoczyły się na podłogę i rozgniotły pod jego skarpetą.

– Ojejku, kochanie… – westchnęła Magda i zaczęła zbierać zawiniątka z dywanu.

Paweł wstał. Już widziałam po jego ruchu, że zbiera się do powiedzenia czegoś ostrzejszego. Ma to po ojcu – zbyt długo trzyma, aż w końcu wybucha.

– Kubuś, usiądź wreszcie, przecież zaraz zaczynamy kolację! – powiedział ostrzej, niż pewnie planował.

– Paweł, nie krzycz przy wszystkich – syknęła Magda przez zęby. – To Święta. Nie róbmy scen.

Rodzina siedziała już przy stole. W kącie płonęły świece. W tle cicho grała kolęda. Siostra Magdy coś szeptała do męża, a ojciec patrzył gdzieś w przestrzeń, jakby go tu wcale nie było.

Kubuś tymczasem biegał w kółko wokół choinki, wrzeszcząc „Mikołaj dał mi rakietę!” i machając plastikowym badylem, który w niczym nie przypominał rakiety. W pewnym momencie potrącił stolik z opłatkami. Te zsunęły się, jeden upadł na podłogę. Wszyscy zamarli, ale tylko na chwilę.

– Uwaga! Rakieta ląduje! – krzyknął Kubuś i... przewrócił choinkę.

– Kubuś! – Paweł zerwał się z krzesła, ale Magda już stała obok syna.

– Kochanie, nic ci się nie stało? – zapytała, obejmując go, jakby to drzewko zaatakowało jego.

Spojrzałam na swoje dłonie zaciśnięte na serwetce. Aż zbielały mi palce. Czy ja też byłam złą matką? Moje dzieci nie odważyłyby się tak zachować…

Już nie wytrzymałam

– No, może już wystarczy tej zabawy – powiedział w końcu Paweł, podnosząc przewróconą choinkę. I spojrzał na mnie z tym samym wzrokiem, co zawsze: „Mamo, błagam, nic nie mów”. Ten wzrok znałam na pamięć.

Kubuś zaczął tupać. Dosłownie tupać. Najpierw raz, potem drugi, aż w końcu wrzasnął:

– Ja nie chcę siedzieć! Ja chcę się bawić! Zostawcie mnie wszyscy!

– Skarbie, ale zaraz będziemy dzielić się opłatkiem. Zobacz, babcia Janinka już czeka – spróbowała Magda, wskazując mnie ręką. Nie lubię, jak mówi do mnie „babcia Janinka”. Jest w tym coś protekcjonalnego. Zawsze czułam, że w jej ustach „babcia” znaczy „staromodna i zrzędliwa”.

Kubuś podszedł do stołu. Nagle kopnął moją nogę. Nie mocno, nie z impetem. Ot, tak – po prostu, trącił ją, jakby to było coś zupełnie zwyczajnego.

– Hej – powiedziałam cicho, odwracając głowę w jego stronę.

– Kubuś, co ty robisz? – jęknęła Magda wystraszona.

– To nie moja wina! Babcia mi nie dała prezentu! – wrzasnął i rzucił w moją stronę papierową serwetką.

Wtedy coś we mnie się przełamało. Podniosłam wzrok. Nie krzyczałam. Nie uniosłam głosu. Powiedziałam spokojnie, ale bardzo wyraźnie:

– Może pora przestać go usprawiedliwiać. To nie jest normalne.

Magda zamarła. Paweł otworzył usta, ale nic nie powiedział. Kubuś, jak na złość, z uśmiechem wskoczył na kanapę.

To tylko dziecko! Co babcia może wiedzieć? – Magda spojrzała na mnie ostro.

– Wychowanie to nie prezent pod choinkę – nie można go dostać od obcych – powiedziałam chłodno.

Cisza była jak nożem cięta. Z kuchni słychać było tylko zegar.

Wszystkim puściły nerwy

– No pięknie – syknęła Magda, jakby czekała tylko na pretekst. – Wigilia, dzieci, rodzina. A babcia znowu musi wszystkich pouczać.

– Magda, spokojnie – próbował wtrącić się Paweł, ale jego głos niknął pod narastającym napięciem.

– Nie! Ja nie będę spokojna. Ona zawsze mnie oceniała. Zawsze! Nawet jak Kubuś się urodził, to tylko czekała, żeby powiedzieć, że robię coś źle. Nigdy ani słowa wsparcia!

– Ja tylko... – zaczęłam, ale już się rozkręcała.

– Jak Paweł zmywał butelki o trzeciej w nocy, to babcia mówiła, że „facet nie powinien się babrać przy dzieciach”. Jak mówiłam, że nie chcę dawać Kubusiowi cukru, to kręciła głową, że „kiedyś się dzieci chowało, a nie hodowało”.

Przeinaczasz – powiedziałam cicho, ale to było jak dolewanie oliwy do ognia.

– Naprawdę? – uniosła brwi. – A może to też nieprawda, że zawsze komentujesz, jak go ubieram, co daję mu do jedzenia, ile czasu spędzam z nim na telefonie?

– Bo ty go nie widzisz – wyrwało mi się. – Patrzysz w ekran, a on w tym czasie bije inne dzieci i rzuca zabawkami w ciocię.

Paweł podniósł ręce.

– Dość. Obie. To nie jest czas...

– A kiedy, Paweł? – spojrzałam na niego. – Kiedy powiesz, że to, co się dzieje, nie jest w porządku?

Zamilkł. To był pierwszy raz od lat, kiedy nie stanął w obronie Magdy.

Ty też to widzisz? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Nie chcę już ciągle się kłócić... – powiedział, spuszczając wzrok.

– Świetnie – syknęła Magda. – Komentujcie mnie oboje. W Wigilię.

Choinka już stała, ale wszystko inne leżało w gruzach.

Wiedziałam, że mam rację

Wyszłam do kuchni. Nie trzaskałam drzwiami. Po prostu wyszłam. Oparłam się o zlew i próbowałam przestać słyszeć ten cholerny zegar. Czułam, jak coś we mnie się rozlewa. Nie był to gniew. To było coś głębszego, gęstszego. Może żal. Może strach.

Babciu… – usłyszałam cichy głos za plecami.

Odwróciłam się powoli. To była Julka – ośmioletnia córka drugiego syna, dziewczynka cicha, nieśmiała. Często schowana w cieniu innych dzieci. Tym bardziej zaskoczyło mnie, że przyszła akurat teraz.

Ja się boję Kubusia... – powiedziała i spuściła głowę.

Serce ścisnęło mi się jak pięść. Uklękłam i przytuliłam ją, mocno. Przez moment czułam, jak wszystko we mnie mięknie. Jakbym znów była młoda, trzymała Pawła na rękach, a w telewizji leciała kolęda „Lulajże Jezuniu”.

Już dobrze, skarbie – wyszeptałam. – Już dobrze.

Gdy Julka wróciła do salonu, do kuchni wszedł Paweł. Nie odezwał się od razu. Oparł się o framugę, jakby nie wiedział, gdzie stanąć.

Nie wiem, jak być ojcem – powiedział w końcu. – Mam wrażenie, że przegrywam wszystko.

Spojrzałam na niego uważnie. Wyglądał tak samo, jak wtedy, gdy miał dwanaście lat i płakał, bo nie wygrał w szachy. Zawsze bał się porażki.

– Przestań się bać – powiedziałam cicho. – Dziecko potrzebuje granic, nie tylko miłości. Czasem najbardziej kocha ten, kto powie: „dość”.

Po raz pierwszy od lat spojrzeliśmy na siebie jak matka i syn, a nie jak dwie strony barykady.

Musiałam jej to powiedzieć

Magda weszła do kuchni z czerwonymi oczami i rozmazanym tuszem. Spojrzała na mnie, jakby nie wiedziała, czy chce krzyczeć, czy błagać.

Czułam, że to się kiedyś stanie – powiedziała, opierając się o lodówkę. – Że w końcu mama to powie. Tę jedną, decydującą rzecz, po której wszystko się rozsypie.

Nie odpowiedziałam. Czekałam.

– Myśli sobie mama, że wszystko wie lepiej, prawda? Że jak mama wychowała Pawła, to już jest ekspertem od wszystkiego? – mówiła szybko, nerwowo. – A ja... ja się każdego dnia boję, że robię coś źle. Że Kubuś mnie kiedyś znienawidzi. Że któregoś dnia spojrzy na mnie jak na wroga.

Podniosłam na nią wzrok.

Lepiej, żeby się raz obraził teraz – powiedziałam powoli – niż zlekceważył na zawsze.

Milczała chwilę. Przełknęła ślinę.

– A mama zawsze wszystko wiedziała najlepiej?

– Nie – odpowiedziałam natychmiast. – Popełniłam wiele błędów. Czasem za dużo ciszy, czasem za dużo rygoru. Wiem jedno: milczenie to też wybór. A czasem to najgorszy z możliwych.

Magda oparła się o blat. Z twarzy zeszła jej wojownicza mina. Przez moment wyglądała jak ktoś, kto dawno nie spał. Kto dźwiga zbyt wiele.

– Nie wiem, od czego zacząć – wyszeptała.

Od słowa: „dość”. Tylko tyle. Dziecko musi wiedzieć, gdzie kończy się jego królestwo.

Patrzyłyśmy na siebie. Nie jako przyjaciółki, tylko kobiety, które po raz pierwszy zobaczyły w sobie nawzajem człowieka.

Lepiej wykrzyczeć niż milczeć

Rodzina znów siedziała przy stole. Barszcz ostygł, opłatek leżał nietknięty. Kubuś zasnął w ramionach Magdy – zmęczony krzykiem, śmiechem, płaczem. Może wszystkim naraz. Paweł delikatnie przykrył go kocem i usiadł obok żony. Ich dłonie przypadkiem się dotknęły. Nie cofnęli ich. Nie złapali się też za ręce. Po prostu – byli obok.

Cisza. Nawet kolędy się skończyły. Spojrzałam przez okno. Śnieg zaczął sypać drobniutko, jakby nie chciał robić hałasu. Pomyślałam o tamtych Wigiliach, gdy byłam młoda. Z moim mężem, jeszcze zanim zaczął więcej milczeć niż mówić. Z Pawłem, który recytował wierszyki i bał się Mikołaja. Wtedy nie było tak głośno. Ani tak cicho.

Może wtedy po prostu nikt nie miał odwagi mówić wprost. Może właśnie dlatego tyle rzeczy poszło nie tak. Zamknęłam oczy. Słowa sprzed kilku chwil jeszcze brzmiały mi w głowie – moje, Magdy, Pawła, małej Julki. Może już za późno, a może właśnie nie.

Może w tym roku nie dostaniemy zgody, radości, świętego spokoju. Może nic nie będzie tak, jak powinno. Ale przynajmniej ktoś powiedział prawdę. Czasem najgorsze słowa to te, które nigdy nie padły.

Janina, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama