Reklama

Która to już kłótnia? Nie mam siły liczyć. Ale ta była inna. Czułem to w napięciu wiszącym w powietrzu, w blasku gniewu w jej oczach. Karolina ma zaczerwienioną twarz, a dłonie zaciśnięte w pięści. Nie pozwala mi nawet dojść do słowa.

Reklama

Czułem, że to koniec

– Może choć raz mnie wysłuchasz?! Jeden jedyny raz!

– Ja cię słucham… Zawsze…

– Tak ci się wydaje! Ale wiesz co? Nie obchodzi mnie to. W końcu mam to gdzieś! Nie mogę już dłużej wytrzymać, nie mogę tak żyć! Odchodzę, Krzysztof, odchodzę!

– Karolinko, spokojnie. Powiedz mi, co się dzieje.

– Wszystko się dzieje! Ty jesteś problemem, nasz związek to pomyłka, a ja sama jestem największym błędem! Jestem popsuta do szpiku kości i nie zamierzam dłużej oglądać swojego odbicia w twoich pobłażliwych oczach. Mam dość twojej tolerancji, wyrozumiałości i wybaczania. Mdli mnie od twojego spokoju. Od tych twoich mądrych złotych myśli, od tonu, którym przenikasz moje poczucie winy. Wynoś się!

– Napijesz się herbaty?

– Wynoś się jeszcze raz!

– Karolina, proszę…
– „Karolina, proszę...” – przedrzeźniła mnie. – O co możesz mnie prosić? Nie chcę być świętą, nie jestem twoim wzorem cnót. Nigdy taka nie byłam i już nie mam zamiaru. Chcę po prostu oddychać! Popełniać błędy, być głupia, być zwyczajnie ludzka! Ale przy tobie to niemożliwe. Spinasz mnie, dusisz tą swoją idealnością! Codziennie budzę się z myślą, czy przypadkiem nie zrobiłam czegoś złego, czegoś, co ty mi potem wspaniałomyślnie wybaczysz. Bo ty zawsze wybaczasz, prawda?

– Ja tylko…

– Ale ja już w to nie wierzę! – przerwała mi. – To twoja gra, twój sposób na to, żeby zawsze być lepszym. I wiesz, jaka jest twoja broń? Chore poczucie winy. Czuję je w każdym słowie, żeby potem móc z udawaną dobrocią mi wybaczyć. Bez tego byś nie istniał! Gdybyś nie miał nade mną tej przewagi, byłbyś nikim. Znikałbyś – nie ma Krzysztofa! A jeszcze przed chwilą był taki wielki.

Byłem, dla niej zbyt dobry?

Zaniemówiłem.

– I wiem, co zaraz powiesz!

– Tak? To powiedz.

– Myślisz, że gadam bzdury, że cię ranię, ale przetrzymasz to i zaraz mi to wybaczysz, bo przecież jestem przewrażliwiona, mam okres albo po prostu fochy. No powiedz, tak właśnie myślisz?

– Mniej więcej…

– No właśnie. I co teraz? Herbatka? Może ziółka na uspokojenie? Ale nie... Nigdy więcej. Bo ciebie przy mnie już nie będzie. To koniec.

Wszystkie jej słowa uderzały we mnie jak kamienie. Żołądek mi się ścisnął, w głowie pulsowała jedna myśl: „A jeśli ma rację?”. Jeśli faktycznie przywiązałem ją do siebie nie miłością, ale poczuciem winy? Może w tym całym moim „byciu dobrym” była jakaś fałszywość, której nigdy nie dostrzegałem? Chciałem napić się gorącej herbaty. Może nawet połknąć coś na uspokojenie…

Czarek, nasz pies, leżał w kącie pokoju i nawet nie drgnął. Jego wielkie, brązowe oczy patrzyły na mnie z lękiem. Był tak samo przerażony jak ja.

– Więc co byś chciała? Żebym był gorszy? – zapytałem w końcu.

To pytanie było błędem. Czarek aż zamknął oczy.

Nie chcę od ciebie już nic. Ale jeśli chcesz, dam ci darmową radę: bądź człowiekiem, a nie chodzącym kazaniem. Jakim cudem nie zauważyłam tego przez te lata? Że jesteś kłamcą od stóp do głów?

– Nie sądzisz, że jesteś okrutna?

– Okrutna? Nie chcesz zobaczyć, co to znaczy być okrutnym? Proszę. Powiedz mi, Krzysztofie, czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego Monika i twoje dzieci nie chcą mieć z tobą kontaktu?

Przeszył mnie dreszcz.

– Masz rację – odpowiedziałem cicho. – To naprawdę było okrutne. Kiedy masz zamiar się wyprowadzić?

– Dzisiaj. Teraz. Nie ma sensu tego przedłużać.

Poszła do sypialni, zaczęła pakować swoje rzeczy.

Niech robi, co chce

– Czarek, idziemy.

Nie miałem ochoty zostawać w tym mieszkaniu ani minuty dłużej. Czułem, jak ściany napierają na mnie, a w powietrzu wciąż unosiły się resztki jej gniewnych słów. Karolina była w sypialni, pakowała rzeczy. Słyszałem trzask zamka walizki i szelest ubrań wrzucanych w pośpiechu. To koniec.

Zapiąłem psu smycz i wyszedłem. Deszcz padał drobnymi, gęstymi kroplami, które w kilka sekund przemoczyły mi kurtkę. Nie założyłem kaptura, nie miałem parasola. Czarek niepewnie postawił łapy na mokrym chodniku, potrząsnął uszami i spojrzał na mnie jakby z wyrzutem. Ale ruszył.

Szliśmy bez celu, po znajomych ulicach. Mokre latarnie rzucały żółte światło na kałuże. Mijaliśmy opustoszałe przystanki, kioski z zamkniętymi żaluzjami, bar, z którego sączyła się cicha muzyka. Było późno, miasto powoli się wyciszało.
Mój mózg wciąż odtwarzał każde słowo Karoliny, każde spojrzenie, każdy gest. W jej oczach była nie tylko złość. Była pewność. Nie zostawiła sobie żadnej furtki, żadnej wątpliwości. Nie powiedziała „może” ani „zastanowię się”. Powiedziała „odchodzę” – i naprawdę to zrobiła.

Czarek zatrzymał się na skraju parku, strząsnął wodę z grzbietu i spojrzał na mnie wyczekująco. Kiwnąłem głową i wszedłem za nim na żwirową ścieżkę. Mój pies od zawsze kochał to miejsce. Było tutaj cicho, nawet w dzień. Ale teraz... teraz ten park wyglądał inaczej. Każde drzewo przypominało mi tamtą noc. To właśnie tutaj spotkałem Karolinę po raz pierwszy.

Siedziała na ławce, skulona, w zbyt cienkiej kurtce, płacząc cicho w rękaw. Był listopad, było zimno. Czarek pierwszy do niej podszedł, obwąchał ostrożnie jej buty, jakby próbując ocenić, czy można się do niej zbliżyć. A potem wskoczył na ławkę i polizał ją po twarzy.

– Przepraszam za niego – powiedziałem.

– Nie szkodzi – Karolina odgarnęła włosy z twarzy, a ja zobaczyłem jej oczy – zaszklone, rozbite, pełne jakiegoś smutku, którego jeszcze nie rozumiałem.

– Jeśli mogę coś dla pani zrobić…

– Może... może mnie pan pocieszy? – uśmiechnęła się smutno.

A potem wszystko poszło szybko. Szybciej, niż powinno. Byłem samotny, ona była samotna, świat złożył nas razem jak puzzle. Ale może popełniliśmy błąd. Może nie da się zbudować czegoś trwałego na ruinach innego życia.

Czy dam radę się pozbierać?

Czarek podbiegł do ławki i wskoczył na nią, dokładnie tak jak wtedy. Tylko że teraz nie było Karoliny. Została cisza. I deszcz. Nie wiem, ile czasu minęło. Minęliśmy park, przeszliśmy przez dwa osiedla, zaszliśmy w uliczki, którymi dawno nie chodziłem. Może godzinę, może dwie. Czułem się jak w transie.

– Poczęstuje mnie pan papierosem? – zagadnął mnie nagle jakiś mężczyzna, wychodząc zza kiosku.

Był starszy ode mnie, ale nie dużo. Miał przekrzywioną czapkę, przemoczoną kurtkę i zarost, który mówił mi, że ostatnie dni nie były dla niego łaskawe.

– Nie palę – odpowiedziałem.

– Szkoda – westchnął. – Ale może ma pan kilka złotych na piwo?

Sięgnąłem do kieszeni, wyciągnąłem banknot. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Może dlatego, że sam czułem się dzisiaj jak ktoś, kto wszystko stracił.

– Niech się panu dobrze ten dzień skończy – powiedział mężczyzna, chowając pieniądze do kieszeni.

Przytaknąłem, ale nie wierzyłem w jego słowa. Czarek pociągnął smycz. Chciał wracać. Woda ściekała mi po szyi, buty chlupały. Wiedziałem, że w mieszkaniu czeka mnie pustka. Karolina pewnie już skończyła się pakować. Zamyśliłem się i nie zauważyłem nadjeżdżającego samochodu. Brudna woda z kałuży chlusnęła na mnie całą siłą. Przesiąkłem nią do suchej nitki.

Tak działa przeznaczenie

Auto zatrzymało się kilkanaście metrów dalej, a kierowca wysiadł i podbiegł do mnie.

– Boże, przepraszam! – usłyszałem kobiecy głos. – Nie widziałam pana! Nie wiem, jak do tego doszło!

Była drobna, miała na sobie długi płaszcz i kaptur, spod którego wystawały mokre, ciemne włosy. Wyciągnęła z torby paczkę chusteczek i zaczęła nimi wycierać moje ramię.

– Naprawdę nie mogę pana tak zostawić. Mieszkam tutaj, zaraz za rogiem. Mam suszarkę, ciepłą herbatę… i może jakieś ubrania, które będą pasować. Pieska też wysuszymy.

Czarek patrzył na nią uważnie, jakby próbował ocenić, czy można jej zaufać.
Spojrzałem na budynek, który wskazała. Klasyczna kamienica, ciepłe światło w oknie. Może to nie było mądre. Może powinienem podziękować i iść swoją drogą.
Ale byłem zmęczony. I było mi zimno.

– W porządku – powiedziałem cicho. – Czarek też się nie obrazi.

– Czarek? – uśmiechnęła się. – Piękne imię dla psa.

Spojrzała na mnie, a ja zobaczyłem w jej oczach coś dziwnie znajomego. Mogłem się tego złapać. Weszliśmy razem do klatki schodowej. Ciekawe, co będzie dalej.

Krzysztof, 39 lat

Reklama

Czytaj także:
„Pozwalałam mężowi, by przez jego łóżko przewijało się wiele kobiet. Ważne, by 10. każdego miesiąca robił mi przelew”
„Sukienka żony pachniała męskimi arabskimi perfumami. Zapach był tak duszący, że zostawił smród w moim życiu”
„Mąż ciągle mnie męczy, bym zaszła w ciążę. Myśli, że będzie ze mną grał w papieską ruletkę i odbierał prezent od bociana”

Reklama
Reklama
Reklama