Reklama

Jako mała dziewczynka marzyłam o ślubie niczym z bajki. Wyobrażałam sobie siebie jako dorosłą kobietę w pięknej sukni lśniącej bielą, koniecznie z bardzo długim welonem. Z niecierpliwością czekałam na ten dzień – w końcu się doczekałam, ale wcale nie wyglądał tak, jak w moich snach. Nie miał z nimi niczego wspólnego.

Michała poznałam przypadkiem

Wpadł na mnie na ulicy. Akurat wychodziłam z kawiarni, trzymając w dłoni kubek z gorącym, aromatycznym latte. Cała kawa wylądowała na mojej sukience. Zaczął przepraszać i pomagać ogarnąć bałagan, jakiego przypadkowo narobił i tak od słowa do słowa wymieniliśmy się numerami telefonów. Tak to się zaczęło.

Umówiliśmy się raz, drugi i kolejny. Potem były wspólne wyjazdy, zamieszkaliśmy razem. Oświadczył mi się w pięknych okolicznościach przyrody – nad jeziorem, w słoneczny dzień majowy. Wszystko było, jak należy. Klęknął i wsunął pierścionek na mój palec. W tym momencie byłam najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Bardzo kochałam Michała i byłam święcie przekonana, że on kocha mnie.

Zbliżał się nasz wielki dzień

Przygotowania do ślubu i wesela trwały niespełna rok. Moja mama była w siódmym niebie, tata natomiast zachowywał pewien dystans. Zawsze taki był, ale wiem, że się cieszył. Umówiliśmy się z Michałem, kto się czym zajmuje, ponieważ lista spraw do ogarnięcia była naprawdę długa. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę i że lada dzień stanę na ślubnym kobiercu. Dla kogoś takiego, jak ja, było to coś niesamowitego. Nie jestem żadną pięknością. Mężczyźni niespecjalnie się mną interesowali, traktowali mnie bardziej jak dobrą kumpelkę. A ja nie chciałam być kumpelką. Pragnęłam tego, co wszyscy – miłości i zrozumienia.

Pojawienie się Michała w moim życiu uznałam za boży dar. Nie to, że byłam desperatką, nic z tych rzeczy. Jego zachowanie dawało mi jasne podstawy do tego, żeby myśleć, że traktuje to poważnie, ale im bliżej było ślubu, tym bardziej nieobecny się stawał. Mniej rozmawialiśmy, sprawiał wrażenie wycofanego i nieobecnego. Tłumaczyłam to sobie stresem związanym z ceremonią. Ja także się denerwowałam. Doszłam do wniosku, że każde z nas odreagowuje to w inny sposób.

Czułam, że coś jest nie tak

W dniu uroczystości emocje sięgały zenitu, ale działo się coś dziwnego. Stojąc przed ołtarzem u boku Michała, słyszałam wewnętrzny głos mówiący „dziewczyno, uciekaj”. Michał nawet na mnie nie patrzył. Powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”, a ja wcale nie czułam podniosłości tego wydarzenia. Nie czułam, że jest to ważna chwila w moim życiu, co było dla mnie nie lada zaskoczeniem. Do tej pory żywiłam głębokie przekonanie, że ja i Michał jesteśmy połówkami tego samego jabłka, że to moja bratnia dusza. Najgorsze miało dopiero nadejść. Kiedy uroczystość dobiegła końca, przechodziłam obok zakrystii i usłyszałam dobiegający z niej głos Krzyśka, przyjaciela Michała.

– Stary, nie wierzę, że to zrobiłeś, przecież nie chciałeś się z nią żenić.

– To kwestia honoru – odparł mój świeżutko upieczony mąż. – Po tym wypadku nie mogłem jej zostawić, było mi jej szkoda.

– Co ty opowiadasz? Po co ci ktoś, z kim wcale nie chcesz być?

– To byłoby nie fair wobec niej, bo by się załamała.

Zakręciło mi się w głowie. Tak mocno, że omal nie upadłam. Nogi się pode mną ugięły. Wszystko wirowało przed oczami. Nie pamiętam, jak w ogóle opuściłam kościół i wsiadłam do samochodu, który zawiózł nas na wesele. Miałam wrażenie, że się duszę. To było niczym zły, a jednak działo się naprawdę.

Nie mogłam w to uwierzyć

Wesele przetrwałam z dobrą miną do złej gry. Udawałam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale w środku byłam rozdarta i zrozpaczona. Pierwszy taniec, o którym wiedziałam, że będzie ostatnim. Michałowi nagle się odmieni, był miły i uśmiechnięty, ale jego dotyk parzył. Świadomość, że ożenił się ze mną z litości, była nie do zniesienia. I dobrze wiedziałam, o co chodziło.

Ponad rok temu miałam wypadek. Jechałam rowerem i zostałam potrącona przez pijanego kierowcę. Miałam mnóstwo szczęścia, wyszłam z tego jedynie ze złamaną nogą. O moim życiu zadecydowały dosłownie ułamki sekundy. Gips, potem długa rehabilitacja i mały uszczerbek na zawsze – zaczęłam trochę kuleć.

Michał dzielnie mnie wspierał i bez narzekania wcielił się w rolę opiekuna. Byłam mu niezmiernie wdzięczna. Szkoda, że nie miałam bladego pojęcia, iż zamierzał się rozstać. Gdyby nie wypadek, nie byłoby ślubu. Nie umiem nawet wyrazić słowami, jak się wówczas czułam, bo to jest nie do opisania.

Nie tłumaczyłam się nikomu

Zwlekałam jeszcze kilka dni z powiedzeniem mu, że słyszałam jego rozmowę z Krzysztofem. Przyjął to na spokojnie, jakby się tego spodziewał. Zniknął prawie bezszelestnie, bez żadnych dramatów.

– Przepraszam – jedynie na to było go stać.

Kilka miesięcy później byliśmy po rozwodzie. Rodzina i znajomi dopytywali, co się stało, ale ja nie odpowiadałam. Nie miałam obowiązku nikomu się tłumaczyć, a tego oczekiwano. Próbowałam ułożyć swoje życie na nowo. Dzięki terapii pojęłam, że jestem wystarczająca i że to nie moja wina. To fakt. Nie odpowiadam za postępowanie drugiego człowieka i za czyjąś niedojrzałość emocjonalną. Kolosalne poczucie winy ustąpiło miejsca zniesmaczeniu.

Michał nie potrafił zdobyć się na szczerość, a udawanie kochającego partnera z czystej litości to podłość i wyrachowanie. Zamiast złości jest ulga, że prawda wyszła na jaw tak prędko, a nie na przykład po paru latach. Michał przyjechał na rozprawę, lecz nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. Nie mam z nim kontaktu. Raz napisał wiadomość, ale pozostawiłam ją bez odpowiedzi. Zdaję sobie sprawę z tego, że na mej drodze będą pojawiać się różni ludzie i na pewno będę ostrożniejsza.

Na ten moment nie myślę o związku. Kiedy mijam jakiś kościół, wracają niezbyt przyjemne wspomnienia. Raczej sporo wody w Wiśle upłynie, zanim zdecyduję się nawiązać z kimś bliższą znajomość. Na razie skupiam się na sobie i uzdrowieniu swoich ran, to jest absolutny priorytet. Dużo mi też dała zmiana pracy oraz własnego wizerunku, a co jeszcze lis przyniesie, to czas pokaże.

Agata, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama