„Dzień narodzin mojego syna był najgorszym w moim życiu. Ten strach pozostał we mnie na zawsze”
„Ból rozlał się po całym ciele. Skurcze, silne, częste, nie do wytrzymania. Rafał zjechał na pobocze. Chciał dzwonić po karetkę, ale zasięg w naszej okolicy bywał kapryśny. Telefon tracił sygnał, połączenia się rwały. Widziałam jego bezradność, a sama nie mogłam powstrzymać łez”.

- Listy do redakcji
Nie każdy jest stworzony do tego, by mieć dużą rodzinę – tak zwykle odpowiadałam, gdy sąsiadki z uśmiechem pytały, kiedy Filip doczeka się rodzeństwa. Wydawało się, że ich ciekawość nie zna granic, a moje życie rodzinne to temat publiczny. Ale prawda była inna niż się wszystkim wydawało. Nie chodziło o moją wygodę, o niespełnione ambicje, ani nawet o finanse. Po prostu – bałam się. Strach, który nosiłam w sobie od lat, nie dawał mi spokoju. Lęk przed porodem paraliżował mnie do tego stopnia, że sama myśl o ciąży wywoływała dreszcze.
Dla mnie poród to trauma
Filip urodził się, gdy miałam dwadzieścia dwa lata. Patrząc z perspektywy czasu, wiem, że byłam jeszcze dzieckiem. Zakochana, pełna nadziei i planów, z głową pełną marzeń o macierzyństwie – a jednak niedojrzała do tego, co mnie czekało. Ale wtedy czułam się dorosła – miałam męża, Rafała, wspólne mieszkanie, pierwsze własne garnki i pościel, sama gotowałam, prałam, urządzałam nasze gniazdko. Wszystko było nowe i piękne. Wierzyłam, że świat należy do mnie.
Z Rafałem znaliśmy się jeszcze z liceum. Był spokojny, opanowany, zorganizowany – zupełne przeciwieństwo mojej impulsywnej natury. Może właśnie dlatego się uzupełnialiśmy. Ślub wzięliśmy tuż po moich dwudziestych pierwszych urodzinach. Wszystko działo się szybko, jak w kalejdoskopie. A już pół roku później pojawił się temat dziecka.
– Zosiu, a może…? – rzucił pewnego wieczoru Rafał, gdy siedzieliśmy przy kolacji. Pamiętam, jak jego spojrzenie było pełne ciepła. Wiedziałam, co ma na myśli, zanim dokończył zdanie.
I wtedy się zaczęło. Wizyta u lekarza, odstawienie antykoncepcji, pierwsze testy… A potem, po kilku miesiącach prób – dwie kreski. Szczęście, które mnie ogarnęło, było nie do opisania. Świat się zatrzymał. Rafał rzucił wszystko i pobiegł po ciastka. Śmialiśmy się jak dzieci.
Najgorszy dzień w moim życiu
Ciąża przebiegała podręcznikowo. Regularne badania, dobre wyniki, zero komplikacji. Wszyscy mówili, że promienieję. Faktycznie – czułam się dobrze, fizycznie i psychicznie. Śniłam o synku – od początku wiedziałam, że to chłopiec, choć lekarz nie potwierdził tego aż do siódmego miesiąca.
– To będzie Filip – powiedziałam pewnego dnia i od tej chwili imię to było dla nas oczywistością.
Zaczęliśmy urządzać pokój. Rafał, choć nie miał smykałki do majsterkowania, sam zamontował półki i pomalował ściany. Codziennie kładłam się w łóżku i głaskałam brzuch, wyobrażając sobie, jak wygląda nasze dziecko. Czułam się gotowa. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.
Poród jednak nie przypominał tych z książek dla przyszłych mam. Zamiast szpitalnej sali, przyjaznego personelu i wspomagania farmakologicznego – była panika, chaos i samotność. Tego dnia miałam pojechać z Rafałem na ognisko u kuzynki. Mama kręciła głową, odradzała, mówiła, że to nie czas na wypady. Ale czułam się dobrze. Chciałam jeszcze złapać trochę jesiennego słońca, zanim na dobre zaszyję się w domu z noworodkiem. Tego ranka czułam lekki ucisk w podbrzuszu, ale uznałam, że to naturalne – byłam przecież w dziewiątym miesiącu.
W połowie drogi zaczęło boleć mocniej. Rafał spojrzał na mnie zaniepokojony.
– Wszystko w porządku?
Urodziłam syna w samochodzie
Kiwnęłam głową, ale chwilę później krzyknęłam. Ból rozlał się po całym ciele. Skurcze, silne, częste, nie do wytrzymania. Rafał zjechał na pobocze. Chciał dzwonić po karetkę, ale zasięg w naszej okolicy bywał kapryśny. Telefon tracił sygnał, połączenia się rwały. Widziałam jego bezradność, a sama nie mogłam powstrzymać łez. To było za wcześnie. Za szybko.
– Zosiu, nie możesz rodzić tutaj! – powtarzał, jakby miał nadzieję, że powstrzymam poród siłą woli.
Wtedy, jak przez mgłę, usłyszałam głosy. Z pobliskiego gospodarstwa przybiegły dwie kobiety. Jedna z nich, pani Maria, była znajomą mojej mamy. Pamiętałam, że miała kilkoro dzieci. Zaufałam jej odruchowo. Pomogły mi położyć się na tylnym siedzeniu samochodu. Mówiły spokojnie, pewnie, krok po kroku instruowały Rafała. Był blady jak ściana, ale trzymał mnie za rękę. Pamiętam tylko strzępy słów, ból i… ulgę. Filip przyszedł na świat jeszcze przed przyjazdem karetki. Zdrowy, różowy, krzyczący. Gdy usłyszałam jego pierwszy płacz, byłam przerażona. To nie była to radość – to był paniczny strach.
W szpitalu wszystko było w porządku – przynajmniej według lekarzy. Filip rozwijał się prawidłowo, jadł, spał, rósł. Ale ja nie potrafiłam się uspokoić. Szukałam sygnałów, że coś może być nie tak. Widziałam choroby tam, gdzie ich nie było. Codziennie mierzyłam mu temperaturę, konsultowałam się z pediatrą, jeździłam na wizyty kontrolne, które nie były konieczne. Moje życie zdominował lęk. I pewność, że drugi raz tego nie zniosę.
Los zdecydował za nas
Minęły lata. Filip urósł, poszedł do przedszkola, potem do szkoły. Stał się rezolutnym, wesołym chłopcem. Czasem wspominał o bracie lub siostrze. Patrzył z zazdrością na kolegów, którzy mieli rodzeństwo. Tłumaczyłam, że nie każdy musi mieć dużą rodzinę. Że my jesteśmy szczęśliwi we trójkę.
Aż pewnego dnia, gdy myślałam, że wszystko mam pod kontrolą – test ciążowy znów pokazał dwie kreski. Nie było to planowane. Byłam zła, zaskoczona, przerażona. Płakałam z bezsilności. Ale tym razem było inaczej. Spokojniej. Dojrzałam. Byłam starsza, bardziej świadoma. Miałam za sobą doświadczenie, które choć trudne, przygotowało mnie na to, co mnie czeka.
Lena przyszła na świat w szpitalu, otoczona opieką. Wszystko przebiegło podręcznikowo. Uśmiechnięty personel, czysta sala porodowa, obecność Rafała przy moim łóżku. Gdy wzięłam ją na ręce, coś we mnie się zmieniło. Zrozumiałam, że nie zawsze można mieć kontrolę nad własnym życiem. Że życie zaskakuje – czasem przynosi ból, ale też daje ukojenie. Lena była takim darem. Gdyby nie ona, nie uwolniłabym się z więzienia własnych lęków.
Dziś? Dziś jestem mamą dwójki wspaniałych dzieci. A w sercu kiełkuje myśl… może jednak troje?
Ada, 28 lat
Czytaj także:
- „Znalazłam miłość na kursie fotografii. Różniło nas wiele, ale ja oczami wyobraźni już widziałam zdjęcia z naszego ślubu"
- „Widok sąsiada na balkonie działał na mnie lepiej niż poranna kawa. Nasze uczucie rozkwitało jak czerwone pelargonie”
- „Na konferencji spotkałam dawną miłość. Miałam wygłosić mowę życia, ale na jego widok zabrakło mi słów”

