„Dzieci szwagra zniszczyły nasze mieszkanie i małżeństwo. Wolę być bezdzietną rozwódką niż użerać się z takim pomiotem”
„Kiedy weszłam do salonu z talerzem kanapek, zobaczyłam Sebastiana, który biegał po pokoju z ciastkiem w ręce i wycierał umazanymi kremem paluchami po ścianach, śmiejąc się wniebogłosy. Roksana trzymała w dłoni moją zapachową świecę i dłubała w niej”.

- Redakcja
Na to mieszkanie czekaliśmy latami – nie tylko w sensie fizycznym. Czekałam sercem. Każdy element tego wnętrza nosił nasze wyobrażenia – od ciepłego, szałwiowego koloru ścian w salonie, przez przygaszoną miedź mebli w kuchni, po idealnie miękką zasłonę w sypialni, która łagodnie przepuszczała poranne światło. To miała być nasza bezpieczna przystań. Nasz dom.
Chciałam to naprawić
Mój mąż Bartek był bardziej jak współlokator niż partner. Nasz związek to zestaw nawyków. Dwie osoby, które nie miały już siły ani się rozstać, ani zbliżyć. Trwaliśmy, jakbyśmy czekali, że coś się samo zmieni. Myślałam, że nowe mieszkanie nas jakoś przebudzi. Że w nowym miejscu coś się w nim obudzi, spojrzy na mnie inaczej. Nie z przyzwyczajenia, tylko naprawdę.
Parapetówka miała być symbolicznym otwarciem nowego rozdziału. Otwarciem drzwi nie tylko do mieszkania, ale do życia, które miało być spokojniejsze i lepsze. Zaprosiliśmy rodzinę, bo tak wypadało.
Gdy tamtego dnia układałam sztućce na stole, byłam pełna dobrej energii. Myślałam, że to będzie piękny wieczór. Zaczęło się jeszcze zanim wszyscy zdjęli buty. Siostrzeniec mojego męża, siedmioletni Sebastian, wbiegł do salonu i od razu rzucił się na sofę. Jego pięcioletnia siostra Roksana nie była lepsza – zdążyła rozlać sok z malin na czystą narzutę, zanim jej mama zdążyła rozpiąć kurtkę.
Stałam w progu kuchni z kieliszkiem w dłoni i próbowałam się uśmiechnąć. Przecież to tylko dzieci. Cieszyli się, że przyszli. Ale każda minuta przynosiła kolejne nieszczęścia.
Zignorowali mnie
Wykładałam w kuchni kanapki na talerz, gdy usłyszałam brzdęk tłuczonego szkła. Serce mi stanęło. Wbiegłam do pokoju i zobaczyłam talerz z mojej nowej zastawy rozsypany w drobny mak. Roksana stała nad nim i płakała.
– To tylko talerz – machnęła ręką Iwona, szwagierka Bartka.
Nie chciałam się kłócić. Wróciłam do kuchni, ale frustracja we mnie narastała. Kiedy weszłam do salonu z talerzem kanapek, zobaczyłam Sebastiana, który biegał po pokoju z ciastkiem w ręce i wycierał umazanymi kremem paluchami po ścianach, śmiejąc się wniebogłosy. Roksana trzymała w dłoni moją zapachową świecę i dłubała w niej paznokciem.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Podeszłam do męża, który właśnie dyskutował ze swoim bratem o jakichś kablach i remontach, i szepnęłam mu do ucha:
– Możesz im coś powiedzieć?
– Wyluzuj. Przecież nic się nie dzieje – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc.
Stałam obok niego jeszcze chwilę, czując, jak czerwienieją mi policzki. Nie z powodu emocji, ale ze wstydu za to, że nie potrafię zapanować nad sytuacją w swoim własnym domu. Że nikt mnie tu nie słucha. Że moja prośba odbija się jak echo. Spróbowałam spokojnie zaapelować do ich matki:
Szykowała się katastrofa
– Iwona, czy mogłabyś poprosić dzieci, żeby trochę przystopowały? Bo naprawdę mi zależy, żeby…
– Ależ one się tylko bawią – przerwała mi z uśmiechem, a potem odwróciła się do teściowej i zaczęła się śmiać z jakiegoś żartu, którego nawet nie dosłyszałam.
Poczułam się jak służąca. Nikt na mnie nie zwracał uwagi, a nasze piękne, pachnące nowością mieszkanie zaczynało przypominać plac zabaw. Patrzyłam, jak dzieci bawią się w berka, rzucają po podłodze poduszkami z kanapy, a na jasnym dywanie, który wybierałam tygodniami, pojawiają się kolejne okruchy i plamy.
Tymczasem mój mąż Bartek wzniósł toast za nowe początki. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
Następnego dnia obudziłam się z bólem głowy. Nie piłam wiele, ale emocje zostawiły we mnie coś cięższego niż kac. Chodziłam po mieszkaniu i zbierałam okruchy, próbowałam wywabić ślady soku z dywanu, zbierałam zmięte serwetki, rozrzucone po kątach. Narzuta była w praniu, świeca nie nadawała się już do niczego. Patrzyłam na to wszystko i czułam pustkę. Tę samą, która od miesięcy rozpychała się między mną a Bartkiem.
– Bartek, to nie w porządku.
– Co?
– Wczoraj. Ja prosiłam o pomoc, a ty nawet nie zareagowałeś.
Nie widział problemu
Wzruszył ramionami.
– Przesadzasz. To była zwykła parapetówka. Niepotrzebnie się nakręcasz.
– Nie chodzi tylko o dzieci, tylko o to, że mnie nie widzisz – powiedziałam cicho.
– A może to ty nie widzisz, że czasem trzeba wyluzować?
Poczułam, że moje słowa trafiają jak grochem w ścianę. Siedział przede mną mój mąż, człowiek, z którym dzieliłam życie, a jednak miałam wrażenie, że mówię do kogoś obcego. Że on już dawno odszedł, tylko zapomniał zabrać rzeczy.
W środę po południu po prostu się spakowałam. Zrobiłam to cicho. Bez krzyku, bez dramatów. Do torby wrzuciłam kilka swetrów, szczoteczkę, książkę, której nigdy nie miałam siły czytać. Na stole w kuchni zostawiłam kartkę. Nie miałam ochoty mówić tego na głos. Po tylu latach małżeństwa nie umiałam z nim już rozmawiać.
Miałam tego dość
„Bartek, to nie była jedna sytuacja. To było wszystko, co przez lata ignorowałeś. Nie wiem, czy wrócę. Muszę odetchnąć. Wyjeżdżam. Proszę, nie dzwoń”. Wpatrywałam się w słowa na kartce jeszcze przez chwilę, jakby mogły coś zmienić, odwrócić ten ciąg niefortunnych wydarzeń w moim życiu. Potem zamknęłam drzwi i zeszłam po schodach z uczuciem, że właśnie robię coś nieodwracalnego. A jednak było mi lżej.
W autobusie do rodzinnego miasteczka wpatrywałam się w widoki za szybą. Mijałam znajome pola, przystanki z obdrapanymi tablicami i myślałam tylko o tym, że zrobiłam dobrze. Że potrzebuję ciszy. Że mam dość bycia niewidzialną i traktowaną jak niepotrzebny współlokator.
Kiedy mama otworzyła drzwi, nie pytała o nic. Przytuliła mnie tylko mocno. Po raz pierwszy od dawna poczułam się jak ktoś ważny.
Wioletta, 40 lat
Czytaj także:
„Żałuję, że tamtego dnia tak bardzo pokłóciłem się z ojcem. Teraz już nigdy nie dokończymy tej rozmowy”
„W marcu wysiewałam z teściem rzodkiewkę. Sprawnie zasiał nasionko nie tylko na wiosennej grządce”
„Przypadkowe muśnięcie dłoni sąsiada, gdy podawał mi garść nasion, dało plon. Ta wiosna będzie gorąca”