„Dzieci oznajmiły, że Boże Narodzenie spędzą pod palmami. O mnie nie myślą, więc w tym roku karpia popiję słonymi łzami”
„Próbowałam przypomnieć sobie tamte święta, gdy jeszcze byliśmy razem. Kiedy dzieci przychodziły rano do łóżka z prezentami zrobionymi z papieru i sznurka. Kiedy śmiali się z mojej ryby po grecku, ale zawsze zjadali wszystko. I wtedy zrozumiałam: nie chodzi o brak ludzi. Chodzi o brak wspólnego ciepła”.

Święta zawsze były dla mnie czymś wyjątkowym. Od kiedy pamiętam, dom wypełniał się wtedy zapachem cynamonu, dźwiękami kolęd i rozmowami przy wspólnym stole. Kiedy dzieci były małe, każda ich radość – czy to z pierwszej gwiazdki, czy z rozpakowywania prezentów – dawała mi siłę na cały rok. Zawsze marzyłam, że będziemy razem celebrować ten czas do końca moich dni. W tym roku po raz pierwszy nie usłyszę w domu śmiechu wnuków, nie zobaczę błysku w oczach mojej córki. Zostałam sama. Dzieci wybierają słońce. Ja zostaję z choinką i telewizorem.
Bilety już kupione
– Mamo, musimy ci coś powiedzieć – powiedziała moja córka, wchodząc z synem do kuchni, gdzie właśnie wycinałam pierniczki. Jeszcze pachniały cynamonem i miodem. Lubię je piec wcześniej, niech dom pachnie świętami jak najdłużej. – Tylko spokojnie, dobrze?
Spojrzałam na nią i na mojego syna. Stali obok siebie, jakby przygotowywali się do jakiejś trudnej rozmowy. Zobaczyłam w ich oczach tę szczególną nerwowość. Taką, jaką mają dzieci, gdy wiedzą, że ich decyzja nie spodoba się rodzicom.
– Mamy z Michałem mały plan – zaczęła. – W tym roku postanowiliśmy, że… że nie będziemy robić tradycyjnych świąt.
Zamilkła. Zerknęła na brata, ten przejął pałeczkę.
– Lecimy do Tajlandii. Z dziećmi. Już wszystko zarezerwowaliśmy. Wylot dwudziestego drugiego grudnia, powrót po Nowym Roku. Po prostu chcemy czegoś innego, świeżego. Słońce, plaża, trochę oddechu od tej całej zimowej gonitwy.
Nie zareagowałam od razu. Uśmiechnęłam się blado, choć miałam wrażenie, że ktoś mi wbija nóż między żebra. Nawet nie zapytali, czy mam coś przeciwko. Po prostu mi to zakomunikowali. A przecież to miały być nasze święta. Mój dom. Nasza tradycja.
– Rozumiem – powiedziałam tylko cicho, wracając do pierniczków. I wtedy zauważyłam, że już ich nie czuję. Ani cynamonu, ani miodu. Wszystko jakby zgasło.
Matka, która zawsze czeka
Od tamtej rozmowy minęło kilka dni. Dzieci już nie wracały do tematu. Jakby sprawa była zamknięta. Jakby wszystko się odbyło, jak powinno. Jakby mnie w tej układance nie było.
– Mamo, jesteś zła? – zapytała jeszcze córka przez telefon, gdy podawałam jej przepis na sałatkę jarzynową.
– Nie, dlaczego? – odparłam spokojnie. – To wasze życie.
– No właśnie. Chcemy raz zrobić coś inaczej. Nie chodzi o ciebie, tylko o nas. Potrzebujemy przerwy od tej całej świątecznej presji. Gotowania, sprzątania, prezentów... Rozumiesz?
Słuchałam i kiwałam głową, choć ona mnie nie widziała. Oczywiście, że rozumiem. Dzieci dorastają. Mają własne rodziny. Własne decyzje. Własne bilety lotnicze. A ja? Ja chyba zawsze byłam tą, która czeka. Najpierw, aż wrócą ze szkoły. Potem – ze studiów. A teraz czekam, aż znowu będą mieli ochotę być w domu.
Na kredensie wciąż stały trzy stare bombki: aniołek z plastiku, który zrobiła kiedyś córka w przedszkolu, brokatowy bałwanek z czasów podstawówki syna i szklany grzybek, mój ulubiony. Czekały, aż dzieci je powieszą. Bo co roku właśnie oni to robili. Dla zabawy, dla wspomnień, dla mnie. W tym roku grzybek zostanie w pudełku.
Włączyłam telewizor. Prezenterka pogodowa uśmiechała się szeroko, zapowiadając śnieg na Wigilię.
– Cóż z tego – szepnęłam do siebie – skoro nikt go tu nie zobaczy poza mną.
To już nie to samo
Dzień przed Wigilią wyjęłam z piwnicy pudełka z ozdobami. Robiłam to bez pośpiechu, bez emocji, niemal z obowiązku. Choinka, którą kupiłam kilka dni wcześniej, wciąż stała goła w kącie pokoju. Nie miałam serca jej ubierać. Przynajmniej nie tak, jak kiedyś – z dzieciakami biegającymi po domu, pokrzykiwaniami, kto ma powiesić gwiazdę na czubku. Teraz tylko ja. I zbyt dużo ciszy.
W telewizji zaczęli puszczać świąteczne filmy. W tle brzmiała „Last Christmas” i ciepły głos lektora, który z jakiegoś powodu wzruszał mnie bardziej niż zwykle. Może dlatego, że był jedynym głosem w tym salonie. Na stole postawiłam talerz z piernikami. Już stwardniały. Nikt ich nie ruszył od tygodnia. Sama nie miałam ochoty. W kuchni stał garnek z barszczem, który ugotowałam chyba tylko po to, żeby coś pachniało. I żeby przypomnieć sobie, jak to jest – robić coś z myślą o kimś.
Wzięłam do ręki pilot. Przełączałam kanały w nieskończoność. Każdy film kończył się szczęściem, wspólnym stołem, śmiechem dzieci. Ironia losu, pomyślałam. Bo przecież ja też to miałam. Kiedyś.
Zamknęłam oczy. Próbowałam przypomnieć sobie tamte święta, gdy jeszcze byliśmy razem. Kiedy dzieci przychodziły rano do łóżka z prezentami zrobionymi z papieru i sznurka. Kiedy śmiali się z mojej ryby po grecku, ale zawsze zjadali wszystko. I wtedy zrozumiałam: nie chodzi o brak ludzi. Chodzi o brak wspólnego ciepła. Ekran może grzać tylko w teorii.
Kolacja dla jednej osoby
Osiemnasta trzydzieści. Wigilia. Zapaliłam świece i włączyłam kolędy. Tak zawsze się zaczynało. Choć tym razem stół był mniejszy. Zostawiłam tylko jedno nakrycie. Drugie, to symboliczne „dla wędrowca”, ustawiłam bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby. Bo przecież nikt nie zapuka.
Zjadłam pół talerza barszczu. Karpia nie smażyłam. Makowca też nie było. Miałam śledzie w słoiku i kilka pierogów, które zamroziłam miesiąc wcześniej. Nikt ich nie lepił w tym roku. Nie było śmiechu z ciasta, które się rwie, ani walki o ostatni kawałek farszu. Wzięłam kieliszek wina. Nie piłam go od lat, ale uznałam, że dzisiaj mogę. Wypiłam do dna. Potem drugi. W głowie zaczęło mi lekko szumieć, a serce zrobiło się miękkie jak te pierogi, które podgrzałam w mikrofali.
Usiadłam w fotelu z kubkiem herbaty i patrzyłam w choinkę. W końcu ją ubrałam. Sama. Na szczycie zawiesiłam gwiazdę. Ta sama, którą kiedyś dzieci wkładały sobie na głowę i biegały po domu udając „kosmiczne elfy”. Uśmiechnęłam się do wspomnienia, które przyszło znienacka.
Zadzwonił telefon. Spojrzałam – numer córki. Odebrałam, ale nie powiedziałam nic przez chwilę. W tle słyszałam fale i śmiech dzieci.
– Mamo? Wszystko dobrze?
– Tak, kochanie. Wszystko w porządku – skłamałam.
– My za chwilę zaczynamy kolację. Zadzwonimy jeszcze po północy, dobrze?
– Dobrze.
Rozłączyłam się i patrzyłam w migające światełka. A potem z powrotem w ekran telewizora. Był ze mną tylko on.
Wiadomość z drugiego końca świata
Pierwszego dnia świąt wstałam późno. Nie spieszyło mi się z niczym. Nikt nie miał przyjść. Nikt nie czekał na śniadanie. Lodówka była pełna, ale apetytu brakowało. Zaparzyłam sobie kawę i z kubkiem usiadłam przy oknie. Na zewnątrz leżał świeży śnieg, jeszcze nietknięty. Osiedle było puste, jakby cały świat zasnął. Cisza miała w sobie coś kojącego, ale też przytłaczającego.
Zamruczał telefon. Wiadomość.
Wesołych Świąt, Mamusiu! 🌴🎄 Siedzimy właśnie na plaży i dzieci budują bałwana z piasku. Wygląda jak kartofel, ale śmiechu mamy po uszy. Jest 28 stopni, wyobrażasz sobie? Buziaki! ❤️
Spojrzałam na zdjęcie dołączone do wiadomości. Cała moja rodzina, wszyscy opaleni, w strojach kąpielowych, z dziećmi oblepionymi piaskiem. Śmieją się. Tylko ja nie.
Odłożyłam telefon i popatrzyłam na swoją kawę. Wystygła. Cóż, trudno. Podniosłam się i podeszłam do regału. Wyjęłam stare albumy. Otworzyłam pierwszy z brzegu. Dzieci w czapkach mikołajowych, ślady po czekoladzie na obrusie, pies w roli pastuszka podczas domowych jasełek. Przesunęłam palcem po wyblakłych zdjęciach. I wtedy przyszło kolejne powiadomienie. Filmik. W tle szum fal, dzieci machają do kamery, a córka mówi:
– Mamo, tęsknimy. I wiemy, że ci trudno. W przyszłym roku będziemy z tobą. Obiecujemy. Jesteśmy razem, choć daleko.
Zrobiłam pauzę. Spojrzałam w ekran. A potem naprawdę – uśmiechnęłam się. Nie szeroko, ale szczerze. Może to był ten moment, kiedy samotność zrobiła krok w tył.
Święta, których nie zapomnę
Wieczorem, jeszcze raz włączyłam kolędy. Choć nie śpiewałam ich głośno, znałam wszystkie słowa na pamięć. Siedząc w fotelu, owinięta kocem, poczułam, że coś się zmienia. Może nie w świecie – ale we mnie. Nie czekałam już, że ktoś zaraz wejdzie. Nie liczyłam godzin do powrotu dzieci. Po prostu byłam. I to musiało wystarczyć.
W kuchni paliła się jeszcze jedna świeca. Zapach cynamonu z pierniczków mieszał się ze wspomnieniem śmiechu, który wciąż brzmiał mi w uszach. Przez chwilę miałam wrażenie, że znów są mali. Że zaraz wbiegną, każdy z własną dekoracją do powieszenia na choince. Że przyjdą zapytać, czy zupa już gotowa i czy mogą zjeść wcześniej, bo nie mogą się doczekać prezentów.
Jednak to były tylko wspomnienia. Dobrze, że je mam. Przed snem wysłałam wiadomość do dzieci. Krótką. Bez pretensji.
Dziękuję za filmik. Cieszę się, że jesteście szczęśliwi. Widzimy się po Nowym Roku. A dziś… po prostu myślę o was z miłością.
I po raz pierwszy od wielu dni, zasnęłam spokojnie. Choć nie było ich ze mną fizycznie, byli tam – w moich myślach, we wspomnieniach, w sercu. A może i w tych światełkach, które migały cicho na choince. Może nie trzeba ich dotykać, żeby czuć, że są blisko. To były inne święta. Trudne. Puste i pełne jednocześnie. I wiem, że nigdy ich nie zapomnę.
Irena, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pożyczyłam teściowej pieniądze na nową pralkę. Chciałam mieć dobre serce, a skończyłam w pustym portfelem”
- „Wynajęłam pokój w mieszkaniu, w którym już ktoś pomieszkiwał. Mój przymusowy współlokator okazał się darem z nieba”
- „Mąż marudzi, że nie umiem dobrze zająć się domem. Nie było mnie parę dni i szybko się przekonał, kto ma 2 lewe ręce”

