„Dzieci myślały, że puste miejsce przy stole to głupia rodzinna tradycja. Pokazałam im, ile może dla kogoś znaczyć”
„– Nie smucę się, bo wasi rodzice okazali mi serce. Zaprosili mnie do wigilijnego stołu, jak swoją. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spędziłam Wigilię w tak radosnej atmosferze. Dawno nie byłam taka szczęśliwa, jak dzisiaj. Dzięki wam wszystkim, znów poczułam się, jak dawniej. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy”.

Większość spośród kultywujących świąteczne tradycje, robi to w sposób całkowicie bezrefleksyjny. Bo jak często zastanawiamy się nad prawdziwym znaczeniem obyczajów, których nauczyłyśmy się w dzieciństwie? Ktoś może powiedzieć, że tradycja to po prostu tradycja – ot, zwykły element kulturowy. I będzie miał rację, ale tylko częściowo.
Bo o ile dwanaście potraw na wigilijnym stole ma wymiar wyłącznie symboliczny, to puste miejsce dla niespodziewanego gościa – już nie. W tym roku udzieliłam moim dzieciom cennej lekcji. Pokazałam im, że w drobnym geście można zawrzeć autentyczną moc czynienia dobra.
Nie jestem wierna wszystkim tradycjom
Czasy się zmieniają, a wraz z nimi – obyczaje. Dawne tradycje powoli odchodzą w zapomnienie, nawet te świąteczne. Gdy byłam dziewczynką, mama zawsze stawiała na wigilijnym stole dwanaście tradycyjnych potraw. W naszym domu pachniało świerkiem, wspólnie wyczekiwaliśmy pierwszej gwiazdki, a Wigilię kończyliśmy rodzinnym wyjściem na pasterkę. Dziś jest już inaczej.
Nie uważam, że wieczerza, która nie składa się z dwunastu dań, nie ma racji bytu. Kto tyle zje? Miałabym później wyrzucać jedzenie? Nie muszę mieć „żywej” choinki. Miejsce drzew jest w lesie. Poza tym piękny, rozłożysty świerk nie sprawdza się w mieszkaniu. Duże drzewko wymaga dużej przestrzeni. Niewielka, sztuczna choinka wystarczy mi w zupełności. Nie zmuszam dzieci do uczestniczenia w pasterce. Są jeszcze za małe, by czekać do północy.
O tym zawsze pamiętam
Ktoś może powiedzieć, że właśnie dzięki takim osobom, jak ja, świąteczna tradycja zaczyna zanikać. Każdy może mówić, co chce. Osobiście uważam, że obyczaje nie powinny górować nad rozsądkiem. Po prostu, dzielę je na bezsensowne i na takie, które rzeczywiście mają znaczenie.
Jest jedna tradycja, której zamierzam dochować. Do drugiej grupy zaliczam puste miejsce przy wigilijnym stole. Zostawia je większość katolików, ale śmiem twierdzić, że tylko garstka byłaby w stanie ugościć pod swoim dachem kogoś obcego. Ja zawsze wychodziłam z założenia, że nie odmówiłabym gościny komuś, kto w Wigilię zapukałby do moich drzwi, ale nigdy nie miałam okazji przekonać się, czy rzeczywiście byłabym do tego skłonna. Aż do teraz.
Potrzebowałam dużego stołu
Tegoroczne święta miały być wyjątkowe. W sierpniu przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania i po raz pierwszy miałam zorganizować Wigilię z prawdziwego zdarzenia, dla całej najbliższej rodziny. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik, więc gdy stwierdziłam, że nasz stół jest za mały, by wszyscy poczuli się przy nim swobodnie, od razu zarządziłam jego wymianę. „Jedziemy po nowy stół” – postanowiłam pewnej soboty i już po chwili ja, Tomek i dzieciaki siedzieliśmy w samochodzie i pędziliśmy do marketu meblowego.
Znalazłam model, który idealnie pasował do wystroju naszego salonu. Miał rozkładany blat, dzięki czemu na co dzień mógł być wystarczająco kompaktowy i dostatecznie duży przy wyjątkowych okazjach, jak zbliżające się święta. Dobrałam pasujące krzesła i złożyłam zamówienie. Pięć dni później nowe meble były już u mnie.
Dzieci były ciekawe
– A po co nam aż dziesięć krzeseł? – zdziwiła się Wiola, moja 8-letnia córka.
– Jak to po co? Żeby wszyscy mogli wygodnie usiąść.
– Jest o jedno za dużo – zauważył Krzyś, mój sześciolatek.
– Wcale nie. Policzmy wspólnie. Krzysiu, wymień wszystkich, których będziemy gościć na Wigilii.
– Babcia Jadzia, dziadek Stasiek, ciocia Marta, wujek Andrzej i Małgosia.
– Razem z nami ile to daje osób?
– Dziewięć – wyrwała się Wiola.
– O kimś zapomnieliście – zauważyłam.
Nie wiedziały, co znaczy puste miejsce
Dzieciaki spojrzały po sobie ze zdziwieniem i zaczęły się zastanawiać. Myślały i myślały, ale nic nie przychodziło im do głowy.
– Przecież mówiłaś, że wujek Krystian nie przyleci z Ameryki.
– Bo nie przyleci. Ale przecież co roku zostawiamy miejsce dla niespodziewanego gościa. Chyba pamiętacie o tym, prawda?
– Mamo, to przecież tylko taka głupia tradycja – zaśmiała się Wiola.
– Właśnie – wtórował jej Krzyś. – Sama nam mówiłaś, że nie wolno wpuszczać obcych.
– Nie, synku. Mówiłam, że wy nie możecie otwierać nikomu, kogo nie znacie. Ale ja i tatuś jesteśmy dorośli. Wiemy, kogo możemy wpuścić do domu.
– Kogoś zupełnie obcego? – niedowierzała Wiola. – Przecież święta są dla rodziny. Nie chciałabym, żeby przyszedł ktoś, kogo nie znamy.
– Ja też nie chcę. Mamusiu, proszę.
– Więc jaki jest sens zostawiania pustego miejsca? – zapytałam. – Dodatkowe nakrycie może sprawić, że ktoś będzie miał piękne święta.
– Mamo, nie – przestraszył się Krzyś.
– Mama żartuje, głuptasie – uspokajała go Wiola.
Zasmuciło mnie to, co usłyszałam. Wydawało mi się, że właściwie wytłumaczyłam moim pociechom, na czym naprawdę polega magia Bożego Narodzenia. Myślałam, że rozumieją, że święta są czasem, kiedy ludzi nie dzieli się na bliskich i obcych. Byłam w błędzie.
Nie mogłam być obojętna
Niedawno, gdy wracałam ze sklepu, spotkałam panią Stanisławę, naszą sąsiadkę. To sympatyczna staruszka, z którą bardzo lubię rozmawiać. Zauważyłam, że niesie ciężkie siatki z zakupami. Miałam wolną rękę, więc niezwłocznie zaoferowałam pomoc.
– Proszę dać mi jedną – powiedziałam i nie czekając na odpowiedź, chwyciłam uszy reklamówki.
– Izuniu, naprawdę nie trzeba. Dam sobie radę.
– Wiem o tym, ale skoro mogę pomóc, chętnie to zrobię.
W drodze ze sklepu rozmawiałyśmy o różnych rzeczach, a że zbliżały się święta, temat Wigilii pojawił się całkiem naturalnie.
– Gdzie pani spędza Boże Narodzenie? – zapytałam.
– Jak co roku, w domu – odpowiedziała z uśmiechem, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to tylko mina na pokaz.
– Pewnie zjedzie się do pani cała rodzina?
– Nie, kochanie. Mąż zmarł cztery lata temu, a nie doczekaliśmy się dzieci. Nie mam nikogo.
Zaprosiłam sąsiadkę na Wigilię
To było bardzo smutne. Nikt nie powinien spędzać świąt samotnie. Nie mogłam pomóc wszystkim, którzy tego potrzebują, ale jedną osobę w potrzebie miałam za ścianą. Nie myślałam nad tym. Od razu uznałam, że zaproszę panią Stasię do nas.
– Izuniu, ale przecież ja jestem dla was całkiem obca – wzbraniała się. – Ty masz swoją rodzinę, dziecko. Ja wam nie jestem potrzebna.
– Pani Stasiu, nalegam. Przy naszym stole zawsze jest dodatkowe miejsce. Będzie nam bardzo miło.
– A co na to pan Tomek? Nie będzie miał nic przeciwko?
– Oczywiście, że nie.
Nie zrobiłam tego po to, by pokazać dzieciom, jaki sens kryje się w tradycji zostawiania pustego miejsca przy stole. Naprawdę robiło mi się smutno na samą myśl, że ta przemiła osoba spędzi święta zupełnie sama. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że w ogóle o tym nie pomyślałam.
To była wspaniała Wigilia
– Możemy już zaczynać? – ponaglała Wiola, gdy cała rodzina zasiadła do wigilijnego stołu. – Jestem głodna.
– Coś mi się wydaje, że bardziej niż świątecznych przysmaków mamy, nie możesz doczekać się prezentów – zaśmiał się Tomek.
– Jeszcze chwilę, córeczko. Czekamy na jeszcze jedną osobę – powiedziałam i w tym momencie nasza gościni zadzwoniła do drzwi.
Tomek wstał, żeby otworzyć. Gdy do salonu weszła pani Stasia, dzieci zrobiły zdziwioną minę.
– Pani jest niezapowiedzianym gościem? – zapytał Krzyś.
– Może trochę niespodziewanym – odpowiedziała pani Stasia.
Wiola spojrzała na mnie pytająco. Była bardzo zdziwiona.
– Mówiłam ci, córeczko, że to nie jest zwykła tradycja.
Początkowo dzieci czuły się nieswojo, ale nie trzeba było długo czekać, żeby nabrały śmiałości.
– A dlaczego nie spędza pani świąt ze swoją rodziną? – zapytała Wiola, a ja skarciłam ją wzrokiem.
Pani Stasia zauważyła to i pokręciła głową, dając mi w ten sposób znak, że chętnie odpowie na to pytanie.
– Nie mam rodziny, kochanie.
– Żadnej? – dopytywała moja córka.
– Żadnej. Mojego męża nie ma już wśród nas, a Bóg nie obdarzył nas dziećmi.
– Musi być pani strasznie smutno – stwierdził Krzyś.
– Przyzwyczaiłam się. Najtrudniej zawsze jest mi w święta. Ale w tym roku nie mam powodów do smutku. Nie smucę się, bo wasi rodzice okazali mi serce. Zaprosili mnie do wigilijnego stołu, jak swoją. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spędziłam Wigilię w tak radosnej atmosferze. Dawno nie byłam taka szczęśliwa, jak dzisiaj. Dzięki wam wszystkim, znów poczułam się, jak dawniej. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy.
Na tworzy Wioli pojawił się uśmiech. Spojrzała na brata i objęła go ramieniem, a mi zakręciła się łza w oku. Nie tylko dlatego, że wzruszyły mnie słowa pani Stasi. Byłam szczęśliwa, że moje pociechy wreszcie zrozumiały, że święta to coś więcej niż tylko prezenty i tradycja kultywowana dla samej idei.
Iza, 38 lat
Czytaj także: „Święta spędziłam samotnie w szpitalu. Dzieci się na mnie wypięły, bo po co im schorowana matka przy wigilijnym stole”
„Córka ukradła mi z konta ostatnie 500 zł, bo chciała iść na Sylwestra. Dałam jej solidną nauczkę”
„Myślałam, że mąż dorabiał w Święta jako Mikołaj. Okazało się, że te przebieranki wcale nie były dla dzieci”

