„Dzieci chciały iść do zoo na Dzień Dziecka, ale nie było mnie stać. Płakałam, bo znów je rozczarowałam”
„– Kochanie, teraz... teraz nie mamy pieniędzy. Może za miesiąc, jak przyjdzie wypłata – powiedziałam. – Zawsze może za miesiąc! – wybuchł Kuba, odstawiając widelec z hukiem. – Ty nigdy nie masz pieniędzy! Tata by coś wymyślił”.

- Redakcja
Czasami myślę, że moje życie to jeden wielki maraton, w którym nikt nie czeka na mnie na mecie z medalem. Wstaję o piątej rano, robię kanapki dla Kuby i Olka, szybko wkładam mundurek kasjerki, a potem przez osiem godzin uśmiecham się do ludzi, którzy nawet na mnie nie patrzą. Wracam do domu, gotuję obiad, sprzątam, robię pranie – i tak dzień po dniu. A dzieci… Dzieci patrzą na mnie z wyrzutem. Bo znów nie ma pieniędzy na wyjście do kina, na basen, na pizzę w weekend. A teraz zbliża się Dzień Dziecka. Kuba i Olek marzą o wycieczce do zoo. A ja już wiem, że ich nie zabiorę. Nie dam rady.
Patrzę na nich, gdy śpią. Olek oddycha ciężko, wtulony w poduszkę, a Kuba ściska w ręku swoją ulubioną książkę o dinozaurach. Tak bardzo ich kocham. I tak bardzo nienawidzę siebie za to, że ciągle mówię: „Nie teraz, kochanie. Może kiedyś”. Boję się, że zapamiętają mnie właśnie taką – matkę, która nie potrafi spełniać marzeń swoich dzieci.
Dzieci o tym marzyły
– Mamo, pójdziemy do zoo na Dzień Dziecka, prawda? – zapytał Kuba przy kolacji, patrząc na mnie swoimi wielkimi oczami.
Olek wbił wzrok w talerz, jakby bał się odpowiedzi. Zawahałam się. Chciałam powiedzieć „tak”, ale przecież wiedziałam, że nie dam rady. W pracy szefowa obcięła mi godziny, a rachunki za prąd i gaz… Nie starczy nawet na bilet autobusowy, nie mówiąc o biletach wstępu do zoo.
– Kochanie, teraz... teraz nie mamy pieniędzy. Może za miesiąc, jak przyjdzie wypłata – powiedziałam.
– Zawsze może za miesiąc! – wybuchł Kuba, odstawiając widelec z hukiem. – Ty nigdy nie masz pieniędzy! Tata by coś wymyślił!
Te słowa uderzyły mnie jak pięścią w brzuch. Tata, ten sam, który zostawił nas trzy lata temu, żeby zacząć nowe życie z tą... tą kobietą. Ale dla Kuby to był bohater, a ja? Ja byłam tylko tą, co nie umie ogarnąć życia.
– Nie mów tak, Kubuś. Tata nas zostawił… Ja robię, co mogę…
– To za mało! – wrzasnął Kuba, a jego głos załamał się, jakby sam się przestraszył, że krzyczy. Wybiegł z kuchni, trzaskając drzwiami swojego pokoju.
Olek spojrzał na mnie smutno i wyszeptał:
– Mamo, a może jednak jakoś pojedziemy?
Zacisnęłam dłonie w pięści, żeby nie rozpłakać się przy dzieciach. Nie mogłam. Musiałam być silna.
– Zobaczymy, skarbie – powiedziałam cicho. Ale wiedziałam, że nie mamy na to żadnych szans.
Wieczorem usiadłam przy stole, patrząc na pognieciony rachunek za prąd. Czułam, jak ściska mnie w gardle, jakby ktoś założył mi pętlę na szyję. W głowie dudniły słowa Kuby: To za mało. Może miał rację. Może naprawdę jestem złą matką.
Syn miał do mnie pretensje
Cisza w domu była gęsta jak dym. Kuba zamknął się w swoim pokoju, Olek układał klocki w kącie, a ja siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w kubek herbaty, który dawno wystygł. Czułam się, jakbym przegrała wszystko – jako matka, jako człowiek. Zebrałam się w końcu na odwagę. Westchnęłam głęboko, wytarłam oczy rękawem bluzy i podeszłam do drzwi Kuby. Zapukałam cicho.
– Kubuś, mogę wejść? – zapytałam niepewnie.
– Nie. – Jego głos był cichy, ale stanowczy.
Otworzyłam drzwi mimo to. Kuba leżał na łóżku, z twarzą w poduszkę. Usiadłam na skraju materaca, wpatrując się w jego plecy.
– Przepraszam cię… Chciałabym, żeby było inaczej. Żebyśmy mogli jeździć do zoo, chodzić do kina… Ale wiesz, jak jest.
Nie odpowiedział. Czułam, jak wzbiera we mnie ból, ale nie mogłam teraz płakać.
– Obiecuję, że spróbuję coś wymyślić. Może… może znajdę jakieś dodatkowe zlecenie, sprzątanie biur czy coś…
Kuba odwrócił się powoli, patrząc na mnie z takim smutkiem, jakiego nie powinno mieć w oczach ośmioletnie dziecko.
– Nie chcę już twoich obietnic – powiedział cicho, ale te słowa wbiły mi się w serce jak nóż.
Pochyliłam się, chciałam go przytulić, ale odsunął się ode mnie. Odwrócił plecami i naciągnął kołdrę na głowę. Siedziałam tak jeszcze chwilę, a potem wyszłam z jego pokoju, zamykając drzwi bezgłośnie. W kuchni Olek spojrzał na mnie pytająco. Uśmiechnęłam się do niego blado, ale nic nie powiedziałam.
Dzieciom było przykro
Nadszedł ten dzień – Dzień Dziecka. Słońce świeciło na niebie jakby na przekór mojemu nastrojowi. Wstawałam z łóżka z ciężkim sercem, bo wiedziałam, że nie spełnię ich marzenia. Nie będzie wycieczki do zoo. Nie będzie wesołego miasteczka ani kina. Zamiast tego – kanapki w parku i tanie baloniki z marketu, które kupiłam za ostatnie drobniaki.
– Popatrzcie, ile mamy smakołyków! – powiedziałam z udawanym entuzjazmem, rozkładając na kocu chleb z masłem, jabłka i soczek z przeceny.
Olek klasnął w rączki i uśmiechnął się do mnie szeroko.
– Mamo, a gdzie jest żyrafa? – zapytał nagle, rozglądając się dokoła.
Serce mi ścisnęło. Przytuliłam go mocno, czując, jak coś mnie dławi w gardle.
– Dziś żyrafa jest na obrazku – powiedziałam cicho i wyjęłam z torby małą kolorowankę z wizerunkiem zwierząt.
Olek patrzył na nią chwilę, a potem się uśmiechnął, jakby naprawdę uwierzył, że to coś wyjątkowego. Tylko Kuba siedział cicho, z boku, odgryzając kęs kanapki z takim wyrazem twarzy, jakby smakowała mu jak papier.
– Kuba, zobacz, zrobiłam specjalnie dla ciebie naleśniki! – próbowałam go ożywić, podając mu talerzyk.
– To nie to samo, mamo… – mruknął, nie patrząc mi w oczy. – Wszyscy pewnie poszli do zoo, a my… siedzimy tu.
Słowa Kuby były jak zimny prysznic. Poczułam, jak łzy zaczynają mi napływać do oczu, ale szybko je przełknęłam. Nie mogłam płakać przy dzieciach. Olek zajął się rysowaniem żyrafy na kartce, a Kuba leżał na kocu i wpatrywał się w niebo. Byłam tam z nimi fizycznie, ale w głowie bił mi pulsujący ból – świadomość, że znowu zawiodłam. Patrzyłam na swoje dzieci i wiedziałam, że choć się starałam, to i tak było za mało.
Znów zawiodłam
Noc przyszła szybko. Leżałam na kanapie, patrząc w sufit, ale nie mogłam zasnąć. Myśli krążyły mi w głowie jak wściekłe osy. Wstałam, przeszłam do kuchni, odpaliłam laptopa, sprawdziłam konto bankowe – minus. Jak zawsze. Nie wiem, po co to robiłam. Z przyzwyczajenia? Z nadziei, że może nagle coś się zmieni? Że znajdę tam cudowny przelew, który odmieni nasze życie?
– Nic się nie zmieni – wyszeptałam do siebie i zakryłam twarz dłońmi. Łzy zaczęły spływać po policzkach. Ciche, gorące, pełne żalu do siebie, do losu, do całego świata.
Nagle usłyszałam ciche kroki. Odwróciłam głowę. W progu kuchni stał Kuba. W piżamie, z rozczochranymi włosami, trzymał w ręku pusty kubek.
– Mamo… płaczesz? – zapytał cicho.
Nie zdążyłam się nawet otrzeć. Pokręciłam głową, ale przecież dobrze widział.
– Tak, Kubuś… Bo czasem życie jest trudne…
Kuba stanął jak wryty, patrząc na mnie z mieszanką niepewności i poczucia winy. Po chwili podszedł bliżej, ostrożnie, jakby bał się, że zaraz zniknę.
– Przepraszam, że krzyczałem – powiedział nagle, patrząc na podłogę. – Ja tylko chciałem… do zoo…
Nie wytrzymałam. Wyciągnęłam do niego ręce, a on wtulił się we mnie mocno, tak jak kiedyś, kiedy był jeszcze mniejszy.
– Wiem, kochanie. Wiem… – wyszeptałam mu do ucha, a moje łzy kapały na jego włosy.
Siedzieliśmy tak przez chwilę w ciszy. Ja płakałam, on oddychał ciężko, a w tej ciszy była cała prawda o naszym życiu – bieda, zmęczenie, marzenia, które zawsze muszą poczekać. Kuba odsunął się w końcu, popatrzył na mnie i powiedział coś, co złamało mnie jeszcze bardziej:
– Jesteśmy biedakami, mamo, prawda?
Nie odpowiedziałam. Nie mogłam.
Muszę coś zmienić
Obudziłam się bladym świtem. Spojrzałam na zegarek – 5:14. Olek jeszcze spał, wtulony w poduszkę, a Kuba oddychał spokojnie, zwinięty w kłębek na swoim łóżku. Przez chwilę patrzyłam na nich i myślałam, że muszę coś zmienić. Nie mogę tak po prostu żyć z dnia na dzień, licząc na cud, który nie nadchodzi.
Usiadłam w kuchni i zaczęłam robić listę – co mogę sprzedać, co jeszcze mogę zrobić. Przeszukałam ogłoszenia – sprzątanie, opieka nad starszą panią, mycie okien. Wszystko jedno. Postanowiłam, że od przyszłego tygodnia zacznę sprzątać biura po godzinach. Będę pracować więcej, mniej spać, może mniej oddychać – ale coś muszę zrobić.
Patrzyłam na pusty kubek po kawie i myślałam: „Może za miesiąc, może za dwa, ale pojadę z nimi do tego cholernego zoo. Będę oszczędzać każdy grosz. Może nie kupię sobie nowych butów, może zrezygnuję z obiadu w pracy. Ale zrobię to. Obiecałam. I muszę dotrzymać tej obietnicy, bo nie zniosę tego spojrzenia Kuby.
Wstałam, wyjęłam pranie z bębna, powiesiłam je na sznurku i po cichu weszłam do pokoju chłopców. Spojrzałam na nich z góry, na ich zmierzwione włosy, na spokojne, bezbronne twarze.
– Zrobię to dla was – wyszeptałam, jakbym składała przysięgę. – Dla was zrobię wszystko.
Nie wiedziałam, jak długo wytrzymam, ile jeszcze uniosę. Ale w tamtym momencie, z oczami czerwonymi od łez, miałam w sobie tę jedną iskierkę nadziei, której tak bardzo potrzebowałam.
Aldona, 39 lat
Czytaj także:
- „Wzięliśmy kredyt na wyjazd do Disneylandu, by zrobić synowi prezent na Dzień Dziecka. Jego reakcja był żenująca”
- „Pojechaliśmy na romantyczny weekend bez dzieci. Po powrocie okazało się, że zaszalały bardziej niż my”
- „Dziadkowie zostawili mi w spadku oszczędności życia, a ja boję się je wydać. Za 300 tysięcy mogłabym zaszaleć”

