„Działka miała być naszym miejscem na ziemi, a stała się największym koszmarem. W polu chwastów utopiliśmy fortunę”
„Byliśmy już tak głęboko w tym bagnie – dosłownie i w przenośni – że nie mogliśmy się wycofać. Zamówiliśmy nową studnię, a jej kopanie okazało się kolejną udręką. Ziemia utrudniała prace, a koszty rosły z każdym dniem”.

- redakcja
Kupno działki miało być spełnieniem naszego marzenia o spokojnym miejscu, gdzie odpoczniemy od miasta, będziemy uprawiać warzywa i cieszyć się ciszą. Wydawało się to świetnym pomysłem – znaleźliśmy piękny kawałek ziemi z niewielkim laskiem, blisko jeziora, idealny pod domek letniskowy. Wszystko wyglądało tak, jakby czekało na nas. Nie przypuszczaliśmy, że to, co miało być inwestycją życia, stanie się naszym największym błędem. Zaczęliśmy żałować każdego wydanego grosza.
Zaczęło się niewinnie
Kupiliśmy działkę za dobrą cenę, co od razu uznaliśmy za szczęście. Poprzedni właściciel zapewniał nas, że teren jest suchy, grunt stabilny, a wszystkie formalności są w porządku. Mówił, że sprzedaje, bo nie ma czasu się nim zajmować.
Pierwsze problemy pojawiły się, gdy zaczęliśmy planować budowę domku letniskowego. Geodeta, którego wezwaliśmy, spojrzał na nas ze współczuciem, gdy tylko wbijał pierwszą sondę w ziemię.
– Macie tu torfowisko. Będzie wam się zapadać.
Nie mogliśmy w to uwierzyć. Przecież ziemia wyglądała na stabilną! Okazało się, że wiosną i jesienią teren nasiąka wodą i zmienia się w grzęzawisko.
– To oznacza, że fundamenty będą was kosztować dużo więcej, jeśli w ogóle da się tu coś postawić – dodał geodeta.
Nie mogliśmy się wycofać. W końcu to była nasza wymarzona działka. Postanowiliśmy, że dostosujemy się do warunków, nawet jeśli będzie to kosztować więcej, niż zakładaliśmy. Nie wiedzieliśmy, że to dopiero początek naszych problemów.
Kiedy przetrawiliśmy wiadomość o torfowisku, postanowiliśmy zrobić wszystko, by jednak postawić tu domek. Wynajęliśmy ekipę budowlaną, która miała utwardzić teren i przygotować stabilne fundamenty. Koszt? Kilkakrotnie większy, niż przewidywaliśmy.
– Bez specjalnych pali nic tu nie postawicie – tłumaczył kierownik budowy. – A to kosztuje.
Zapłaciliśmy. Teren został utwardzony, wylano fundamenty i przez chwilę poczuliśmy ulgę, że najgorsze za nami. Ale wtedy przyszedł deszcz.
Po kilku dniach ulewy nasza działka zamieniła się w bagno. Woda wdarła się do świeżo wykopanych rowów, a fundamenty, na które wydaliśmy majątek, zaczęły osiadać. Ekipie budowlanej zrzedły miny.
– Możemy to poprawić, ale będzie trzeba wzmocnić jeszcze bardziej.
Czy mieliśmy inne wyjście?
Nie chcieliśmy, by pieniądze poszły na marne. Zapłaciliśmy. Znów. A potem pojawił się kolejny problem – prąd. Poprzedni właściciel zapewniał, że działka jest uzbrojona, ale okazało się, że przyłącze było nielegalne. Trzeba było wykonać wszystko od nowa. Koszt? Kolejne kilka tysięcy.
– Może powinniśmy się wycofać? – zapytała żona pewnego wieczoru, gdy liczyliśmy wydatki.
Byliśmy jednak zbyt uparci, by się poddać. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że to był błąd. Gdy uporaliśmy się z fundamentami i prądem, nadszedł czas na wodę. Według dokumentów działka miała studnię, ale nikt jej nie używał od lat. Na pierwszy rzut oka wyglądała solidnie, ale coś nie dawało mi spokoju. Postanowiliśmy sprawdzić jakość wody, zanim podłączymy ją do domku.
Hydraulik przyjechał, pobrał próbki i obiecał przesłać wyniki. Dwa dni później zadzwonił.
– Nie mam dobrych wiadomości. Woda jest skażona bakteriami i metalami ciężkimi. Nie nadaje się do spożycia.
Nie mogliśmy uwierzyć.
– A filtry? – zapytałem z nadzieją.
– Zapomnijcie. Musicie wykopać nową studnię albo podłączyć się do wodociągu.
Koszt wykopania nowej studni przyprawił nas o zawrót głowy. A wodociąg?
Gmina nie przewidywała podłączenia w najbliższych latach.
– Co robimy? – zapytała żona.
Byliśmy już tak głęboko w tym bagnie – dosłownie i w przenośni – że nie mogliśmy się wycofać. Zamówiliśmy nową studnię, a jej kopanie okazało się kolejną udręką. Ziemia utrudniała prace, a koszty rosły z każdym dniem. W końcu udało się znaleźć wodę. Odczuliśmy ulgę, ale na krótko. Wiedzieliśmy, że nasz portfel już tego nie wytrzyma.
Wydatki nie miały końca
Gdy wreszcie domek stanął, poczuliśmy, że najgorsze za nami. Wydawało się, że możemy w końcu cieszyć się naszym miejscem na ziemi. Ale natura miała inne plany. Latem odkryliśmy, że działka roi się od komarów. Woda, która zbierała się w niższych partiach terenu, tworzyła idealne warunki do rozmnażania owadów. Nie dało się spokojnie usiąść na tarasie, bo natychmiast atakowały nas roje krwiopijców.
– Może osuszymy część terenu? – zaproponowałem.
Żona spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Nie mamy już pieniędzy.
I rzeczywiście, wydaliśmy niemal wszystko. Sąsiedzi również zaczęli się skarżyć.
– Przez wasze prace woda spływa teraz na nasze działki! – narzekał jeden z nich.
Nie chcieliśmy słuchać ich pretensji. Zamiast odpoczywać na własnej ziemi, zaczęliśmy jej unikać.
– I co teraz? – zapytała żona.
Nie miałem odpowiedzi. Po dwóch latach męczarni podjęliśmy decyzję – sprzedajemy. Nie mogliśmy już dłużej udawać, że to była dobra inwestycja.
Wystawiliśmy ogłoszenie, ale znalezienie kupca nie było łatwe. Każdy, kto przyjeżdżał obejrzeć działkę, pytał o grunt, wodę i komary. Z każdym kolejnym pytaniem czułem, jak cena naszej ziemi topnieje.
– To prawda, że teren jest podmokły?
– A co z wodociągiem?
– Czy komary są tu przez cały sezon?
Nie mogliśmy kłamać. Mówiliśmy, jak jest, ale nikt nie chciał kupić działki w cenie, którą chcieliśmy odzyskać.
– Może opuścimy trochę? – zaproponowała żona.
Trochę? Ostatecznie sprzedaliśmy działkę za ułamek tego, co w nią włożyliśmy. Gdy podpisaliśmy umowę, poczułem ulgę, ale też ogromny żal. Działka miała być naszym azylem, a stała się studnią bez dna, która pochłonęła nasze oszczędności.
Nigdy więcej.
Działka, która miała być naszym miejscem na ziemi, stała się koszmarem. Zamiast radości przyniosła nam stres, kłótnie i finansową ruinę.
Czy mogliśmy temu zapobiec? Pewnie tak. Gdybyśmy od początku sprawdzili grunt, wodę i infrastrukturę, może nie dalibyśmy się wciągnąć w ten koszmar. Ale zaślepiło nas marzenie o własnym kawałku ziemi.
Po sprzedaży działki odetchnęliśmy z ulgą. Nie odzyskaliśmy większości pieniędzy, ale przynajmniej odzyskaliśmy spokój. Czego nas to nauczyło?
Że zanim kupisz działkę, sprawdź wszystko dziesięć razy. I może czasem lepiej posłuchać rozsądku, a nie marzeń.
Bogdan, 44 lata
Czytaj także:
„Wstyd mi za żonę, gdy tylko otwiera usta w towarzystwie. Ta kobieta zamiast się uczyć, na lekcjach robiła sobie drzemki”
„Teściowa pluła moimi obiadami, dopóki nie spróbowała dania z przepisu babci Jasi. Pierwszy raz odebrało jej mowę”
„Mąż nie potrafił mnie rozpieszczać. Zamiast bielizny lub perfum dostawałam od niego kolejny zestaw garnków”