„Dziadkowie zostawili mi w spadku oszczędności życia, a ja boję się je wydać. Za 300 tysięcy mogłabym zaszaleć”
„– Ty chyba oszalałaś – powiedziała mama, wyciągając z szafki kubek i uderzając nim o blat nieco mocniej, niż było trzeba. – Tyle pieniędzy i dalej siedzisz w tym wynajmowanym mieszkanku z odpadającym sufitem? – Mamo, to nie jest takie proste – westchnęłam”.

- Redakcja
Nie umiem nawet policzyć, ile razy stałam z kartą w dłoni, zerkając na stan konta i walcząc ze sobą. Raz to była stara, cieknąca pralka, której już nikt nie chciał naprawiać. Innym razem – rachunek za dentystę, który przekraczał mój miesięczny budżet. Wystarczyłby jeden przelew. Jedno kliknięcie. A jednak zawsze się cofałam. Bo te pieniądze… to nie są „pieniądze”. To ich obecność. Ich ciepło. Ich troska, która została mi w testamencie jak ostatni uścisk.
Dziadkowie byli dla mnie wszystkim. Mama pracowała do późna, tata odszedł, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. To dziadkowie mnie odbierali ze szkoły, to dziadek robił mi naleśniki w kształcie serc, a babcia zasypiała obok mnie, kiedy miałam gorączkę. Po ich śmierci coś się we mnie złamało. Babcia odeszła pierwsza. Dziadek zgasł niecały rok później. Po nim dostałam list od notariusza. Spadek. Trzysta tysięcy złotych. Oszczędności życia. Nie ruszyłam z tego ani grosza. Mam 27 lat i potrafię żyć na makaronie z ketchupem. Ale nie potrafię wydać ich pieniędzy. I boję się, że jeśli to zrobię – to będzie jak odcięcie ostatniego kawałka ich obecności w moim świecie.
To nie są tylko pieniądze
– Julia, przecież to są tylko pieniądze – Michał mówił spokojnie, ale czułam, jak narasta w nim frustracja. – Moglibyśmy spłacić twoją kartę kredytową, ruszyć z tym mieszkaniem, zacząć coś planować.
– To nie są tylko pieniądze! – rzuciłam, czując, jak robi mi się gorąco. – To ostatni kawałek moich dziadków, rozumiesz?
– Nie, nie rozumiem. Bo gdyby moja babcia zostawiła mi tyle kasy, to bym jej nie zmarnował. A ty… ty siedzisz na tym jak na trumnie – syknął.
Zatkało mnie. Jakby wepchnął palce w jeszcze niezabliźnioną ranę.
– Na trumnie?! – powtórzyłam i głos mi zadrżał. – To ich było życie, Michał. Dziadek pracował do siedemdziesiątki, a babcia całe życie odkładała na książeczce. Jak mam to wszystko roztrwonić na lodówkę czy… remont łazienki? Serio?
Michał odwrócił się na pięcie. Wyszedł do kuchni, trzaskając szklanką o blat. A ja zostałam na środku salonu – roztrzęsiona, wściekła, rozbita. Wiem, że to nie jest racjonalne. Wiem, że dziadkowie nie chcieliby, żebym klepała biedę. Ale z każdą próbą wydania tych pieniędzy przychodzi uczucie zdrady. Jakby ich śmierć była czymś, co mogę przeliczyć na konkretną kwotę. Jakbym zamieniała wspomnienia na kafelki i mikrofale.
Boję się, że jeśli zacznę z tego korzystać, coś pęknie na zawsze. Że nie będę już mogła mówić „to są pieniądze dziadków”, tylko: „to był fundusz na nowe opony”. Michał mówi, że żyję przeszłością. Może ma rację. Ale to przeszłość, która mnie ukształtowała. I która – póki jej nie dotknę – jeszcze pachnie ich domem, ich głosami, ich obecnością.
Mama mnie nie rozumiała
– Ty chyba oszalałaś – powiedziała mama, wyciągając z szafki kubek i uderzając nim o blat nieco mocniej, niż było trzeba. – Tyle pieniędzy i dalej siedzisz w tym wynajmowanym mieszkanku z odpadającym sufitem?
– Mamo, to nie jest takie proste – westchnęłam. – Dla ciebie oni byli po prostu twoimi rodzicami. Dla mnie… byli wszystkim.
– A dla mnie nie byli? – podniosła głos. – To ja ich karmiłam pod koniec życia, ja biegałam z nimi po lekarzach! I nie pozwolę ci ich teraz robić świętymi, tylko dlatego, że tobie robili kakao na dobranoc!
Zabolało. Ale nie pierwszy raz.
– Tylko że ty nigdy ich nie rozumiałaś – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Zawsze miałaś do nich pretensje. Że się wtrącają, że są „staroświeccy”, że się nie znają. A ja ich kochałam takimi, jacy byli.
– A ja myślisz, co? – mama wyjęła mleko z lodówki z impetem. – Ale nie będę ich teraz idealizować. Tata zostawił ci te pieniądze, bo chciał, żebyś z nich skorzystała. Chciał, żebyś miała łatwiej! I wiesz co? Gdyby widział, jak marnujesz tę szansę, byłby wściekły!
Zacisnęłam dłonie w pięści. Serce waliło mi jak młot. Wiedziałam, że mama nie rozumie. Nigdy nie rozumiała, jak bardzo to oni byli moją kotwicą, moim poczuciem bezpieczeństwa. Zawsze była zajęta. Nieobecna. A kiedy dziadkowie odeszli, miałam wrażenie, że znów zostałam sierotą.
– Nie chcę o tym teraz gadać – rzuciłam, chwytając za kurtkę. – I tak nic nie zrozumiesz.
– A ty? Ty siebie rozumiesz, Julio?
To pytanie zostało za mną jeszcze długo po tym, jak zatrzasnęłam drzwi.
Dziadek zostawił mi wiadomość
Znalazłam go przypadkiem. Pudełko po herbacie, z napisem "Malwa – mięta z melisą", leżało między książkami dziadka. Pachniało starym papierem i kurzem. Nie szukałam niczego konkretnego – po prostu znów nie mogłam spać. W środku, pod pocztówkami z Ciechocinka i zakładką do książki z napisem „Czytam, więc jestem”, leżał pendrive. Zamarłam. Spojrzałam na datę zapisaną na etykietce: „dla Julii”. Była trzecia nad ranem, gdy podłączyłam go do laptopa. Chciałam poczekać do rana. Ale nie mogłam. W folderze było tylko jedno nagranie. Kliknęłam. Na ekranie pojawiła się znajoma, pomarszczona twarz. Dziadek siedział w fotelu, tym starym, w którym oglądał Wiadomości. Miał na sobie granatowy sweter w romby, a za nim widać było regał z książkami i globus.
– Cześć, Julciu – powiedział, a moje serce stanęło. – Nie wiem, czy to obejrzysz. Może za miesiąc, może za rok. A może dopiero wtedy, kiedy uznasz, że potrzebujesz… głosu z przeszłości.
Zamrugałam, próbując nie płakać.
– Jeśli to oglądasz, to znaczy, że nas już nie ma. Ale my jesteśmy, wiesz? W twoim śmiechu. W sposobie, w jaki zakładasz okulary. W tym, jak poprawiasz kołnierzyk, kiedy się stresujesz.
Dziadek spojrzał prosto w kamerę.
– Zostawiliśmy ci te pieniądze nie po to, żebyś się bała. Tylko po to, żebyś mogła się o siebie zatroszczyć, kiedy nas zabraknie. Bo to jest właśnie miłość, Julciu – troszczyć się o kogoś nawet wtedy, kiedy nie można już go przytulić.
Obraz zadrżał, a mój oddech urwał się w pół drogi.
– A jeśli kiedyś poczujesz, że nie masz siły… przypomnij sobie mój śmiech. Ten głupi, głośny. On ci zawsze mówił: „będzie dobrze”.
Ekran pociemniał. A ja siedziałam na podłodze, rozbita. I po raz pierwszy od dawna poczułam, że wcale nie jestem sama.
Może wszyscy mają rację
– Obudziłam cię? – zapytałam, wchodząc do sypialni. Michał spał z ramieniem pod głową, w tej samej pozycji co zawsze. Ale kiedy usłyszał mój głos, natychmiast usiadł.
– Co się stało?
– Widziałam nagranie od dziadka – powiedziałam cicho. – Zostawił mi wiadomość. Schował ją w pudełku po herbacie. Jak skarb.
Michał nie powiedział nic. Przesunął się i poklepał miejsce obok siebie. Usiadłam, owinięta kocem. Pachniałam kurzem, łzami i czymś starym. Może wspomnieniem.
– I co powiedział? – zapytał spokojnie.
– Że mnie kochają. I że te pieniądze… to miała być forma troski.
Michał wziął głęboki oddech.
– Wiesz… ja nigdy nie chciałem cię zmuszać. Ale patrzyłem, jak się dusisz. Jak nie umiesz… być szczęśliwa. Jakbyś się bała, że jeśli się uśmiechniesz, to coś ich zdradzi.
– Bo tak się czułam – przyznałam. – Jakby każdy ślad radości oznaczał, że o nich zapominam. A ja nie chcę zapomnieć. Ja tylko nie wiem, kim jestem bez tego bólu.
– Jesteś Julią – powiedział. – Czułą, czasem upartą, ale dobrą i mądrą. Tą, która nauczyła się kochać od ludzi, którzy już nie żyją. A teraz musi się nauczyć żyć bez nich. I to też jest w porządku.
Oparłam się o niego. Czułam, że we mnie coś się przesuwa. Nie dramatycznie. Nie nagle. Ale jakby od wewnątrz odklejała się skorupa.
– To nie zdrada, jeśli pozwolisz sobie na szczęście – dodał cicho.
Poszłam do banku
Drżały mi dłonie, kiedy naciskałam przycisk „otwórz” przed drzwiami banku. Może to śmieszne – przecież to tylko przelew. Kilka cyfr. A jednak nogi miałam jak z waty. Zjadłam tylko pół bułki rano. Reszta stanęła mi w gardle.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał doradca, młody chłopak z idealnie ułożoną grzywką i plakietką z imieniem: Paweł.
– Chciałabym… – urwałam, po czym wzięłam głęboki wdech. – Chciałabym wykonać przelew z konta oszczędnościowego na rachunek bieżący. Ale tylko część. Dziesięć tysięcy.
Paweł skinął głową. Jego ton był uprzejmy, rzeczowy. Ale ja czułam, jak we mnie wszystko się gotuje.
– Czy to jakaś inwestycja? – zapytał.
– Nie – uśmiechnęłam się słabo. – To na bieżące wydatki...
Chciałam kupić bilet. Taki jak dziadek kiedyś trzymał na lodówce – do Lizbony, gdzie jechał z babcią na ich pierwsze wspólne wakacje. Mówił, że to miasto światła, zapachu kawy i starych piosenek z winyli. Zawsze mi powtarzał: „Zabierz tam kiedyś kogoś, kogo pokochasz. Albo samą siebie, jeśli nie będziesz wiedziała, co dalej.”
Zatwierdziłam przelew. Dziesięć tysięcy to dla mnie krok milowy. Wyszłam na zewnątrz. I choć wciąż było mi smutno, pierwszy raz poczułam też coś innego. Cichą ulgę. Jakby dziadek znów był obok, klepnął mnie w ramię i mruknął: „No wreszcie, Julka.”
Julia, 27 lat
Czytaj także:
- „Byłam samotną staruszką. Potem wygrałam w totolotka i rodzina nagle mnie pokochała. Wiedziałam, o co im chodzi”
- „Wiele poświęciłam, żeby opiekować się chorym ojcem. Po jego śmierci rodzeństwo uznało, że robiłam to tylko po jedno”
- „Prasowałam prześcieradło w kancik, a mąż szedł spać brudny. Nie mogłam ścierpieć, że tak ma wyglądać moje życie”

