„Dziadek zostawił mi mieszkanie w spadku. Miałem w końcu czuć się wolny, ale wpuściłem do niego swoją dziewczynę”
„– Nie chcę, żebyś przestawiała rzeczy w mieszkaniu bez mojej zgody. I nie chcę, żebyś wyrzucała rzeczy po dziadku. To dla mnie ważne. To był jego dom, rozumiesz? – powiedziałem. Zmarszczyła brwi. – Ty chyba serio nie rozumiesz, jak działa związek. Myślisz, że wszystko będzie po twojemu?”.

- Redakcja
Nie wiem, co ludzie myślą, kiedy słyszą „odziedziczyłem mieszkanie po dziadku”. Może że jestem szczęściarzem. Że teraz zacznę nowe, lepsze życie, że mi się poukłada. Może. Ja sam też tak przez chwilę myślałem. Tylko przez chwilę.
Pracuję w agencji reklamowej jako copywriter. Teoretycznie jestem tym, co pisze hasła do billboardów, ale w praktyce głównie koryguję cudze błędy i siedzę po nocach nad briefami, które przychodzą w ostatniej chwili. Nie narzekam – lubię to. Praca daje mi złudzenie kontroli, której nie mam nigdzie indziej. Ani w relacjach z ludźmi, ani w związkach, ani – zwłaszcza – w rodzinie.
Kochałem dziadka
Z rodzicami mam kontakt sporadyczny. Ojciec, wiecznie nieobecny, matka – surowa i chłodna. Ocieplenie klimatu prędzej nastąpi niż ich czułość wobec mnie. Jedyne ciepło w moim życiu dawał mi dziadek. Marian. Stary warszawiak z krwi i kości, były tramwajarz, człowiek cichy, ale z sercem większym niż całe Muranów. To do niego uciekałem jako dziecko, gdy w domu było źle. To z nim chodziłem na spacery po starych torowiskach i słuchałem historii o ludziach, których już dawno nie było.
Gdy zmarł – nagle, bez zapowiedzi – zostałem sam. I jednocześnie nie. Bo zostawił mi swoje mieszkanie w kamienicy przy Nowolipkach. Dwupokojowe, z wysokimi sufitami i starym kaflowym piecem. Pachniało kurzem, mydłem i jego ulubioną herbatą z cytryną. Pachniało domem.
Wprowadziłem się tydzień po pogrzebie. Nie miałem siły wcześniej. I choć bolało, poczułem, że wreszcie mogę złapać oddech. To miało być moje miejsce. Moje. Zacząłem rozpakowywać książki, ustawiać rośliny, puszczać sobie Milesa Davisa wieczorami. Myślałem nawet, żeby w końcu kupić psa.
Nie planowałem tego
Natalia, moja dziewczyna, jeszcze wtedy nie mieszkała ze mną. Ale już wtedy wiedziałem, że nie wszystko będzie takie proste. Natalia była jak sztorm – piękna, fascynująca, ale też nieprzewidywalna. Czasem kochana, czuła, a czasem... jakby chciała mnie połknąć. A tydzień po przeprowadzce zapytała mnie:
– Kiedy mogę się wprowadzić?
I wtedy wszystko zaczęło się sypać.
– Natalia, to dopiero tydzień... ja jeszcze się nie ogarnąłem tu sam – odpowiedziałem ostrożnie, bo wiedziałem, że to nie będzie dobrze przyjęte.
– Co masz do ogarniania? Masz łóżko, masz talerze, masz mnie. – Wzruszyła ramionami i wyciągnęła papierosa z torebki. – Chyba nie chcesz się bawić w samotne wieczory?
– To nie tak… – zacząłem, ale już się uśmiechała krzywo.
– A jak? Bo wygląda na to, że nie jesteś pewien, czy mnie chcesz.
To nie była rozmowa. To była pułapka. A ja jak głupi wlazłem w nią bez słowa.
Patrzyłem, jak zaciąga się papierosem, choć wiedziała, że nie znoszę dymu w mieszkaniu. W milczeniu. Bo nie umiałem się postawić. Bo się bałem, że jak powiem „nie”, to się odsunie. Że odejdzie.
A prawda była taka, że to mieszkanie miało być moim azylem. Moją ostatnią szansą, by nauczyć się być sam. Ale jednocześnie nie wyobrażałem sobie samotnych nocy, gdy jej nie ma obok. Miała w sobie coś... co sprawiało, że czułem się potrzebny. I chociaż wszystko we mnie krzyczało: „Zaczekaj jeszcze!”, powiedziałem:
– Może za kilka dni. Po weekendzie.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się.
– Wiedziałam, że się zgodzisz.
I już wiedziałem, że przegrałem.
Zaczęła się rządzić
– Kacper, serio? Ten stolik? On wygląda jak ze śmietnika – Natalia spojrzała z pogardą na mebel, który jeszcze tydzień temu sam odnawiałem, szlifując drewno dziadka.
– To był dziadka... – zacząłem, ale już przesuwała go nogą w stronę drzwi.
– No to właśnie. Dziadka. A teraz żyjemy tu MY. Chyba że chcesz mieszkać w muzeum.
Wbiło mnie w ziemię. Miałem w ustach ten sam smak, co wtedy, kiedy ojciec wyrzucał moje rysunki ze śmiechem, że „szkoda papieru”.
Kilka dni po tym, jak się wprowadziła, mieszkanie zaczęło się zmieniać. Beżowe zasłony zastąpiły kremowe. Dziadkowe obrazy – poszły do piwnicy. Nawet kubki do kawy kupiła nowe – białe, z napisem „good vibes only”. Dziadkowe, grube porcelanowe filiżanki nazwała „ponurym reliktem PRL-u”.
Próbowałem zaprotestować.
– Może nie wyrzucajmy wszystkiego… To są wspomnienia.
– Wspomnienia? Kacper, to tylko graty. Trzeba iść do przodu.
A ja milczałem. Bo znów – nie chciałem się kłócić. Bo jej obecność była jak słońce – grzała, dopóki nie parzyła. I tak z dnia na dzień moje miejsce stawało się nie moje.
Wieczorami siedziałem w kuchni i patrzyłem na nowe poduszki, których nie lubiłem, i zegar, który cykał głośniej niż wcześniej. Czułem się, jakby ktoś przeprogramowywał moje życie – a ja nie miałem pilota. I nagle uderzyła mnie myśl: tak wygląda koniec. Ale jeszcze się do niej nie przyznałem.
To mnie zabolało
Był środowy wieczór. Wróciłem wcześniej z pracy, bo projekt poszedł do klienta i szef kazał nam się „zresetować”. Kupiłem sushi i czekoladę z marakują, jej ulubioną. Miałem nadzieję, że może… po prostu usiądziemy razem. Pogadamy. Pośmiejemy się. Tak jak kiedyś.
Gdy wchodziłem do mieszkania, słyszałem jej śmiech z sypialni. Rozmawiała przez telefon. Nie chciałem podsłuchiwać. Naprawdę. Ale kiedy usłyszałem swoje imię, coś mnie zatrzymało.
– …No właśnie! Kacper jest taki... no, nijaki. Serio, muszę wszystko robić za niego. Żeby nie ja, to by dalej żył jak w grobowcu. I jeszcze myśli, że zrobił mi przysługę tym mieszkaniem. Przecież to jedyna jego wartość…
Stałem jak wmurowany. Każde słowo wbijało się we mnie jak kolec. A ona się śmiała. Beztrosko, ciepło, jakby właśnie mówiła o zepsutej pralce.
Wszedłem. Nie miałem planu. Nie wiedziałem, co powiem.
– Co powiedziałaś? – zapytałem cicho.
Zamarła. Usiadła na łóżku, jeszcze z telefonem w ręce.
– O co ci chodzi?
– „Jedyna jego wartość” – powtórzyłem. – Serio?
– Podsłuchiwałeś mnie? – warknęła, zrywając się. – Kacper, co z tobą?!
– Co ze mną? – głos mi drżał. – Co z tobą?! Myślałem, że jesteśmy partnerami. Że coś dla ciebie znaczę.
– Nie dramatyzuj – przewróciła oczami. – Może nie powinnam tak mówić. Ale prawda jest taka, że beze mnie byś tu zginął. Kto cię trzyma w pionie, jak nie ja?
– Czyli mam być wdzięczny, że ze mną jesteś? – czułem, jak zaciska mi się gardło.
Spojrzała na mnie chłodno.
– W sumie… tak.
To była ta chwila. Upokorzenie. Wściekłość. Wstyd. Wszystko naraz. I jedno pytanie, które krążyło w mojej głowie jak wariat: co ja tu jeszcze robię?
Chciałem postawić granice
Od tamtej rozmowy minęły trzy dni. Trzy dni milczenia, w których żyliśmy obok siebie jak obcy. Natalia chodziła w szlafroku z filiżanką kawy, jakby nic się nie stało. Ja zamykałem się w kuchni, próbując znaleźć spokój w herbacie i Netflixie. Nie znajdowałem go.
W sobotę rano zebrałem się na odwagę.
– Natalia, musimy pogadać – powiedziałem stanowczo, choć serce mi łomotało.
Spojrzała na mnie znad telefonu.
– Słucham cię.
– Nie chcę, żebyś przestawiała rzeczy w mieszkaniu bez mojej zgody. I nie chcę, żebyś wyrzucała rzeczy po dziadku. To dla mnie ważne. To był jego dom, rozumiesz? – powiedziałem.
Zmarszczyła brwi.
– Ty chyba serio nie rozumiesz, jak działa związek. Myślisz, że wszystko będzie po twojemu?
– Nie po mojemu. Po NASZEMU. Ale to też mój dom.
– Twój? – zaśmiała się krótko. – Ty sobie jaja robisz? Śpisz, oddychasz, funkcjonujesz dzięki mnie. Ty byś się w tym mieszkaniu utopił, jakby nie ja!
I wtedy to się stało.
Rzuciła porcelanową figurką dziadka – tą z jeleniem, którą pamiętałem jeszcze z dzieciństwa – w ścianę. Rozprysła się w drobny mak.
– Przestań się zachowywać jak rozkapryszone dziecko! – krzyknęła.
Coś we mnie pękło.
– To ty się zachowujesz jak tyran! Nie mogę oddychać w tym domu! To już nie mój dom, to twoja scena, a ja jestem statystą!
Milczała. Pierwszy raz bez odpowiedzi. Odeszła do pokoju i zatrzasnęła drzwi. Ja zostałem sam w kuchni. Trzęsły mi się ręce. Wtedy zrozumiałem, że coś się skończyło. I nie wiem, czy da się to jeszcze zacząć od nowa.
Poradziłem się sąsiadki
Następnego dnia spotkałem panią Zosię na klatce. Niosła torbę z warzywami, a ja jak idiota rzuciłem się, by jej pomóc.
– Kacper, co ty taki blady? – zapytała, patrząc na mnie z troską. – Chory jesteś?
Wzruszyłem ramionami, ale oczy miałem mokre.
– Chce się pani kawy? – zapytałem cicho. – Takiej, jaką robił dziadek…
Siedzieliśmy potem w mojej kuchni. Ona przyglądała się zniszczonej ścianie, gdzie leżały odłamki figurki jelenia.
– O, Marian by się w grobie przewrócił – mruknęła.
– Nie wiem, co robić, pani Zosiu – wyszeptałem. – Czuję się tu jak... jak intruz. Wszystko się zmieniło. Nie mam już domu.
Pani Zosia odłożyła filiżankę i położyła mi dłoń na ramieniu.
– Twój dziadek to był twardy człowiek. Ale nigdy nie pozwoliłby, żeby ktoś go wymazał z własnego życia. Jak miał spokój, to wszystko inne się układało. A jak mu ktoś ten spokój burzył… to go odsyłał na drzwi.
– Natalia... Ona nie jest zła. Ale potrafi być okrutna. I nie wiem, gdzie jestem w tym wszystkim ja.
Popatrzyła na mnie długo.
– Kacper, dziadek zostawił ci mieszkanie, ale nie po to, żebyś oddał siebie. Ty jesteś jego wnukiem, nie lokatorem. Masz tu żyć, nie tylko być.
Milczałem. W gardle rosła gula. Pani Zosia wstała, ucałowała mnie w czoło jak matka.
– Nie musisz wybierać między domem a kobietą. Ale musisz wybrać między sobą a udawaniem.
Zostałem z tymi słowami długo po jej wyjściu. Pierwszy raz od dawna poczułem się jak ktoś, kto ma prawo decydować. I choć w środku nadal był chaos, ziarno decyzji zostało zasiane.
Podjąłem decyzję
Dwa dni później powiedziałem jej wprost:
– Natalia, chcę, żebyś się wyprowadziła.
Wstała, spojrzała na mnie, jakby zobaczyła pierwszy raz.
– Serio? Po tym wszystkim? – prychnęła.
– Tak. Bo nie chcę żyć cudzym życiem we własnym domu.
Spakowała się w godzinę. Wychodząc, rzuciła:
– Jeszcze będziesz żałował.
Może. Ale tego wieczoru po raz pierwszy od miesięcy w mieszkaniu było cicho. Usiadłem przy oknie, w kubku parowała herbata. Taką samą pił dziadek.
Spojrzałem na zdjęcie jego na półce. Uśmiechnąłem się słabo.
– Wróciłem, dziadku.
I to wystarczyło.
Kacper, 27 lat
Czytaj także:
- „Byłam pewna, że to tylko flirt. Potem mąż wyłączył telefon na cały weekend, a do mnie dotarła bolesna prawda”
- „Po ślubie wprowadziłam się do domu męża, ale jeden pokój zawsze był zamknięty na klucz. Gdy tam weszłam, oniemiałam”
- „Chciałam jechać pociągiem do Chorwacji, ale mąż uparł się na samolot. Po tych wakacjach już nic nie było takie samo”

