Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie to się stało. Kiedy Marek przestał patrzeć na mnie tak, jak patrzył kiedyś. Kiedy nasze rozmowy sprowadziły się do ustalania, kto odbierze dzieci ze szkoły i czy mamy jeszcze mleko w lodówce. Kiedy przestaliśmy być „my”, a staliśmy się dwojgiem samotnych ludzi pod jednym dachem.

Nie układało nam się

Mój dzień wyglądał jak ten poprzedni. Wstawałam przed wszystkimi, parzyłam kawę, robiłam śniadania, budziłam Kasię i Michała, szykowałam im kanapki. Marek zazwyczaj schodził z sypialni ostatni, już ubrany, z telefonem w ręku. Zawsze z tym cholernym telefonem.

– Dzień dobry – rzucałam codziennie z tym samym smutnym uśmiechem.

– Mhm – odpowiadał i sięgał po kubek z kawą. Bez spojrzenia. Bez pocałunku. Bez emocji.

Nie było między nami awantur. Ale nie było też czułości. Seks? Ostatni raz… może w grudniu? Może. Już nawet nie liczyłam. Kiedyś płakałam nocami. Potem przestałam. Nauczyłam się nie oczekiwać. Po prostu... żyłam.

– I jak tam Marek? – zapytała Anka przy naszym cotygodniowym spotkaniu przy winie. – Nadal milczy jak grób?

– Daj spokój, pewnie jest zmęczony – próbowałam jak zwykle zamaskować pustkę.

– Aśka, on się od ciebie odsunął. Ty to wiesz, tylko boisz się to przyznać. Ile można udawać, że wszystko jest okej?

Milczałam. Bo ona miała rację. Ale wiesz, co jest najgorsze? Że ja sama nie wiedziałam, czy jeszcze coś czuję. Czy to bardziej tęsknota za tym, co było, czy tylko strach przed tym, co dalej.

W tamten weekend pojechaliśmy razem do Kazimierza. Bez dzieci. Na prośbę Marka. „Musimy pobyć razem” – powiedział. Brzmiało jak rozsądek, nie jak uczucie. Przeszliśmy się po rynku. Zjedliśmy kolację. I milczeliśmy. Przez większość czasu. W nocy leżałam obok niego i patrzyłam w sufit. Myślałam: „Czy to jest ten moment, kiedy człowiek orientuje się, że jest już za późno?”

Nie wiedziałam, że odpowiedź przyjdzie szybciej, niż się spodziewałam. W formie jednego, przypadkowego SMS-a.

Przeczytałam SMS-a

To był zupełnie zwyczajny poranek. Zrobiłam dzieciom śniadanie, Marek jak zwykle spóźniony, wybiegł z domu z niedopitą kawą i telefonem przy uchu. Pośpiech, szelest papierów, stuk obcasów na kafelkach. Taki nasz codzienny teatr.

Zaraz po tym, jak drzwi się zatrzasnęły, wrócił. Zapomniał portfela. Wpadł do kuchni, rzucił kluczyki na blat. Wtedy zadzwonił jego telefon. Wyświetlił się tylko podgląd wiadomości. Stałam obok. Nie chciałam... serio, nie chciałam czytać. Ale przeczytałam.

„– Tęsknię za Twoim ciałem. Było cudownie.”

Zamarłam. Marek tego nie zauważył, był już przy schodach. A ja tylko patrzyłam na ten ekran jak na coś obcego. Nie poczułam szoku. Ani nawet bólu. Tylko… coś w rodzaju ulgi. Moja intuicja mnie nie zawiodła. Już od dawna wiedziałam. Czułam to w każdej jego nieobecności, w każdym milczeniu, w każdym suchym „dobranoc”.

Wzięłam głęboki oddech. Telefon znów zapiszczał. Kolejna wiadomość, której nie otworzyłam. Nie musiałam. Wystarczyło mi to jedno zdanie. Marek złapał szybko telefon ze stołu i wyszedł.

Potem zadzwoniłam do Anki. Musiałam komuś powiedzieć. I wiedziałam, że ona nie będzie mnie pocieszać. Ona powie prawdę.

– Wysłał jej wiadomość – powiedziałam, zanim zdążyła się przywitać. – „– Tęsknię za Twoim ciałem. Było cudownie.”

– Cholera – mruknęła. – Mówiłam ci.

– Wiem. Ale nie jestem nawet wściekła. Tylko... pusta.

– I co zamierzasz?

– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałam. – Ale teraz chcę popatrzeć, jak się zachowuje.

I właśnie to zaczęłam robić.

Nie zamierzałam udawać

Wieczorem postawiłam na stole kolację. Sałatka z grillowanym kurczakiem, chleb z ziarnami, lampka wina. Niby nic, ale dawno nie jadaliśmy razem przy jednym stole. Marek wszedł do kuchni z miną, jakby się zgubił.

– Co to za okazja? – zapytał, siadając ostrożnie.

– Żadna – odpowiedziałam spokojnie. – Pomyślałam, że może porozmawiamy.

Zaczął jeść. Patrzył na sałatkę, nie na mnie. Zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle.

– Jak tam praca? – zapytałam w końcu.

– W porządku. Dużo spotkań.

– Spotkania... – powtórzyłam, jakby to było obce słowo. – Z Natalią też?

Zamarł. Nóż zatrzymał się w połowie kromki. Nie podniósł wzroku.

– Joanna, o co ci chodzi?

– O tę wiadomość. „Tęsknię”. Tak napisałeś, prawda?

W końcu na mnie spojrzał. Blady, jakby dostał w twarz.

To nie było nic poważnego – powiedział cicho. – To tylko chwila. Słabości.

Pokręciłam głową.

– Marek, wiesz, co jest najgorsze? Że ja nie jestem zaskoczona. Ja to czułam. Od miesięcy. A może i dłużej.

Nie odezwał się. Nie miał nic do powiedzenia.

– Chciałam tylko wiedzieć, czy jeszcze mam obok siebie uczciwego faceta czy nie – dodałam spokojnie.

– Joanno… ja… – zaczął, ale zamilkł. Może szukał słów. A może ich po prostu nie było.

Wstałam od stołu.

– Dokończ sobie. Ja nie jestem głodna.

I wyszłam. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że to ja mam głos. Nie on.

Nie ma już dla nas szans

Od tamtej kolacji Marek wyraźnie się zmienił. Wychodził z pracy wcześniej, sam z siebie proponował, że zrobi zakupy. Nawet ugotował raz rosół – wodnisty i przesolony, ale ugotował. A ja… nie umiałam już wrócić do tego, co było wcześniej.

W piątek wróciłam do domu trochę wcześniej. Weszłam po cichu, Marek był w gabinecie, rozmawiał przez telefon. Nie słyszał, że stoję pod drzwiami. Nie podsłuchiwałam. Po prostu… stałam.

– Joanna coś się domyśliła – powiedział. – Ale myślę, że nie chce rozwodu. – Cisza. – Nie, nie powiedziała tego wprost. Ale przecież gdyby chciała odejść, już by to zrobiła, prawda?

Zrobiło mi się duszno. Oparłam się o ścianę i wzięłam głęboki oddech.

„Nie chce rozwodu.” Jakby to była gra, którą prowadzę z nim bez słów. Jakby się zakładał, że nie mam w sobie odwagi. Może faktycznie jej nie miałam. A może po prostu za długo czekałam, aż coś się zmieni. A teraz... nie było już czego ratować.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiedliśmy razem. Chciał coś obejrzeć na Netflixie. Ja chciałam ciszy. Siedzieliśmy obok siebie, a czułam się, jakbym była w innym mieszkaniu.

– Myślisz, że możemy jeszcze wszystko naprawić? – zapytał w końcu.

Spojrzałam na niego spokojnie.

– Marek, ja już nie wiem, czy coś czuję. Może to jest najgorsze. Że nawet nie jestem zła. Jestem… obojętna.

Opuścił wzrok. Pierwszy raz wyglądał na naprawdę zagubionego. A ja? Ja tej nocy podjęłam decyzję. Że odejdę. Ale nie zrobię scen. Nie będzie walizek w drzwiach, nie będzie łez. Po prostu... zacznę zbierać siebie do kupy. Kawałek po kawałku.

Powiedziałam dzieciom w sobotę po śniadaniu. Michał był jeszcze w piżamie, Kasia malowała paznokcie lakierem w kolorze gumy balonowej. Usiadłam na kanapie, wzięłam głęboki wdech.

– Muszę wam coś powiedzieć. Na jakiś czas wyprowadzam się z domu.

– Co?! – Kasia spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – To znaczy... rozwodzicie się?

– Na razie... potrzebuję przestrzeni. Potrzebuję przemyśleć pewne rzeczy.

Michał nie powiedział nic. Tylko odwrócił wzrok i ścisnął pilota tak mocno, że aż mu zbielały palce.

– Ale przecież wszystko było okej! – Kasia podniosła głos. – Przynajmniej tak wyglądało! I co, teraz po prostu... wychodzisz?

– Kochanie... czasem trzeba coś zostawić, zanim całkiem się w tym zatracisz – powiedziałam cicho.

– To gdzie będziesz mieszkać?

– U Anki. Na jakiś czas. Muszę pomyśleć. O sobie.

Nie było łez. Była złość, niezrozumienie, milczenie. Ale wiedziałam, że prędzej czy później dzieci to zrozumieją. Może nie dziś. Może dopiero za rok. Ale zrozumieją.

Podjęłam decyzję

Minęły cztery tygodnie. Cztery tygodnie ciszy między mną a Markiem. O dzieciach rozmawialiśmy przez SMS-y. Krótkie, konkretne wiadomości. Zero pytań o mnie. Zero pytań o „nas”. Aż w końcu zaproponował spotkanie. „Może kawa w sobotę?” – napisał. Zgodziłam się. Nie dlatego, że miałam nadzieję. Chciałam zamknąć to, co dawno się rozpadło.

Usiedliśmy przy stoliku w małej kawiarni na Mokotowie. Zamówił czarną, ja herbatę z imbirem. Przez chwilę nie mówił nic. Kręcił łyżeczką w filiżance, jakby szukał w niej odwagi.

Nie mogę cię stracić – powiedział w końcu.

Podniosłam wzrok. W jego oczach była prawdziwa rozpacz. Ale ja już byłam gdzie indziej.

– Już mnie straciłeś. Tylko wtedy jeszcze tego nie zauważyłeś – odpowiedziałam spokojnie.

Westchnął. Jakby wiedział, że to koniec. Ale musiał to usłyszeć ode mnie.

– To nie chodzi tylko o zdradę, Marek. My się pogubiliśmy lata temu. Tylko nikt z nas nie chciał tego przyznać.

Może jeszcze... możemy spróbować? – zapytał cicho.

– Nie chcę próbować z kimś, kto mnie nie zauważył przez ostatnie pięć lat. Chcę rozwodu i to jak najszybciej.

Nie płakał. Ja też nie. Bo nie było już nic do opłakiwania. Wyszłam z kawiarni i odetchnęłam głęboko. Nie wiedziałam, dokąd teraz pójdę. Ale czułam, że idę wreszcie we właściwym kierunku.

Joanna, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama