„Dostaliśmy 400 tysięcy w spadku po cioci, a został nam tylko gorzki wstyd. Z wakacjami na Bali mogę się pożegnać”
„Telewizor pojawił się dwa dni po przelewie ze spadkiem. W planie były: wkład własny na większe mieszkanie, spłata debetu, może założenie małej działalności. Ale Konrad twierdził, że trzeba też trochę pożyć. A ja... przytaknęłam. Tak się zaczęło”.

- Redakcja
Czasem się zastanawiam, czy to wszystko naprawdę się wydarzyło. Czy tak naprawdę dostaliśmy czterysta tysięcy złotych jak z nieba, i czy naprawdę potrafiliśmy je roztrwonić w ciągu zaledwie roku. Jakbyśmy przez chwilę byli kimś innym – ludźmi, którzy mają prawo do luksusu. Do samochodów, do egzotycznych wakacji, do butów za dwa tysiące złotych. Przez chwilę nie musieliśmy liczyć każdego grosza. I może to było najgorsze.
Mam czterdzieści lat i jeszcze niedawno myślałam, że jestem rozsądną kobietą. Że umiem podejmować dobre decyzje. Że jak dostanę szansę, to jej nie zmarnuję. Ale życie z Konradem... On był jak iskra w suchym lesie. Gdy się pojawił ten spadek po cioci Zofii, wystarczyła chwila, by nasze plany – te rozsądne, mądre, bezpieczne – rozleciały się jak domek z kart.
Najpierw była euforia. Potem napięcie. A potem codzienne milczenie przy kolacji i strach, że wszystko się zawali. Właściwie – że już się zawaliło.
Nie mogłam w to uwierzyć
– Aneta, usiądź – powiedział Konrad, wbiegając do kuchni, jakby właśnie wygrał w totka. – Usiądź, bo zaraz zemdlejesz!
Odłożyłam mokrą ściereczkę i spojrzałam na niego spod oka. Taki był cały on – zawsze dramatyczny, zawsze z błyskiem w oku. Ale wtedy, wyjątkowo, miał rację.
– Ciocia Zofia… – zaczął i zatrzymał się, jakby nie wiedział, jak powiedzieć to dalej. – Nie żyje.
– Boże… – przysiadłam na krześle. Nie byłam z nią szczególnie blisko, ale jednak to była rodzina. – Kiedy?
– Dwa dni temu. Dzisiaj dostałem telefon od notariusza. Ale słuchaj dalej, to nie wszystko. Zostawiła nam spadek. Aneta, ona nie miała nikogo więcej. Czterysta tysięcy złotych. Dla nas.
Nie wiem, jak długo milczałam. Pamiętam, że czułam w ustach smak herbaty i że wciąż trzymałam tę przeklętą ściereczkę. Czterysta tysięcy. Nie hipotetyczne „kiedyś”, tylko teraz. Nasze.
– I co my z tym zrobimy? – zapytałam cicho. Konrad tylko się uśmiechnął.
– No jak to co? Zmienimy życie, kotek. Przestaniemy liczyć każdą złotówkę. Nareszcie.
Te słowa zabrzmiały wtedy jak wybawienie. Ale dziś, po czasie, wiem, że to był moment, w którym zaczęliśmy tonąć. Powoli, nieświadomie. Na początku było tak cudownie, że nie chcieliśmy widzieć dna.
Zaczęło się od telewizora
– Nie przesadzasz? – zapytałam, kiedy Konrad wrócił z gigantycznym pudłem, na którym widniało logo znanego producenta sprzętów. – Mieliśmy poczekać. Przemyśleć wszystko.
– No przestań, przecież i tak mieliśmy kupić – rzucił beztrosko, machając ręką. – Poza tym, to był ostatni egzemplarz z promocji. Zobaczysz, że ci się spodoba. Kino domowe, Anetka. Serial będzie wyglądał jak Oscarowa gala.
Telewizor pojawił się dwa dni po przelewie ze spadkiem. Dwa dni. W planie były: wkład własny na większe mieszkanie, spłata debetu, może założenie małej działalności. Ale Konrad twierdził, że „trzeba też trochę pożyć”. A ja... przytaknęłam. Po raz pierwszy od lat nie musieliśmy się ograniczać.
W ciągu tygodnia kupiliśmy ekspres do kawy, który parzył espresso za dziewięć złotych filiżanka, nowy smartfon „bo w starym bateria ledwo zipie”, i zaczęliśmy przeglądać oferty wakacji. Na Bali. W grudniu.
– Zasłużyliśmy, nie? – pytał, trzymając mnie za rękę i pokazując zdjęcia domków na palach. – Nie będziemy wiecznie młodzi. A ciocia by chciała, żebyśmy żyli.
Może rzeczywiście by chciała. Tylko... ciocia całe życie zbierała każdy paragon, szyła zasłony sama i nie była na żadnych wakacjach.
Ale wtedy jeszcze się śmialiśmy. A wieczorami piliśmy wino za trzy stówki i mówiliśmy, że wreszcie wiemy, czym jest życie.
Bliscy nas ostrzegali
– Ty wiesz, że ja się cieszę – powiedziała Magda, mieszając kawę tak energicznie, że prawie ją wylała. – Naprawdę. Tylko, Anetka, nie obraź się... Czy wyście czasem nie odpłynęli za bardzo?
Siedziałyśmy w kawiarni, do której od zawsze chodziłyśmy na latte za dwanaście złotych. Ale dziś zamówiłam deser i wino. Tak, przed południem. Bo wreszcie mogłam.
– Magda, nie przesadzaj. To tylko pieniądze – uśmiechnęłam się, ale w środku poczułam ukłucie niepokoju.
– Właśnie. Pieniądze, które miały być na mieszkanie. A wy już kupiliście dwa laptopy, telewizor, ten ekspres… No i te wakacje na Bali – spojrzała na mnie uważnie. – A to dopiero pierwszy miesiąc.
– Przesadzasz. Zostało jeszcze dużo – rzuciłam. Choć szczerze mówiąc, nie wiedziałam, ile dokładnie.
Już nie logowałam się codziennie na konto jak kiedyś. Teraz kartą się po prostu płaciło, i tyle. Karta działała? Znaczy, że wszystko gra.
– Tylko wiesz – Magda ściszyła głos. – Konrad ostatnio gadał z moim Pawłem o jakimś biznesie życia. Że niby z kumplem z pracy otwierają coś razem. Inwestycja marzeń.
– Pierwsze słyszę – wydukałam.
– To zapytaj go. I nie daj sobie wmówić, że „wszyscy teraz tak robią”. Bo potem zostaniesz z torbami i wspomnieniami z Bali.
Pożegnałam się z Magdą chłodno, choć wiedziałam, że nie mówiła tego ze złośliwości. Ale wtedy jeszcze wierzyłam, że wszystko mamy pod kontrolą. Że Konrad to ogarnia. Tyle że on już wtedy coś przede mną ukrywał.
Miał zrobić „biznes życia”
Zaczęło się od dziwnych telefonów.
– Kto to był? – zapytałam któregoś wieczoru, kiedy z kuchni dobiegł mnie podniesiony głos Konrada.
– A, Paweł. Ten od inwestycji – machnął ręką i udawał, że to nic. – Przecież mówiłem ci, że może się coś ruszy z tym lokalem. Bar w stylu azjatyckim, sushi, bąbelkowa herbata, takie klimaty.
– Mówiłeś, że to tylko luźny pomysł – wzięłam ręcznik i zaczęłam wycierać szklanki. – Ile w to włożyliście?
Milczał. Patrzył na mnie przez chwilę, po czym nagle, zbyt spokojnie, powiedział:
– Wiesz co? Przestań już z tym swoim analizowaniem. To nie twoja działka, okej? Mam wszystko rozpisane. Paweł zna się na rzeczy.
– Paweł? Ten, co kiedyś sprzedawał kosmetyki z bagażnika, a potem miał firmę od odkomarzania?
– A teraz zna gościa, który sprowadza produkty z Tajwanu i potrzebuje lokalu. Daj nam szansę – Konrad uniósł głos.
Szklanka wyślizgnęła mi się z rąk i roztrzaskała na podłodze.
– To nie chodzi o szansę. Tylko o to, że ty się boisz powiedzieć, ile wyłożyłeś. Prawda?
Cisza. Tylko szkło chrzęściło pod moimi stopami.
– Sto – rzucił w końcu. – Na razie.
Oparłam się o blat, jakby to mogło mnie utrzymać przy zdrowych zmysłach. Sto tysięcy. Naszych tysięcy.
– Na razie? – szepnęłam. Nie odpowiedział.
Tego wieczoru nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Ale ja już wiedziałam, że Konrad nie chce mieć ze mną wspólnej przyszłości. On chce mieć swoje wielkie marzenie. Choćby miało nas to zrujnować.
Została pustka i wstyd
Miesiąc później próbowałam zapłacić kartą w supermarkecie.
– Transakcja odrzucona – powiedziała kasjerka obojętnym głosem. – Ma pani inną kartę?
Zrobiło mi się gorąco. Zerknęłam na terminal, jakby mógł mi podpowiedzieć, co poszło nie tak. Miałam tam kupione jedzenie, pieluchy dla chrześniaka, nowy płyn do prania. Nic luksusowego.
– Proszę chwilkę poczekać… – wyszeptałam i odsunęłam się od kolejki.
Zadzwoniłam do Konrada.
– Co jest z kontem? Próbuję zapłacić i nie działa – głos mi drżał.
– Spokojnie. Może limit dzienny – jego ton był zbyt szybki, zbyt mechaniczny.
– Konrad, ile tam zostało?
– Jakby to powiedzieć... – zawiesił głos. – No… musimy przystopować. Trochę się wyzerowało.
– Że co?!
– Nie wszystko poszło zgodnie z planem. Paweł miał kontakt do gościa z Tajwanu, ale coś się omsknęło z dokumentami. Cło, transport... No i lokal jeszcze niegotowy. Ale już się dogadujemy. To tylko przejściowe.
– Przejściowe?! – wrzasnęłam. – Zostało nam coś?!
– Nie krzycz. Jutro pogadamy na spokojnie.
Rozłączył się.
Wyszłam ze sklepu, zostawiając torby na taśmie. Cała się trzęsłam. Może wyglądałam jak wariatka, bo ludzie się gapili. Ale wtedy już wiedziałam. Nie było pieniędzy. Nie było wakacji. Nie było „lokalu marzeń”. Zostało tylko to mieszkanie na wynajmie, kredyt na karcie i… gorzki wstyd.
Wieczorem Konrad przyszedł z butelką taniego wina.
– Przepraszam – powiedział tylko.
Nic nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego, na tego faceta z wielkimi pomysłami i żadnym planem B. Miałam ochotę wrócić do dnia, w którym ciocia Zofia zmarła. I nie odbierać telefonu od notariusza.
Aneta, 40 lat
Czytaj także:
- „Pieniądze od teściowej na mieszkanie zniszczyły nasze małżeństwo. Naiwnie myślałam, że pomogła nam z dobrego serca”
- „50 tysięcy zniknęło z konta, a mąż tylko wzruszał ramionami. Nie byłam gotowa na to, co odkryłam później”
- „Nie chciałem być sponsorem żony na wakacjach. Szybko przekonałem się, że mamy większy problem niż kasa”

