Reklama

Z zewnątrz moje życie wyglądało jak spełnienie marzeń: trzydzieści cztery lata, stabilna praca w IT, mieszkanie w centrum miasta, od sześciu lat żona – Agata. Bez dzieci, ale za to z porządnym kredytem i planami na przyszłość. Święta, wspólne wyjazdy, nowa kanapa, kot. Normalność. Może trochę zbyt wygodna. W środku wyglądało to już inaczej. Od roku prowadziłem podwójne życie. Agata była moją żoną. Kinga – kochanką z pracy. Brzmi to jak klasyka biurowych romansów, ale nie zaczęło się od pożądania, tylko od słów: „Masz coś na głowie”. Pochyliła się wtedy nade mną, zgarnęła paproch z włosów i... już wiedziałem, że zrobię coś głupiego.

Z Kingą czułem się pożądany, żywy. Agata mnie kochała – ale jak się kocha ulubioną koszulę. Była ciepła, przewidywalna. Kinga pachniała ryzykiem i świeżo zaparzoną kawą. Miałem wrażenie, że balansuję na cienkiej linie, ale jakoś to kontroluję. Do czasu. Na początku grudnia Agata wręczyła mi ręcznie robiony kalendarz adwentowy. Dopracowany, z czułością, jak wszystko, co robiła. Dzień później, w pracy, Kinga podeszła do mnie i rzuciła szeptem:

– Mam coś dla ciebie. Codziennie otwórz jedno.

Uśmiechnęła się i podała mi pudełko. Równie piękne. Równie… niebezpieczne.

Zaczęły się problemy

Pierwszego grudnia otworzyłem oba kalendarze. U Agaty – mały słoiczek konfitury z liścikiem: „Na dobry poranek jak kiedyś w Ustce”. U Kingi – miniaturowa buteleczka whisky i karteczka: „Wiem, że z tym ci lepiej po pracy”. Oba trafione. Oba osobiste. I tak się zaczęło.

Kalendarz od Agaty stał na komodzie w salonie. Ten od Kingi – ukryłem w zamykanej szafce w pracy, za segregatorami. Każdego dnia otwierałem dwa okienka. Jeden świat – czuły i bezpieczny. Drugi – kuszący i dziki. Zacząłem się gubić. Czasem wracałem późno do domu i musiałem udawać zaskoczenie prezentem, który już znałem. Innym razem myliłem liściki i zostawiałem nie ten, co trzeba. Już piątego grudnia zawartość kalendarzy zaczęła się mieszać. Dostałem herbatę jaśminową, której nigdy nie pijaliśmy z Agatą. Ona zaparzyła ją rano i powiedziała:

– Nie wiedziałam, że lubisz jaśminową…

– Yyy… Może była w tym kalendarzu? – bąknąłem.

– Aha – powiedziała tylko i odwróciła się, ale coś w jej spojrzeniu mnie zaniepokoiło.

Zacząłem robić zdjęcia zawartości każdego okienka i notować, co od kogo. Jakby to miało coś pomóc. Ale było już za późno – przez pomyłkę przyniosłem do domu kalendarz od Kingi. Schowałem go do szuflady. Niby podobny do tego od Agaty, ale jednak... inny. Jeśli Agata go otworzy, wszystko się wyda. Wieczorem dostałem od Kingi wiadomość: „Cierpliwości. Okienko 24 będzie wyjątkowe”.

Wszystko szło nie tak

W naszym mieszkaniu pachniało pomarańczami i goździkami. Agata co roku tworzyła świąteczną atmosferę z takim zaangażowaniem, jakby od tego zależało przetrwanie ludzkości. W tle leciały piosenki świąteczne, a ja siedziałem na podłodze, zawijając sztućce w czerwone serwetki. Uśmiechałem się, ale w środku prawie miałem mdłości.

– Serio? – Agata wyciągnęła z mojego kalendarza... koronkowe stringi. Czerwone. – I niby że to ja ci to dałam?

Zamarłem.

– Co to ma znaczyć?

– Nie wiem, może… pomyliłem coś, nie jestem pewien, co było w którym dniu… – wyjąkałem, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.

– W którym dniu czego, Mateusz? – Jej ton był już lodowaty.

– Tego… kalendarza. To chyba miało być na żarty… może do herbaty było dodane… nie wiem – bredziłem.

Agata patrzyła na mnie długo. Ostatecznie nie powiedziała nic więcej. Zostawiła stringi na stole i wróciła do pieczenia pierników. Ja poszedłem do łazienki i zamknąłem się od środka. W lustrze zobaczyłem człowieka, który nie ogarnia własnego kłamstwa. Próbowałem sobie przypomnieć, w którym dniu co dostałem. Kinga rzucała aluzje, Agata dawała wspomnienia. Wszystko zaczynało się zlewać. A ja czułem, że coś się sypie. Że ktoś – albo obie – zaczynają coś podejrzewać.

Wieczorem zadzwoniłem do Kingi.

– Wszystko dobrze? – zapytała słodko.

Żona coś zauważyła.

– No to musisz być ostrożniejszy – szepnęła. – Ale nie stresuj się. Jeszcze tylko kilka dni. A potem… wszystko się zmieni.

Od kogo to było?

Obudziłem się 24 grudnia w ciszy, której nie znałem. Agata nie krzątała się w kuchni, nie było zapachu kawy, nie grały kolędy. Tylko śnieg za oknem i dziwne, gęste powietrze. Usiadłem na brzegu łóżka z głową ciężką jak beton. Na komodzie leżał kalendarz. Jeden. Ten od Agaty – tak mi się wydawało. Ostrożnie sięgnąłem po ostatnie okienko, numer 24. W środku był test ciążowy. I karteczka. Na niej, prostym, wyraźnym pismem: „Teraz musisz wybrać”.

Zamarłem. Serce waliło mi jak młot. Test... był dodatni. Różowe dwie kreski, wyraźne jak ślady po zdradzie. Zacząłem analizować. Pismo nie wyglądało na Kingi. Ale Agata? Czy ona wiedziała? Czy to... od niej? A może Kinga się postarała, żeby wyglądało jak od Agaty? Czy to podstęp? A może Agata otworzyła nie swoje okienko? Poczułem się jak w pułapce. Z kuchni dobiegły kroki. Agata weszła z kubkiem herbaty w ręku. Spojrzała na mnie uważnie.

Wszystko w porządku? – zapytała cicho.

– Tak… chyba tak – odpowiedziałem z trudem, chowając test do kieszeni.

Nie zareagowała. Jakby... wiedziała? Albo udawała. Telefon zawibrował. Wiadomość od Kingi: „Dostałeś już prezent?”. Wpatrywałem się w ekran jak w wyrok. Gdyby mi ktoś kazał powiedzieć, co czuję – nie umiałbym. Strach. Panikę. Wstręt do siebie. I coś jeszcze – przeczucie, że już nie mam kontroli nad tym, co się dzieje.

To nie był żart

Spotkaliśmy się w jej aucie. Kinga nie chciała, żebym wchodził do niej do mieszkania – „Sąsiedzi są czujni”. Siedziała za kierownicą, owinięta szalikiem, z dłońmi zaciśniętymi na kierownicy.

Co to ma znaczyć? – spytałem, pokazując test. – To twoje?

Uśmiechnęła się, ale nie tym uśmiechem, co zwykle.

– Czekałeś, że zapakuję go w pudełko z kokardką?

– Kinga, to… powiedz mi wprost. Ty jesteś w ciąży?

– Tak – wypowiedziała to spokojnie. – I nie, to nie żart. Nie prowokacja. Nie gra.

Zamilkłem. Czułem, że wszystko się we mnie kurczy. To nie była tylko zdrada, podwójne życie, kłamstwo. To już było coś nieodwracalnego.

– Dlaczego to zrobiłaś w ten sposób? Ten kalendarz, ten teatr…

– Bo inaczej nigdy byś się nie zdecydował. Ciągle tylko „jeszcze nie teraz”, „muszę to przemyśleć”, „daj mi czas”… A czas się skończył, Mateusz. Nie jestem twoją zabawką.

Wbiła we mnie wzrok.

Teraz musisz wybrać. Nie chodzi tylko o mnie. To dziecko się pojawi. Z tobą albo bez ciebie.

Zacisnąłem dłonie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem się, jakby ktoś wyrwał mi język.

– Nie wiem, co zrobić – wyszeptałem.

– Wiem – Kinga zapięła pas. – Dlatego już nie czekam. Albo jesteś, albo cię nie ma. Decyduj.

Wysiadłem, a ona odjechała, zostawiając mnie samego z testem ciążowym w dłoni i świadomością, że właśnie rozsypało się wszystko, co próbowałem utrzymać na siłę.

Prawda wyszła na jaw

Wróciłem do domu wieczorem, z testem ciążowym w kieszeni, jakby wciąż istniała szansa, że to tylko dziwny sen. Agata siedziała przy stole w kuchni, oświetlona ciepłym światłem lampek zawieszonych nad oknem. Przede mną – pusta filiżanka. Obok – nasz kalendarz. A raczej jej kalendarz. Teraz byłem pewien.

Spojrzała na mnie spokojnie, bez gniewu. I to było najgorsze.

Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć?

Usiadłem naprzeciw niej. Słowa ugrzęzły mi w gardle. Spróbowałem się odezwać, ale głos był zbyt cienki.

– Nie wiem… To wszystko mi się wymknęło z rąk.

– Nie – przerwała mi. – Ty się wymknąłeś, Mateusz.

To nie był krzyk. Nie było łez. Tylko cisza i chłód. Jakby wszystko już wiedziała i od dawna nie miała złudzeń.

Ona do mnie napisała – powiedziała, odstawiając filiżankę. – Z gratulacjami. Że zostanę… macochą.

Zatkało mnie.

Nie wiem, czy to prawda – dodała. – Ale to nie ma już znaczenia.

Chciałem coś powiedzieć. Przeprosić? Wyjaśnić? Ale wszystko brzmiało zbyt żałośnie nawet w mojej głowie.

– Zrób, co musisz. Ale nie wracaj tu z nikim innym. Nigdy – powiedziała cicho.

Wstała i poszła do sypialni. Ja zostałem w kuchni sam, z okienkiem numer 24 i testem w kieszeni, który zmienił wszystko. Wciąż nie wiedziałem, co będzie dalej.

Zostałem z pustką w głowie

Drzwi zamknęły się cicho, niemal niezauważalnie. Agata zabrała tylko jedną walizkę i pudełko z ozdobami świątecznymi. Pojechała do matki. Nie zrobiła żadnej sceny. Nie zostawiła kartek, wyrzutów, żądań. Tylko puste mieszkanie i zapach pierników, których już nikt nie zje.

Siedziałem na kanapie, test ciążowy leżał przede mną na stole, obok dwóch ostatnich czekoladek z kalendarza. Nie potrafiłem ich zjeść. Z Kingą nie rozmawiałem od tamtego wieczoru. Odczytała moją ciszę dokładnie. Nie pisała więcej.

Patrzyłem w okno. Śnieg przykrył balkon, zasypał świat bielą, która nie dawała ulgi. Z głośnika sączyła się cicho kolęda, ale brzmiała jak z innego życia. Wokół mnie pełno śladów, które nagle przestały coś znaczyć – dekoracje, liściki, dwa podobne kalendarze, z których zrobił się jeden wielki bałagan.

Mogłem zadzwonić do którejkolwiek z nich. Miałem wybór. Ale też nie miałem go wcale. Wziąłem test do ręki, obracałem go przez chwilę, jakby miał mi powiedzieć prawdę. Czy to była pułapka? Szantaż? Cud? Kara? Nie wiedziałem.

Zostałem sam. Z pustym domem, z okienkiem numer 24 i ciszą, która dzwoniła w uszach. Nie wiedziałem, co będzie dalej. Nie wiedziałem, kogo bardziej zawiodłem – je obie, czy siebie. A może… nikt z nas nie był już do uratowania.

Mateusz, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama