Reklama

Nie wiem, co jest gorsze – Wigilia spędzona samotnie czy wśród ludzi, którzy tylko udają bliskość. Przerabiałam oba scenariusze. Ostatnio wybrałam pierwszy. Przynajmniej nie musiałam silić się na uśmiech i odpowiadać po raz setny na pytanie: „A ty, Agnieszka, nikogo sobie nie znalazłaś?”. Nie, nie znalazłam. I nie wiem, czy jeszcze chcę szukać.

Mam trzydzieści dwa lata. Pracuję zdalnie jako graficzka, co oznacza, że czasem nie odzywam się do nikogo przez cały dzień. Mieszkam w Warszawie. Towarzyszy mi tylko kot Mozart – jedyna stałość w moim życiu. Dwa lata temu zostawił mnie narzeczony. Po prostu spakował się i zniknął, jakby nasza historia była niewygodnym rozdziałem w jego biografii. Od tamtej pory nie wierzę w miłość, ludzi ani święta. Tylko w ciszę. Ona mnie nigdy nie zawiodła.

Choinkę kupiłam tylko dlatego, że w sklepie pachniała lasem. Teraz świeci nieco smętnie w kącie mojego salonu. Na stole leży talerz pierogów z marketu i kawałek makowca od mamy, którego i tak pewnie nie tknę. Przeglądam zdjęcia w internecie, gdzie wszyscy wrzucają zdjęcia dzieci w piżamkach w renifery, choinek większych niż mój salon i rodzinnych kolacji. Czuję ukłucie. Nie wiem, czy to zazdrość, czy po prostu samotność, która dziś wyjątkowo mocno mnie dotyka.

Nagle... usłyszałam dźwięk SMS-a. Otworzyłam. „Wesołych Świąt! Mam nadzieję, że ten dzień przyniesie Ci choć odrobinę spokoju”. Nieznany numer. Popatrzyłam na ekran. W mojej głowie kotłowało się tysiąc myśli. „Kto to napisał? Czy ktoś się pomylił? A może to jakiś stary znajomy?”.

Wciągnęłam się w rozmowę

„Dzień dobry, kto pisze? To chyba pomyłka” – napisałam bez zastanowienia. Nie zdążyłam jeszcze odłożyć telefonu, a już przyszedł kolejny SMS. „Może, ale czasem pomyłki to najlepsze, co nas spotyka”. Zamrugałam. Mozart, jak zwykle, nie był zainteresowany moimi rozterkami – przeciągnął się na parapecie i wyjrzał na pustą ulicę. Śnieg sypał delikatnie. Warszawa zamierała na chwilę – to był ten jedyny dzień w roku, kiedy nawet największe hałasy stawały się cichsze.

Patrzyłam na ekran. Przez chwilę chciałam skasować rozmowę i zapomnieć. Po co mi to? Ale coś mnie powstrzymało. „Kimkolwiek jesteś” – odpisałam – „Przynajmniej nie życzysz mi szczęśliwego życia z trójką dzieci i domem na kredyt, więc dziękuję”.

Nieznajomy nie odpisał od razu. Włączyłam jakiś stary świąteczny film, ale nie byłam w stanie skupić się na fabule. Myśli krążyły wokół tej jednej wiadomości. Po dwudziestu minutach znów zadźwięczał telefon. „Wiem, że nie wszystkim trzeba życzyć tego samego. Czasem wystarczy spokój”. Zmarszczyłam brwi. To było... niepokojąco trafne. Zbyt trafne, jak na przypadkową wiadomość. Zanim zdążyłam napisać coś kąśliwego, Mozart wskoczył mi na kolana. Pogłaskałam go po głowie, wciąż patrząc w ekran.

Napisałam żartem: „A jeśli jesteś jakimś świątecznym dziwakiem?”. Odpowiedział: „Wtedy pewnie nie pisałbym Ci, że lubię ciszę i ludzi, którzy wiedzą, kiedy milczeć”. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Coś we mnie drgnęło. „Kim jesteś?”. „Możemy chwilowo zostać po prostu jako »Ty« i »Ja«”. Czułam, że ta rozmowa się jeszcze nie skończyła.

Stawał mi się coraz bliższy

Od tamtej Wigilii minęło zaledwie kilka dni, ale czułam, jakby rzeczywistość lekko się zmieniła. Codziennie dostawałam wiadomość – czasem rano, czasem późnym wieczorem. Nieznajomy nie wypytywał mnie o życie. Nie narzucał się. Po prostu pisał. O tym, co widzi z okna. O zapachu kawy. O swoich myślach.

„Gdy byłem dzieckiem, mama zawsze zostawiała dodatkowy talerz. Może dla takich jak Ty” – przeczytałam pewnego ranka, parząc herbatę. „Dla takich jak ja?” – odpisałam zaskoczona. „Tych, którzy czują się samotni, ale nie chcą się do tego przyznać”. Nie od razu odpisałam. Stałam z kubkiem w dłoni i wpatrywałam się w zaśnieżone podwórko. Nikt nie zostawił mi talerza. Nikt się mnie nie spodziewał.

„To głupie. Nie znam go. Ale… czuję się, jakby znał mnie lepiej niż ktokolwiek od lat” – pomyślałam, siadając na parapecie. Mozart wskoczył obok i wtulił się w moje ramię. Nawet on wydawał się spokojniejszy.

W kolejnych wiadomościach dzieliliśmy się wspomnieniami – tymi drobnymi, których nikt już nie słuchał. Pisał, że lubi słuchać jazzu przy zgaszonym świetle. Że kocha zapach książek w bibliotece. Że czasem tęskni za kimś, kogo nigdy nie poznał.

Nie pytał mnie o nazwisko. Nie mówił, jak ma na imię. I to… mi nie przeszkadzało. Wieczorami siadałam z telefonem w ręku i czekałam jak na wiadomość od starego przyjaciela, który zna mnie lepiej niż ja siebie samą. Czułam bliskość. Taką, jakiej nie czułam od dawna. Pierwszy raz nie bałam się tego uczucia.

Zrobiło się poważniej

Z każdą wiadomością chciałam wiedzieć więcej. Kim był ten ktoś po drugiej stronie? Skąd znał takie słowa, które trafiały prosto w moje myśli? I dlaczego w ogóle do mnie napisał? „To wszystko jest trochę dziwne, wiesz? Nie wiem nawet, jak masz na imię” – napisałam któregoś wieczoru. „Możemy chwilowo zostać po prostu ty i ja”. „A jeśli jesteś jakimś złoczyńcą?”. „Wtedy jesteś moim pierwszym emocjonalnym zakładnikiem” – odpisał po chwili, dodając uśmiechniętą buźkę.

Przewróciłam oczami, ale się uśmiechnęłam. Znowu. Coraz częściej łapałam się na tym, że czekam na jego wiadomość. Codziennie. Z kubkiem herbaty w dłoni, Mozartem na kolanach i niepokojącym uczuciem w żołądku, że… to nie powinno mieć znaczenia. A jednak miało.

Zaczęłam analizować jego styl. Jak pisze, co pomija, jakie słowa wybiera. Znałam grafikę, znałam typografię, ale w słowach nie umiałam jeszcze odnaleźć konkretu. Pytałam go o drobiazgi – czy lubi zimę, czy zna Warszawę, czy święta coś dla niego znaczą. Odpowiadał... wymijająco, czasem zbyt filozoficznie. „A może wcale Cię nie ma?” – zapytałam. „Jestem. Tylko może... czasem bardziej w słowach niż w rzeczywistości”. Siedziałam długo w milczeniu, wpatrując się w ciemne okno.

„Może zwariowałam. Ale to lepsze niż uczucie, że nikomu nie zależy” – pomyślałam i zgasłam lampkę. Na ekranie czekała wiadomość. „Może spotkamy się po Nowym Roku?”. Serce zabiło mi szybciej. Nie wiedziałam, co odpisać.

Nie wiedziałam, czego się spodziewać

Nadeszła sylwestrowa noc. Odgłosy fajerwerków mieszały się z muzyką zza ściany – sąsiedzi chyba zaprosili pół bloku na imprezę. Ja siedziałam z kieliszkiem wina i Mozartem na kolanach. Nawet on wyglądał, jakby miał dosyć mojego milczenia. Telefon zawibrował. „Spotkasz się ze mną?”. Przeczytałam raz. Drugi. Trzeci. W gardle miałam sucho, a w brzuchu kłębiło się coś, czego nie potrafiłam nazwać. „Gdzie?”. „Kawiarnia nad Wisłą. Jutro, 16:00”.

Kiedyś poszłabym w dżinsach i polarze. Teraz – przeszukałam szafę jak nastolatka. Zdecydowałam się na szary sweter i czarny płaszcz. Klasyka. Nie chciałam wyglądać, jakby mi zależało – choć zależało mi bardziej niż byłam gotowa przyznać.

Następnego dnia, gdy zegar wybił szesnastą, siedziałam przy stoliku, nerwowo mieszając herbatę. Mijały minuty. Siedem, dziesięć, piętnaście. Z każdą kolejną minutą wracał rozsądek: „Co ty tu robisz?”, „To był tylko żart, głupia gra”, „Wstań i wróć do domu”. Już sięgałam po torebkę, gdy drzwi kawiarni otworzyły się gwałtownie.

– Wiedziałem, że nie odpiszesz, gdybym od razu powiedział, że to ja – powiedział mężczyzna, podchodząc i zdejmując czapkę. To był… Michał. Znałam go ze studiów. Cichy chłopak z katedry animacji. Kiedyś mnie zauroczył, ale zniknął, zanim zdążyłam to rozgryźć. A teraz… tu był.

– Dlaczego teraz? – zapytałam, ledwo oddychając.

– Bo sam czułem się samotny. I wiesz… od dawna chciałem się odezwać. Tylko bałem się, że mnie odrzucisz.

„Serce bije mi jak szalone. Czuję się jak idiotka. Ale może... może to nie był przypadek?” – przemknęło mi przez myśl, gdy siadał naprzeciwko.

To nie był przypadek

Rozmowa z Michałem toczyła się tak naturalnie, jakbyśmy przerwali ją zaledwie dzień wcześniej, a przecież minęło tyle lat. Opowiadał o swoim życiu – że przez jakiś czas mieszkał w Berlinie, pracował jako ilustrator, próbował różnych rzeczy. Przeszedł przez rozstanie, które go wyciszyło i że... długo nosił w sobie myśl o mnie.

Zawsze byłaś trochę z boku, wiesz? Cicha, ale bardzo obecna. Nie miałem odwagi wtedy się zbliżyć. A potem życie się rozjechało – mówił, patrząc na mnie, jakby sprawdzał, czy się nie rozpłynę.

Nie wiem, czy mogę ci zaufać – powiedziałam w końcu. Musiałam to powiedzieć.

– Nie oczekuję tego, ale chcę cię poznać... naprawdę.

Zamilkliśmy. Ludzie wokół śmiali się, kelnerka niosła tort z zimnymi ogniami, ktoś puszczał bańki mydlane dzieciom. A my siedzieliśmy w tej naszej cichej bańce, jakby świat na chwilę zwolnił. Nie było czułych gestów, wielkich słów. Tylko spojrzenia, pełne tego, co nie zostało wypowiedziane. Kiedy wyszliśmy z kawiarni, wieczór był już zimny i wilgotny. Odprowadził mnie pod klatkę. Przez chwilę po prostu staliśmy w milczeniu.

Napiszesz do mnie? – zapytałam, zaskoczona własnym głosem.

– Będę pisał każdego dnia – odpowiedział bez wahania.

„Nie wiem, czy to bajka, czy nie. Jednak pierwszy raz od lat nie boję się dać nam szansy” – pomyślałam, patrząc, jak odchodzi w głąb ulicy z rękami w kieszeniach.

Uczymy się siebie powoli

Wróciłam do mieszkania i pierwsze, co zrobiłam, to zdjęłam płaszcz i kucnęłam na podłodze obok Mozarta. Kot przeciągnął się leniwie i przytulił do mnie. Patrzyłam na wyłączoną choinkę, która nadal pachniała lasem, choć trochę wyschła. Może to pasowało – rzeczywistość też była mniej olśniewająca niż w internecie, ale była prawdziwa. Nareszcie.

Nie robiłam planów. Nie zaczęłam śnić o wspólnym życiu z Michałem. Nie kupiłam nowej bielizny „na wszelki wypadek”. Po prostu pozwoliłam sobie być. Tu i teraz. W tej dziwnej przestrzeni między tym, co było, a tym, co może nadejść.

Michał naprawdę pisał. Rano, wieczorem, czasem w środku dnia. Czasem dzwonił. Spotykaliśmy się – powoli, bez presji. Uczyłam się na nowo zaufania. Nie tylko do niego, ale i do siebie. Czy potrafię otworzyć się, nie tracąc kontroli? Umiem z kimś być, nie znikając w jego oczach?

Nie wiem, co z tego będzie. Może nic. Może się wycofa. Wiem, że ta wiadomość z nieznanego numeru była początkiem. Nie miłości, nie cudu. Zmiany. Pierwszym momentem od bardzo dawna, w którym pomyślałam, że jeszcze coś może się wydarzyć. Jestem zdolna poczuć, że nie wszystko we mnie zamarło. Może to tylko chwila. Może nic z tego nie będzie. Ale po raz pierwszy od dawna… chcę się przekonać.

Agnieszka, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama