Reklama

W pracy nigdy nie chciałam się wychylać. Wolałam robić swoje, nie wdawać się w plotki, nie wchodzić w układy. Zwykła, spokojna księgowa – tak o mnie mówili. A ja byłam z tego dumna. Ale jak się później okazało, życie zawodowe potrafi przybrać formę kiepskiego thrillera, nawet kiedy spokojnie siedzisz za biurkiem z kubkiem kawy i tabelkami w Excelu.

W firmie pracowałam od ośmiu lat. Przeszłam przez różne stanowiska, znałam każdą fakturę, każdy regulamin. Nie byłam może duszą towarzystwa, ale miałam swoją małą, niezawodną ekipę – w tym Ankę z działu kadr. Znałyśmy się jak łyse konie. Razem chodziłyśmy na lunche do biurowego bufetu, plotkowałyśmy, dzieliłyśmy się swoimi codziennymi sprawami, doradzałyśmy sobie w trudnych sytuacjach, wzajemnie podnosiłyśmy się na duchu. Czasami ratowałyśmy sobie nawzajem życie kawą z ekspresu.

Spotykałyśmy się również poza firmą. Zapraszałyśmy się na urodziny i imieniny, wpadałyśmy do siebie na wieczorne seanse filmowe z pizzą i winem. Raz nawet wspólnie wyjechałyśmy na wakacje i doskonale się bawiłyśmy w swoim towarzystwie.

No i nagle, pewnego dnia, przyszedł on. Nowy dyrektor. I zaprowadził w biurze swoje własne zwyczaje, zmieniając nasz może i nieco nudny, ale ustabilizowany świat.

Nastąpiły nowe porządki

Dyrektor N. był jednym z tych ludzi, którzy potrafią wejść do pokoju i momentalnie sprawić, że robi się cisza, niczym makiem zasiał. Przy nim nawet nasi kierownicy czuli się niczym niepokorni uczniowie wezwani na dywanik za wybryki w szkole. Nikt nie śmiał otwarcie z nim dyskutować. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, żeby najwięksi firmowi buntownicy zmieniali się w pokorne baranki.

Drogi garnitur skrojony na miarę, perfekcyjna fryzura, chłodne spojrzenie. Twarda ręka – tak go określano od razu. No i przyszedł z misją „uzdrowienia struktury firmy”. Dokładnie tak się wyrażał, twierdząc, że panuje u nas chaos, który wymaga okiełzania i logicznych porządków.

Na początku nawet byłam pod wrażeniem tego człowieka. Jego porządki się przydały, bo rzeczywiście niektóre osoby robiły, co chciały, a dotychczasowy szef patrzył na to wszystko przez palce. W zamian inni musieli wykonywać ich obowiązki, nie dostając nic w zamian. N. szybko uporał się z bumelantami, którzy umieli robić dobre wrażenie, ale na solidnej pracy im wcale nie zależało. To był duży plus dla rzetelnych pracowników.

Ale kiedy zaczął robić czystki personalne, atmosfera zgęstniała. Zwłaszcza że nikt nie wiedział, kto będzie następny. Wszyscy zaczęli bać się o swoje stanowiska. W końcu ludzie mieli swoje zobowiązania, kredyty. Nie chcieli, z dnia na dzień, zostać bez pracy i źródła dochodu. Do tego nasza branża ostatnio przeżywała kryzys, dlatego znalezienie podobnej pracy, z podobną pensją nie było łatwe. Nikt z nas nie chciał więc zostać na przysłowiowym lodzie. Ja też.

Pewnego dnia dyrektor N. poprosił mnie do siebie.

Porozmawiamy chwilę? – rzucił przez ramię, nie patrząc mi w oczy.

– Oczywiście – odpowiedziałam, próbując zachować kamienną twarz, chociaż moje serce już tłukło się jak oszalałe.

Bałam się, że właśnie przyszła kolej na mnie. Wprawdzie jako księgowa raczej dość szybko powinnam znaleźć coś innego, ale lubiłam to miejsce. Należałam do grona ludzi, którzy nie lubią zmian. A tutaj przyzwyczaiłam się do zespołu, miałam dogodne godziny pracy i fajny zespół wokół. No i dobrą pensję z okazjonalnymi premiami, na które nie mogłam narzekać.

Propozycja nie do odrzucenia

– Pani Joanno – zaczął tonem, jakby to była zwyczajna rozmowa o pogodzie. – Cenię pani doświadczenie i dyskrecję. Dlatego właśnie do pani przychodzę z pewną propozycją.

Uśmiechnęłam się uprzejmie, ale w środku już czułam, że coś jest nie tak. Jaką propozycją? Co ten człowiek może ode mnie chcieć? Myśli tłukły mi się po głowie niczym oszalałe, a ręce zaczęły się pocić. Zawsze tak reaguję na stres. A teraz poczułam się bardzo zestresowana.

– Mam na oku nową strukturę działu kadr. Pani Anna... no cóż. To lojalna osoba, ale jej metody są… przestarzałe. Myślę, że czas na zmiany. Chciałbym, żeby pani przejęła jej obowiązki. Czeka panią awans. No i oczywiście wyższe wynagrodzenie. Dużo wyższe – zawiesił głos. – Ale – i tu spojrzał na mnie bardzo uważnie – potrzebuję od pani pełnej lojalności.

Zdziwiłam się. O co może mu chodzić z tą lojalnością? Przecież od zawsze jestem lojalna wobec firmy. Czyżby myślał, że przekażę jakieś poufne informacje z faktur konkurencji?

– W sensie… że mam ją zastąpić? – wydukałam, uświadamiając sobie dopiero w tym momencie, co dyrektor mi proponuje.

– Zgadza się. I ona nie może się dowiedzieć wcześniej. Nikt nie może. Pani sporządzi dla mnie analizę pracy Anny. Oceni jej kompetencje, przygotuje raport. A potem przejmie pani jej miejsce. Prosto, skutecznie i bez niepotrzebnego zamieszania.

Miałam ochotę zapytać, czy jeszcze osobiście mam jej wręczyć wypowiedzenie. Ale nie zapytałam. Po prostu zamarłam, nie wiedząc, co mam odpowiedzieć na taką propozycję.

Mąż miał podobne zdanie

Tego wieczoru długo siedziałam na kanapie, gapiąc się w sufit. Mój mąż, Marek, zauważył, że coś jest nie tak.

– Coś się stało? – zapytał. – Coś w pracy? Bo jesteś dzisiaj naprawdę niewyraźna.

Westchnęłam.

– Pan N. chce, żebym zwolniła Ankę. W zamian dostanę jej stanowisko i podwyżkę. Naprawdę sporą podwyżkę. Taka kwota miesięcznie załatwiłaby wiele naszych spraw. Wreszcie nie mielibyśmy problemów ze spinaniem budżetu.

– Żartujesz, prawda? – Marek nie mógł uwierzyć w to, co mówię.

Doskonale znał moją koleżankę. W końcu często do nas wpadała. Naprawdę się lubili i twierdził, że takiej przyjaciółki to ze świecą szukać.

– Nie żartuję i to jeszcze nie wszystko. Nie mam po prostu podziękować jej za współpracę. Ale mam zrobić na nią „raport”. Przynajmniej tak się wyraził – powiedziałam, robiąc cudzysłów palcami – a potem ją „naturalnie zastąpić”.

Marek sięgnął po herbatę i spojrzał na mnie uważnie.

– A ty co myślisz na ten temat? Wydaje ci się to dobrym rozwiązaniem?

– Ja? Ja myślę, że to prawdziwe świństwo. Ale... to dla mnie ogromna szansa. Awans, dodatkowe pieniądze. Może nawet wreszcie wakacje nie w pensjonacie nad jeziorem, ale zagraniczny wypad w jakieś egzotyczne miejsce. No wiesz, do dobrego hotelu z basenem i tymi wszystkimi bajerami w cenie pobytu.

– Ale Anka to twoja przyjaciółka. Wydaje ci się, że to uczciwe względem niej?

Marek tego nie powiedział, ale byłam pewna, że chciał dodać jeszcze coś. Co? Chciał mnie zapytać, czy jestem w stanie sprzedać swoją przyjaciółkę za ekskluzywne wakacje.

Właśnie. I to była ta część, która nie dawała mi spać. Nie chciałam okazać się świnią. Bo właśnie tak o sobie bym myślała, gdybym zgodziła się na propozycję N. Doskonale wiem, że wiele osób na moim miejscu nie wahałoby się nawet chwili. W końcu otwierała się przede mną szansa na prawdziwą karierę i porządne zarobki.

Przyjaciółka coś wyczuła

Następnego dnia Anka przyszła do mnie z uśmiechem.

Słyszałam, że N. z tobą rozmawiał. Pewnie chce cię wciągnąć do zarządu – zażartowała. – Tylko nie zapomnij o koleżankach z dołu, gdy już dostaniesz awans.

Uśmiechnęłam się blado.

– No właśnie – wydukałam, a ona od razu zorientowała się, że coś tutaj nie gra.

Coś nie tak?

Wtedy prawie jej wszystko powiedziałam. Po chwili jednak się opamiętałam i tylko pokręciłam głową.

– Nie, nie. Po prostu dużo się ostatnio dzieje.

Tego dnia czułam się jak zdrajczyni. Jak ktoś, kto sprzedaje przyjaźń za wyższą pensję i służbowy laptop.

Wieczorem jednak zadzwoniłam do Anki.

– Muszę z tobą pogadać. Na poważnie.

Spotkałyśmy się u niej. Usiadłyśmy w kuchni przy kieliszku wina.

N. chce cię zwolnić – powiedziałam bez ogródek. – I chce, żebym ja to załatwiła. A w zamian dostanę twój stołek.

Ania spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

Ty sobie żartujesz, prawda?

– Gdyby to był żart, to byłabym naprawdę szczęśliwa.

Zapadła cisza. Bałam się, że zacznie płakać. Albo, że wyrzuci mnie z domu. Ale tylko kiwnęła głową.

– Wiesz co? Doceniam, że mi powiedziałaś. I nie zazdroszczę ci. Ale ten typek to kawał chama. Zrób, co uważasz za słuszne. Ja nie dam mu satysfakcji i nie będę wpływać na ciebie. To twoja własna decyzja.

Całkiem zmieniłam front

Następnego dnia złożyłam wypowiedzenie. Ku zaskoczeniu dyrektora N.

– Pani Joanno, nie rozumiem. Przecież dałem pani tak ogromną szansę.

Nie zamierzam wyrzucać z pracy przyjaciółki tylko, dlatego że panu tak pasuje. Mam swoje zasady. A awans kosztem cudzej krzywdy? To nie dla mnie.

Wyszłam z gabinetu bez słowa. Ale poczułam ulgę.

Wbrew pozorom nie zostałam po tym wszystkim bez pracy. Kilka tygodni później razem z Anką otworzyłyśmy małe biuro rachunkowe. Powoli budujemy swoją markę. Bez układów, bez gier. I tak, zarabiamy sporo mniej. Przynajmniej na razie.

Ale wiecie co? Patrzę w lustro bez wstydu. I wiem, że wybrałam dobrze.

Joanna, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama