„Dostałam spadek i były mąż znów się we mnie zakochał. Wiem, że chce tylko jednego, ale przynajmniej mam go blisko”
„– Roman, a powiedz mi tak szczerze... Czy ty naprawdę myślisz, że ja nie wiem, o co ci chodzi? – zapytałam, opierając brodę na dłoni. Zawahał się. Przez krótką chwilę widziałam na jego twarzy strach. Ale zaraz wrócił do swojego uśmiechu”.

- Redakcja
Nie powinnam go wpuszczać z powrotem do swojego życia. Wiem to. Przecież rozwiedliśmy się niecały rok temu, a ja pamiętam, jak odchodził. Taki pewny siebie, z tą swoją kochanką z siłowni, która była o połowę młodsza ode mnie. Teraz stoi z bukietem róż pod moimi drzwiami i mówi, że mnie kocha. Że zawsze kochał. A ja otwieram drzwi i zapraszam go do środka, choć dobrze wiem, że to nie ja jestem celem jego wielkiego powrotu.
To ten dom, który odziedziczyłam po ciotce z Kanady. Te pieniądze, które nagle się na mnie posypały, gdy już przestałam w nie wierzyć. Nagle stałam się kobietą z domem, apartamentem w centrum i kontem, które się nie kończy. Właśnie wtedy Roman przypomniał sobie, że mnie kocha.
Ponoć zawsze mnie kochał
– Olga, kochanie, otwórz, proszę… – głos Romana brzmiał tak, jakby się naprawdę martwił.
Stałam za drzwiami, oparta czołem o drewno, i słuchałam, jak naciska przycisk dzwonka. Jeszcze miesiąc temu nie podniosłabym się nawet z kanapy, żeby mu otworzyć. A teraz? Teraz byłam już w połowie drogi do klamki.
– Wiem, że jesteś w domu, kochanie. Widziałem twój samochód… Nie każ mi tak stać jak ostatni głupiec. Przyszedłem… żeby się pogodzić.
No pięknie. Przyszedł się pogodzić, kiedy dowiedział się, że ciotka z Kanady zostawiła mi mieszkanie i osiemset tysięcy złotych na koncie. Roman zawsze wiedział, jak się ustawić. Zawsze w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu.
Otworzyłam drzwi.
– Czego chcesz, Roman? – zapytałam, chociaż odpowiedź była oczywista.
– Ciebie. Tylko ciebie – wyciągnął w moją stronę bukiet róż tak czerwonych, że aż boleśnie kontrastowały z jego bladą, skruszoną miną. – Popełniłem błąd, Olga. Ogromny błąd. Nie powinienem był odchodzić. Życie beze mnie nie ma sensu. Przepraszam.
Popatrzyłam mu prosto w oczy. Kłamał. Nie wiem, czy on w ogóle umiał mówić inaczej. Ale ja – idiotka, już wiedziałam, że mu wybaczę.
– Wejdź, Roman – odsunęłam się od drzwi.
Wszedł pewnym krokiem, ale zaraz się cofnął i spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz mnie widział.
– Olga, jak ty pięknie wyglądasz... zawsze byłaś piękna, ale teraz to… wow – i zrobił tę swoją słodką minę, którą kiedyś potrafił mnie przekonać do wszystkiego.
A ja wiedziałam jedno: Roman nie wrócił, bo zatęsknił za moim uśmiechem czy dotykiem. On zatęsknił za moimi pieniędzmi. Tylko że… wiecie co? Już mnie to nie bolało.
Sypał komplementami jak z rękawa
Usiadł na kanapie, jakby nigdy z niej nie odchodził. Rozsiadł się wygodnie, rozpiął marynarkę i spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem, który kiedyś – kiedy jeszcze byłam głupsza – zmiękczał mi kolana.
– Olga, ja nie chcę tego zepsuć drugi raz – powiedział to tonem człowieka, który najwyraźniej zapomniał, że już raz zepsuł. – Ta dziewczyna… wiesz, ta cała Anita… To była pomyłka. Kryzys wieku średniego. Kompletnie mi odbiło.
Przygryzłam wargę, bo serio, nie wiedziałam, czy śmiać się, czy może jednak wybuchnąć płaczem. Kiedy mnie zostawił, nie miał „kryzysu wieku średniego”. Miał kryzys, bo Anita miała 23 lata, długie nogi i zero wymagań poza drogimi torebkami.
– Roman, naprawdę myślisz, że ja w to uwierzę? – zapytałam, ale głos miałam aż nazbyt łagodny.
– Ja wiem, że to trudne, ale ludzie popełniają błędy. Najważniejsze, żeby umieć się do nich przyznać, prawda? – spojrzał na mnie błagalnie, a ja zauważyłam, że jego wzrok co chwila uciekał w stronę barku, gdzie stały butelki whisky, których kiedyś nie było. I w stronę kredensu, który kosztował więcej niż jego leasingowany SUV.
Wiedziałam, co on teraz sobie myśli. Myśli: „Olga znowu jest warta zachodu”. I wiecie co? Może i byłam. Ale nie dla niego. Tylko że ja... ja już nie miałam siły być sama.
– Wiesz co, Roman? – powiedziałam cicho, siadając naprzeciwko niego. – Zostań na kolację. Tylko nie kłam mi, że wracasz dla mnie. Tak będzie łatwiej.
Zamarł na chwilę, jakby nie wiedział, czy przyznać się do intencji, czy kontynuować teatrzyk. Ale po sekundzie uśmiechnął się tym swoim obłudnym uśmiechem i powiedział:
– Olga, ja zawsze cię kochałem. A pieniądze? One są dla mnie niczym, gdy chodzi o ciebie.
Zrozumiałam, że to właśnie było to, czego potrzebowałam. Kłamstwo, którego jestem świadoma. Kłamstwo, które mnie nie boli.
Zaproponowałam mu układ
Roman został. Oczywiście, że został. W kuchni snuł się za mną jak cień, niby przypadkiem ocierając się ramieniem o moje plecy, komentując, że pachnę tak samo jak dawniej. Udawał, że nie widzi tego, co ja widziałam doskonale – jego chciwy wzrok, kiedy otwierałam szufladę z nową zastawą albo stawiałam na stół butelkę wina, której ceny nie śniły mu się, gdy kupował marketowe taniochy.
– Olga, a pamiętasz, jak robiliśmy wspólnie pizzę? Tę z rukolą, której nie cierpiałem? – zagadnął nagle, siadając przy wyspie kuchennej.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się krzywo na to wspomnienie. – Pamiętam też, że mówiłeś wtedy, że jestem stworzona do życia w luksusie, tylko „szkoda, że nas na to nie stać”.
– Ale teraz... teraz cię stać – wypalił, zanim zdążył się ugryźć w język.
Zawisło między nami to jedno zdanie. On speszony, że się zdradził. Ja spokojna, bo w końcu zaczynaliśmy rozmawiać bez tej całej cyrkowej oprawy.
– Wiesz co, Roman? – odparłam, stawiając przed nim talerz z makaronem w kremowym sosie. – Może przestańmy udawać. Ty nie musisz mnie kochać. Wystarczy, że będziesz udawał. Ja też mam w tym swoją wygodę.
Spojrzał na mnie, najpierw zszokowany, potem z ulgą. Oto Olga, która sama mu podaje klucz do złotej klatki.
– Chcę cię z powrotem, Olga. Będę się starał… obiecuję – powiedział, ale teraz już bez tej całej teatralnej żałości. Teraz mówił jak partner w interesach.
– Wiem, Roman. I wiesz co? Mnie to wystarcza.
Wtedy przysunął się bliżej, objął mnie ramieniem i pocałował w policzek. Taki miękki, udawany pocałunek, w którym nie było nic z miłości, ale było wszystko z tej cichej, wygodnej umowy, którą właśnie zawarliśmy.
Wiedziałam, że mnie okłamuje. Wiedziałam, że wrócił dla pieniędzy. Ale po raz pierwszy to ja miałam kontrolę nad tą grą.
Przejrzałam jego plany
Zdziwiłby się, gdyby wiedział, jak dobrze znam jego sztuczki. Te wszystkie czułe spojrzenia znad filiżanki, dłonie niby od niechcenia kładzione na mojej – perfekcyjne wyćwiczone gesty mężczyzny, który próbuje mnie „odzyskać”. Ale przecież ja już go dawno przejrzałam. Mimo to pozwalałam mu grać swoją rolę.
Czułam dziwną satysfakcję, kiedy patrzyłam, jak się stara. Jak codziennie rano przynosił mi kawę do łóżka (tę najdroższą, z tej małej palarni na rogu), jak po pracy zjawiał się z bukietem kwiatów, które sam wybierał. Kiedyś robił to dla Anity. Teraz dla mnie – to znaczy – mojego spadku.
– Olga, może gdzieś wyjedziemy? – zaproponował pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy razem na balkonie z kieliszkiem wina. – Chociaż na weekend, do Sopotu. Tylko ty i ja. Znowu, tak jak dawniej.
Odłożyłam kieliszek i spojrzałam na niego z uśmiechem. Nie wiedział, że znałam już szczegóły jego planów. Jego koledzy byli dość rozmowni w pewnych kręgach. Roman chciał się „odkuć”. Sądził, że jeśli wróci do mnie, może przy okazji „pomóc” mi zarządzać finansami. Tak to ładnie nazywał — „zarządzać”.
– Roman, a powiedz mi tak szczerze... czy ty naprawdę myślisz, że ja nie wiem, o co ci chodzi? – zapytałam, opierając brodę na dłoni.
Zawahał się. Przez krótką chwilę widziałam na jego twarzy strach. Ale zaraz wrócił do swojego uśmiechu.
– Olga… Ja wiem, że byłem idiotą. Ale daj mi szansę ci to wynagrodzić.
– Daję ci ją, Roman. Już ci ją dałam. Tylko wiedz jedno – teraz to ja ustalam zasady tej gry.
Chciał coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. I dobrze. Nie potrzebowałam jego zapewnień. Potrzebowałam tylko obecności kogoś, kto wie, kiedy siedzieć cicho i kiedy powiedzieć „Olga, wyglądasz dziś cudownie”, nawet jeśli mówił to dla pieniędzy.
Pierwszy raz pomyślałam, że może właśnie tak wygląda uczciwy układ między dwojgiem ludzi, którzy już niczego od siebie nie oczekują, poza wygodnym kłamstwem.
Uwierzył w swoje kłamstwo
Roman naprawdę się starał. Gotował, sprzątał, nawet z własnej woli zawiózł mnie raz do kosmetyczki, czego nigdy wcześniej nie robił. Codziennie jak nakręcony powtarzał, że teraz już rozumie, co jest w życiu ważne. Oczywiście – chodziło o to, żeby nie wypaść z tej nowej, ciepłej układanki, którą dla niego zbudowałam.
Najbardziej zabawne było to, że on chyba sam zaczął wierzyć w to swoje kłamstwo.
– Olga, naprawdę... kiedy patrzę na ciebie, to myślę sobie: jaki ja byłem głupi. Tamta Anita? Przecież ona była dzieckiem. A ty... ty jesteś kobietą – gładził moje ramię, a ja prawie się roześmiałam.
Prawie. Bo jednak trochę to było miłe. Nawet jeśli fałszywe.
Wieczorem, kiedy siedzieliśmy na sofie i oglądaliśmy jakiś głupi serial, Roman nagle wyciągnął z kieszeni małe pudełko. Otworzył je z namaszczeniem, jakby w filmie romantycznym, który z nas dwojga bardziej bawił mnie niż jego.
– Olga, wyjdź za mnie... drugi raz – popatrzył na mnie tymi swoimi oczami, które kiedyś tak kochałam, a teraz... teraz były tylko ładną oprawą dla pustych słów.
Nie odpowiedziałam od razu. Usiadłam prosto, wzięłam pierścionek do ręki i przez moment patrzyłam na niego w ciszy.
– Roman, nie musisz aż tak udawać. Ja wiem, że to wszystko to gra.
Zamarł. Na jego twarzy przez ułamek sekundy zobaczyłam coś na kształt przerażenia, a potem – ulgę.
– Olga, ja... – zaczął, ale przerwałam mu gestem.
– Posłuchaj, Roman. Ja wiem, że chcesz wrócić do tego, co mieliśmy. I wiem, że to nie ja jestem powodem twojego nagłego przypływu uczuć. Ale wiesz co? Mi to nie przeszkadza. Jesteśmy dorośli. Ty potrzebujesz wygodnego życia, ja... nie chcę już być sama.
Schował pierścionek, nie mówiąc ani słowa, ale usiadł obok mnie bliżej, niż dotąd i objął mnie ramieniem. Ot tak, bez zbędnego dramatyzmu. Wiedział, że właśnie zawarliśmy nową umowę.
Oboje mieliśmy to, czego chcieliśmy
Minęły trzy miesiące, odkąd Roman znowu był „moim mężem”. Tak mówił wszystkim dookoła, chociaż nigdzie nie było śladu nowego aktu małżeństwa. Nie przeszkadzało mi to. W tej naszej nowej rzeczywistości formalności były zbędne. On miał swój „powrót do rodziny”, ja miałam swoją ciszę, której nie rozdzierała już samotność.
Wiedziałam, że czasem pisze do niego Anita. Widziałam te ukradkowe SMS-y, które szybko kasował. Ale nie pytałam o nic. Roman wiedział, że dopóki przestrzega zasad – dopóty może grać swojego „idealnego męża”. Ja w zamian przestałam udawać, że wierzę w te wszystkie romantyczne bzdury, którymi mnie karmił.
– Olga, jesteśmy znowu tacy, jak dawniej, prawda? – spytał pewnego wieczoru, obejmując mnie ramieniem, jakby szukał w moich oczach potwierdzenia dla swojej iluzji.
– Tak, Roman. Dokładnie tacy – uśmiechnęłam się, opierając głowę o jego ramię. Bo przecież nikt nie powiedział, że prawda zawsze musi boleć. Czasem lepiej ją sobie przemilczeć.
I tak siedzieliśmy razem, oglądając seriale, które oboje udawaliśmy, że nas interesują. On – udając kochającego męża. Ja – udając, że nie wiem, po co wrócił.
Ale wiecie co? To było w porządku. Może nie miało nic wspólnego z miłością, ale za to miało wiele wspólnego z tym, czego naprawdę teraz potrzebowałam. Kłamstwo, które nie boli. Kłamstwo, które sama sobie wybrałam.
Olga, 40 lat
Czytaj także:
- „Dostaliśmy 400 tysięcy w spadku po cioci, a został nam tylko gorzki wstyd. Z wakacjami na Bali mogę się pożegnać”
- „Starsza kochanka zapisała mi w spadku majątek. Jej rodzina mnie wyklęła, ale do czasu, aż powiedziałem im 1 rzecz”
- „Mój brat błagał mnie o 5 tysięcy złotych pożyczki. Nie zaufałam mu i przez moje skąpstwo stała się tragedia”

